SPECJALNE - Rubryka

Orient Express #14

10 maja 2017

Czas na kolejną próbę podsumowania ostatnich dwóch miesięcy w muzyce azjatyckiej z naciskiem na k-pop i j-pop. I cóż, nadal trzymam się nowej formuły, czyli 10 albumów i 20 singli + cała masa rzeczy w rezerwach. Jest też kilka powrotów do dwóch pierwszych miesięcy roku i ogólnie sporo różności, bo jest i trap i r&b i dream-pop i nawet jakiś industrial. Czyli jest ciekawe, a więc ucinam intro i czytajcie śmiało.


ALBUMY:

Dahlia: Mirror

Dahlia
Mirror
[Orange]

Obdarzona zmysłowym głosem Dahlia nie jest głośną nazwą i podejrzewam, że nawet w Japonii nie jest zbyt rozpoznawalną postacią. Zupełnie niesłusznie, bo to, co muzycznie ma do zaoferowania, prezentuje się, zwłaszcza na tle pospolitego j-popu, co najmniej interesująco. Jej dyskografia nie liczy wiele pozycji, ale jeśli ktoś ma czas i możliwości, to jak najbardziej polecam: od lekkiego, wpadającego w jazzową piosenkę (z tego co pamiętam) debiutu, po elegancki dance pop mojego ulubionego longplaya Nude Lumiere (coś jak house'owa Lisa Shaw w Azji, posłuchajcie sami małej próbki), który współprodukował mój człowiek z Korei, czyli Jeereen Lee z Humming Urban Stereo. Ale to było w 2008 roku, więc ponad dekadę później Dahlia wraca z zupełnie nowym materiałem, który był sporą niewiadomą. I jak się okazuje, Mirror to udany powrót. Sporządzony w eleganckiej manierze klawiszowy pop bez ekstatycznych refrenów i zbędnego maksymalizmu, który idealnie sprawdzi się wieczorową porą. Osobiście brakuje mi tu bardziej uzależniających piosenek, jednak pastelowość i lekkość tej muzyki nie pozwala mi na większą krytykę. Poza tym wyrazistych momentów jest tu całkiem sporo: stylowo-kraftwerkowy techno-pop "Kuchu Fuyū" na dzień dobry, przemykający po juniorboysowych szlakach i pokazach mody "Ai Wa Kūki", sięgające w głąb ejtisowej nostalgii minimal techno w świetnej producenckiej folii "Neko O Sagashite" czy uroczo kiczowaty dancing "Ai Wa Doko Da". Wszystko to spowite łagodną, pogodną melancholią, której czasem brakuje mi w krwiożerczym mainstreamowym popie zza oceanu. Dzięki, Dahlia.

posłuchaj


De De Mouse: Dream You Up

De De Mouse
Dream You Up
[Not]

Nadszedł czas na Daisuke Endo w albumowej odsłonie. Ale tak słucham i niestety kolega przeholował, przeszarżował, przegiął, przekombinował. To, co na Summer Twilight było ułożone w zgodzie z jakimś ładem i broniło się umiejętnym korzystaniem z zasobów "internetowej elektroniki" (to przecież było wydawnictwo bardzo porządne, choć wady posiadało), na Dream You Up nie daje już takiego efektu. To tak, jakby De De Mouse robił sobie rozgrzewkę albo trening przed wyjściem na scenę: wszystkiego potrzebuje naraz, kolejne sample i syntezatorowe fragmenty przeważnie ugniata w nieciekawą masę, z której niewiele wynika i zupełnie zapomina o tym, żeby po prostu pograć melodyjniej, bo woli skupić się na producenckich bajerach. Niestety w tym aspekcie też nie udaje mu się wiele zdziałać − to przecież nie są jakieś miażdżące operacje na elektronicznych tkankach jak u Lone'a (do którego japoński producent zdaje się nawiązywać w chyba najciekawszym "Flesh! + Blood"). Raczej słychać małe wypalenie i lekkie zagubienie. Oby koleś nieco ochłonął i znalazł dobre wyjście z sytuacji, bo ja wciąż pamiętam, jak rozpoczynało się wcześniejsze wydawnictwo i dlatego nie skreślam De De Mouse oraz liczę na poprawę w przyszłości.

posłuchaj


GFriend: The Awakening (EP)

GFriend
The Awakening (EP)
[Source / LOEN Entertainment]

To jeden z tych girlsbandów, które bacznie obserwuję, bo dziewczyny wciąż robią postępy i to spore. Jeszcze na wysokości Snowflake nie byłem przekonany, potem LOL pokazał, że GFriend idą w bardzo dobrym kierunku, ale dopiero The Awakening świadczy o tym, że skład wszedł do pierwszej k-popowej ligi. Tym razem piosenki zostały zbudowane z całej masy elementów i ma się wrażenie, że wszystkiego jest tu za dużo, a kawałki wręcz pęcznieją od ilości ścieżek. Ale nic z tego. Tylko dobrotliwy "Please Save My Earth" wykręca się z wytyczonego planu, ale reszta songów nie cofa się przed atakiem. Zaczyna się od fantastycznej fuzji dance-popu w stylu Kylie circa 00s i Lekmanowskich smyczków w "Hear The Wind Sing". Dalej "Fingertip" to coś w rodzaju mieszanki tanecznego retro k-popu, producenckiego zmysłu i szlifu Todda Terje (intro), a nawet discopolowych fanfar. Natomiast moim faworytem jest trzeci "Contrail", a to za sprawą iście błyskotliwej konstrukcji. Zwrotki płynnie przechodzą w przedrefreny, refreny wymiatają solidnie, a mostki tworzą osobną przestrzeń (jeden akcentuje refren, drugi w zasadzie go zastępuje). Potężna dawka instrumentalnego arsenału, najróżniejszych synthów czy tricków wklejonych na konsolecie wbija w fotel − właśnie mniej więcej tak wyobrażam sobie prog-k-pop. Poza tym jest jeszcze przyjemna power-ballada "Rain In The Spring Time", świetnie balansujący nastrój i zamykający EP-kę "Crush", który napiera prężnym 2-stepem złączonym z koreańską myślą popu. I czego chcieć więcej: refreny są nośne, produkcja zawstydza zachodni mainstream pop, a i kompozycje przerastają schematycznie wyrabiane produkty. GFriend pokazały wszystkim, że są obecnie jednym z liderów k-popowej gry. Tak trzymać dziewczyny!

posłuchaj


IU: Palette

IU
Palette
[Fave Entertainment / LOEN Entertainment]

Lee Ji-eun w 2015 roku wydała minialbum Chat-Shire, o którym pewnie szybko bym zapomniał gdyby nie świetny, jeden z moich ulubionych singli tamtego roku, czyli "Twenty-Three". To jeden z czynników, dla których zdecydowałem się sprawdzić, co dzieje się na kolejnym longplayu Koreanki. Drugim była oczywiście popularność promującego wydawnictwo tytułowego singla z udziałem G-Dragona. Faktycznie ciekawa piosenka z oryginalną produkcją (sprawdźcie intro), która w jakiś sposób będzie definiować obraz k-popowego r&b w 2017 roku. Z kolei całe Palette wydaje się nieco podziurawionym zestawem, gdzie naprawdę niezłe aranżacyjne pomysły sąsiadują z dość błahym i przewidywalnym, balladowym przynudzaniem. Opener "And Now" robi dobre wrażenie swoimi sympatycznymi, familijnymi rysami, ale już "Ending Scene" boleśnie sprowadza na ziemię przesadną, balladową egzaltacją. "Can't Love You Anymore" brzmi jak bezbarwny szkic, a dopiero zaprzęg kolorowych syntezatorów w tanecznym "Jam Jam" poprawia humor. Jednak od "Full Stop" aż do samego końca (czyli cztery ostatnie piosenki) znowu wkrada się nuda i patos, co stawia najnowszy album IU w niezbyt dobrym położeniu. A więc znów zostają pojedyncze strzały, bo z formatem długogrającej płyty Lee jak na razie sobie nie radzi.

posłuchaj


Monsta X: The Clan Pt. 2.5: The Final Chapter

Monsta X
The Clan Pt. 2.5: The Final Chapter
[Starship Entertainment / LOEN Entertainment]

Pierwszy album w dyskografii boysbandu Monsta X, a zarazem ostatni rozdział z cyklu The Clan. Ale to są kwestie formalne, a najważniejsze jest akurat to, że koreańscy raperzy i wokaliści mając do dyspozycji zarażone k-popową bakterią, zmutowane trapowe podkłady albo nośne, bardzo aktualne r&b bity. "Ready Or Not" miesza brutalizm zwrotki z odświeżającą bryzą prechorusa i trapowego refrenu, "Incomparable" udowadnia, że koreańskie r&b z domieszką dance'u stoi na wysokim poziomie. Mój ulubiony "Need U" płynie na wychillowanej, g-funkowej fali i zachęca melodyjkami do ripitowania, "Miss You" to kolejny singiel, który ma potencjał na rolę tanecznego hiciora w Korei, "All I Do" i znowu nowoczesne r&b, które chwyta od pierwszego odsłuchu. Będę szczery − trochę nie spodziewałem się aż tak porządnej płytki od tych ziomków. Posłuchajcie i zauważcie, jak oni mocno nadążają za zachodnimi patentami, a przy okazji jak nośne numery wykręcają im producenckie ekipy. Przecież wymieniłem tylko kilka kawałków, a na przykład pod numerem 9 kryje się jam "5:14", który też może bić się o rolę najfajniejszego tracka na LP. Krótko mówiąc: Monsta X bardzo dają radę.

posłuchaj


PellyColo: Universal Catalog

PellyColo
Universal Catalog
[self-released]

Joji Katsuike nie po raz pierwszy pojawia się w Orient Expressie, ale nic w tym dziwnego, skoro japoński songwriter i producent porusza się ze swoimi piosenkami po tak bliskich mi terenach. W zeszłym roku otrzymaliśmy od PellyColo krótką, zawierającą zaledwie trzy utwory EP-kę, która pokazywała zamiłowanie gościa do wykwintnego popu z lat 80. Czy coś się zmieniło na minialbumie Universal Catalog? Hm, posłuchajmy od początku. "Moon" po chwilowej, kosmicznej zadumie przechodzi do nieśmiałej, prefabowej ofensywy, aby zaatakować ze wszystkich sił w ładniutkim refrenie, "Space Tag" to dance'woy kontratak pod flagą XTC z okresu Oranges & Lemons, a "Star Fighter" to hołd dla analogowej elektroniki, której mogą patronować Yellow Magic Orchestra. Ale słuchając tych piosenek ma się wrażenie, że można było spiąć je bardziej (są nieco za długie) i wycisnąć jeszcze więcej. Choć słuchając owiany detektywistycznym poszukiwaniem akordów "Inspector", zapakowany w wyperfumowaną kopertę list miłosny "Lovers" czy dryfująca po orbitalnych przestrzeniach ballada "Fuel Station Hippie" można tylko powiedzieć: no nieźle koleś, naprawdę wiesz o co chodzi z tym ejtisowym popem. Więc mimo drobnych usterek PellyColo wciąż w formie.

posłuchaj


Phew: Light Sleep

Phew
Light Sleep
[Mesh-Key]

Hiromi Moritani to świetnie znana postać tym, którzy nieco szerzej interesują się japońską muzyką undergroundową z lat 80. Wokalistka zaczynała w punkowym składzie Aunt Sally, z którym nagrała jeden album, natomiast dopiero potem zaczęła karierę jako Phew. Przy jej debiutanckim LP wydanym w 1981 roku pomagali jej członkowie Can − Holger Czukay oraz Jaki Liebezeit (zresztą współpraca była potem kontynuowana), a całość była fuzją eksperymentalnego anty-rocka, avant-popu czy krautrockowego industrialu. Do dziś Phew jest jej najbardziej znanym materiałem, ale Hiromi wciąż nagrywa i w marcu pojawiło się nowe dzieło Japonki. Już od jakiegoś czasu Moritani porzuciła piosenkowy szablon i koncentruje się powolnych, przestrzennych ambientowo-industrialnych konstrukcjach ("New World"), zahaczając o transowość wczesnego Suicide ("CQ Tokio") czy dark ambient ("Mata Aimasho"). Trzeba oddać, że choć to niełatwa muzyka, to utwory przyciągają. Oczywiście nie ma tu mowy o jakichś innowacyjnych próbach, ale dla fanów tego typu stylistyki to może być całkiem niezła pozycja. Bo fanów Phew raczej nie trzeba długo namawiać do słuchania.

posłuchaj


Satellite Young: Satellite Young

Satellite Young
Satellite Young
[self-released]

"80's iconic sound design mixed with modern electronic loudness. They brought back 80's popular Japanese sound to the future". Jedno jest pewne − stylizacja na pop z lat osiemdziesiątych jest bardziej niż ewidentna. I z tym akurat nie mam problemu, bo bardzo lubię ejtisowy sound, nawet gdy jest trochę kiczowaty i cukierkowy. Ale oczywiście pod jednym warunkiem − piosenka musie mnie uwieźć melodią, refrenem czy jakimś mocarnym hookiem, bo inaczej takie przebieranie się w retro kostium na nic się zdaje. Jeśli chodzi o Satellite Young, to muszę przyznać, że całkiem sprawnie realizują swoje zamiary ejtisowej mimikry. A piosenki? No cóż, jak dla mnie mogłoby być znacznie lepiej, ale ostatecznie nie ma tragedii. "Jack Doushi", "Fake Memory", "Break! Break! Tic! Tic!", "Al Threnody" (brzmi jak prywatkowy szlagier) czy "Dividual Heart" (chyba najbardziej mnie wciągnął) to całkiem fajne numery, których nie chce mi się słuchać. Brakuje mi tam odchodzących od schematu momentów, odrobiny kreatywności, czyli po prostu na dłuższą metę brak tym oldschoolowym kawałkom tożsamości. Jasne, przyjemny klawiszowy pop po japońsku, ale zupełnie po mnie spływa i podejrzewam, że po trzech przesłuchaniach będę pamiętał o takiej płycie Satellite Young, ale raczej wrócę do niej dopiero wtedy, gdy zespół nagra sofomora.

posłuchaj


Taffy: Nyctophilia

Taffy
Nyctophilia
[Club AC30]

Shoegaze w Japonii to skomplikowana sprawa. Jest cała masa japońskich dzieciaków, która założyła band po tym, jak zobaczyła koncert My Bloody Valentine i w większości przypadków te twory nie są zbyt warte uwagi, choć wiadomo, że każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie. I tak właśnie trzeba spojrzeć na młodą japońską kapelę Taffy, działającą dopiero od kilku sezonów. Zupełnie niedawno pojawiła się ich kolejna płyta Nyctophilia, która choć nie wnosi wiele do shoegaze'owej historii, to jednak pokazuje, że kwartet dobrze odnajduje się w wybranej szufladce. Czwórka muzyków nie tylko sprawnie recykluje patenty klasycznego grania z lat dziewięćdziesiątych, ale potrafi też napisać zgrabne piosenki niebędące tylko odwzorowaniem schematów po najprostszej linii oporu. Od otwieracza "RunicWade" słychać, że gapienie się w buty przy jednoczesnym pisaniu melodyjnego popu opanowali już na solidnym poziomie. Na kolejnych odcinkach albumu grzeszą wtórnością, ale ciężko skrytykować to, jak łączą przesterowane gitarowe tło ze słodkim wokalem w "Thantophobia" czy w jak uroczy sposób korzystają z dobrodziejstwa dream popu w refrenie "ComeHomeBaby". Po prostu jeśli potrafi się układać wartościowe kompozycje, to nie trzeba się martwić o nic więcej. I właśnie dlatego Taffy zyskali moją sympatię.

posłuchaj


Towa Tei: Emo

Towa Tei
Emo
[Mach]

Towa Tei musi się mocno nudzić, bo nie zwalnia tempa. Nie tak dawno wydał album Cute, z Metafive nagrał debiutanckiego długograja, a już pokusił się o kolejną porcję swojego pociętego popu. Tym razem Emo (cóż za tytuł) zawiera sporo piosenek i gości (mamy między innymi Inarę George z Bird And The Bee w jukeboxowym reggae "Yolo", lol), ale jeśli chodzi o stylistykę, Tei konsekwentnie drąży swoje własne pomysły leżące gdzieś na przecięciu synth-popu Yellow Magic Orchestra, rozpadającego się, samplowanego idm-u i zachodniego mainstreamu, choć ten wątek eksploruje najmniej. Myślę, że chodzi mu o stworzenie własnej muzycznej wizji (bo niby po co przerobił swój szlagier z Kylie?), żeby nikt nie mógł mu wytknąć, że gra jak "ten" czy "tamten". Ok, Towa, faktycznie, jeśli o to chodziło, to się udało. Ale cóż z tego, skoro te numery nie rajcują mnie po maksie. Wiadomo, totalnie solidna robota, na którą rzucę uchem z szacunku i sympatii, aczkolwiek wszystko to już słyszałem. I to na płytach Japońskiego producenta. I jeszcze Towa ma tego pecha, że stawiam mu spore wymagania, więc chyba poprzestanę na słowie "solidny" album i nie będę wchodził w konkrety.

posłuchaj


REZERWA:

Base Ball Bear: Kougen [EMI]
Brave Girls: Rollin' (EP) [Brave Entertainment / CJ E&M]
Chinese Football: Here Comes A New Challenger!!! [Wild]
Chrisma.com: Not Not Me [Warner Music Japan]
DIA: YOLO [MBK Entertainment / LOEN Entertainment]
Dresscodes: Heibon [King]
Exid: Eclipse (EP) [Banana Culture]
Eyedi: Mix B [Bace Camp Studio]
Junggigo: Across The Universe [Starship X / LOEN Entertainment]
Kisum: The Sun, The Moon (EP) [MAPPS Entertainment]
Leave E: Youth [Omoide]
Maison Book Girl: Image [Tokuma Japan Communications]
Min Chae: Ambient (EP) [Mun Hwa In / LOEN Entertainment]
Minakekke: Tingles [Space Shower]
Minzy: Minzy Work 01 Uno [Music Works]
Oh My Girl: Coloring Book [WM Entertainment]
Otenba Kid: Pink Panther (EP) [Maltine]
Pasocom Music Club: Park City (EP) [Maltine]
Patawawa: Patawawa.com (EP) [self-released]
Pristin: Hi! Pristin [Pledis Entertainment / LOEN Entertainment]
Seiho: Unreal [The Deep Land Of Gray And Red]
Seiko Oomori: kitixxxgaia [Avex]
Super Magic Hats: Wish [Progressive Form]
WA$$UP: Color TV (EP) [Mafia]
Yasmine Hamdan: Al Jamilat [Hamdanistan / Crammed]
Zombie-Chang: Gang! [Roman / Bayon Production]


SINGLE:

Berry Good: "Bibbidi Bobbidi Boo"
Nie spodziewałem się, że po wstępie z tak DZIARSKĄ gitarą uda się wyciągnąć ten kawałek i jeszcze zrobić z niego całkiem solidnego bangiera. A tu proszę, Berry Good nie szukają jakich nowoczesnych rozwiązań, tylko dość prostymi środkami idą do przodu w k-popowym marszu. Więc tak − zwrotki są ok, a największą bronią "Bibbidi Bobbidi Boo" jest wyniesiony w powietrze refren, a jeśli masz dobry refren, to zawsze można coś z tym zrobić. No ale mam nadzieję, że za jakiś czas w piosenkach girlsbandu nie tylko refren będzie budził w mnie większe emocje. Trzymam kciuki!


Callme: "Bring You Happiness"
Ten kawałek kupił mnie już samym zwiewnym wstępem na akustyku i klawiszowymi plamkami owijającymi melodię. A dalej włączają się powyginane serpentynowe wzory w rodzaju Nakaty produkującego Perfume, prowadzące do rozwiązania w postaci skręconego, ale jakże wymownego refrenu. Ten kierunek Callme zdecydowanie mi się podoba i jeśli będzie kontynuowany, to w najbliższej przyszłości będę mógł pochwalić tu jakieś dłuższe wydawnictwo. Tymczasem cieszę się tym singlowym strzałem.


Cherrsee: "Cry Again"
Z j-popowym Cherrsee nigdy nie ma problemu − to jeden z singlowych pewniaków. Girlsband jak dotąd nagrywa same przebojowe rzeczy ("Mystery" stał już nawet małym k-popowym klasykiem) i nie inaczej jest z "Cry Again". Wydaje się, że pomysł był taki, żeby nagrać jakąś łzawą balladę, ale zapał i energia dziewczyn wzięła górę, więc singiel stał się osadzoną w dance-popowym rejonie, melancholijną balladą z lekki powiewem retro-synthów. Cóż, bardzo chciałbym posłuchać wreszcie EP-ki albo najlepiej całego albumu tej grupy. Może już za jakiś czas Brave Brothers (który swoją drogą jest koreańskim producentem) nad tym pomyśli.


Daoko: "Haikei-Goodbye-Sayonara"
Tym razem Daoko pokazuje swoją mniej przebojową odsłonę i na singiel wybiera trochę wycofaną balladę z bitowym wsparciem. Może nie jestem zachwycony brzmiącym jak uziemiony EDM "Haikei-Goodbye-Sayonara", ale jest w tej piosence coś przyciągającego, więc zawodu nie ma. Mimo wszystko spodziewam się po Daoko znacznie więcej, a ten singiel potraktuję jako miłą ciekawostkę przed nadchodzącym albumem. No i oczywiście przypomnienie, że warto odświeżyć sobie Powiększenie Antonioniego.


Exid: "Night Rather Than Day"
Okładka przyzwoitej EP-ki Exid wygląda mi na jakąś dwunastkę wypełnioną techno, a nie k-popem. I może to jest jakiś drogowskaz, skoro "Night Rather Than Day" nie leży daleko od house'u przeciętego popowym ładunkiem. Tytuł jest nieco zwodniczy − dla mnie takie piosenki najlepiej pasują w otoczeniu wakacyjnego relaksu gdzieś na plaży, a nie nocną porą. Ale póki refren będzie tak fruwał, to nie zamierzam się kłócić. I jeszcze ta staranna produkcja, której trochę brakuje mi w naszym popie. Wniosek: słuchajcie k-popu młodzi twórcy.


Eyedi feat. Mario Winans: "Type (E)"
Mini-album Eyedi, piosenkarki szukającej szczęścia w synthowym r&b, choć trochę nierówny, zawiera kilka naprawdę godnych uwagi piosenek. Na przykład otwieracz "Sign", "Best Mistake" albo najbardziej moim zdaniem wartościowy "Type" (wybrałem wersję z wokalem Mario Winansa). Stanowcze pacnięcia w klawisze, poboczny funk wygenerowany gitarą i rozmyte przejście do przepięknego wyskoku wokalu Eyedi w refrenie (od razu zaśpiewacie "I woooont faaaaaaaaaaaaaaaaall in loooooooooooove"). Ileż emocji dziewczyna włożyła w tę frazę... Czyli piękny romantyczny k-pop we współczesnym wydaniu.


Feather Shuttles Forever: "Zujou No Seaside Town"
Słuchające tego popękanego, kwaśnego kolażu, przypomniały mi się produkcje trochę zapomnianych dziś gości Samps. Bo tu naprawdę nie ma żartów − dawno już nie słyszałem tak urozmaiconej, zaciągającej dług w strategiach jakiegoś Prefuse 73, avant-popowej wiązki, będącej przy tym tak bezpośrednio i centralnie chwytliwym tworem. Nazwa Feather Shuttles Forever na razie jakoś niewiele mi mówi, ale coś czuję, że będę musiał zgłębić zagadnienie. Albo poczekać na kolejny krok. Może być niezła afera.


Gesu No Kiwami Otome: "Kokochi Adayaka Ni"
Ciekawe, co tym razem wywinie Enon. Następca Ryōseibai miał się ukazać jeszcze w grudniu 2016, ale się nie ukazał. Premiera Daruma Ringo została przesunięta na maj roku obecnego, a chwilę przed ukazaniem się longplaya zespół wrzucił do sieci klip do "Kokochi Adayaka Ni" − typowego, jak na standardy Gesu No Kiwami Otome, gitarowo-klawiszowego kawałka z jak zwykle wyraźnym refrenem i starannym aranżem (tylko o co chodzi z tą quasi-kabaretową końcówką...). Daleko mu do najbardziej nośnych momentów dyskografii kapeli, ale jako zapowiedź płyty jest ok.


GFriend: "Contrail"
Tak wielowątkowego kawałka dawno nie było w k-popowym poletku. Tym samym GFriend notują duży progres w porównywaniu z pozostałym dorobkiem i piszę to tylko na podstawie "Contrail". Słuchanie songu przypomina zwiedzanie długich, zaprojektowanych w nowoczesnym stylu, korytarzy, na końcu których zawsze czeka coś niespodziewanego i przyjemnego. Ilość wariantów, klawiszowych kombinacji i zakrętów uzupełnia dostosowany do poziomu refren, który nie pozwala zapomnieć, że dziewczynom chodzi zwłaszcza o rozrywkę. Popieram w stu procentach.


Humming Urban Stereo feat. Risso: "Milky Way"
Znowu. Znowu. Znowu. J.Linn i Risso są niezmordowani w seryjnym nagrywaniu klawiszowych piosenek. "Milky Way" to kawałek, który nie odstaje poziomem od Tra La La, bo po raz kolejny słyszę tu sporo juniorboysowego kluczenia w zabawach z syntezatorem. A "truskawką na torcie" jest naturalnie głosik Risso nadający tym wycinankom dziewczęcego powabu. I dlatego z każdym miesiącem coraz bardziej czekam na informację o kolejnej EP-ce albo nawet płycie koreańskiej singerki. Zbliża się lato, więc chyba wszystko jest możliwe.


IU: "Palette"
Jeśli IU chce takimi utworami wskoczyć na pozycję, jaką w tej chwili w koreańskim popie zajmuje na przykład Taeyeon, to jest na dobrej drodze. "Palette" to taki typowy hit, który Koreańczycy są w stanie pokochać bez żadnych pytań. Dlaczego? Między innymi dlatego, że brzmi jak piosenka z koreańskiego serialu, ale czynników znalazłoby się więcej. Mnie natomiast cieszy to, że producencki szlif stoi na ponadprzeciętnym poziomie, a i refrenowi daleko do niestrawnych albo nudnych banałów, jakich tak wiele w Azji i na świecie. Czyli kciuk w górę.


Joohee: "She's Mine"
Joohee wydała na początku marca ciekawą EP-kę Psychotherapy, która wyraźnie przypomina produkcje Smolastego albo nocny r&b-trap w duchu mixtape'ów Tinashe. I choć Koreanka musi musi jeszcze poszukać pomysłu na siebie, to mimo wszystko zasługuje na pochwałę, zwłaszcza za "She's Mine", gdzie przeszczepione, modernistyczne r&b łączy siły z chłodną, k-popową mgiełką. Czy Joohee wyrośnie na silną zawodniczkę? Pewnie za jakiś czas się dowiemy, ale obiecujący początek już teraz robi spore nadzieje na przyszłość.


Oohyo: "Pizza"
Zgadliście − to jest piosenka o pizzy. A konkretnie o tym, że bez tej drugiej połówki czy ukochanej osoby nawet pizza, to cudowne i pyszne danie podawane na tysiąc sposobów (cytując tekst) SSIE. Ale sam kawałek to zupełnie inna sprawa: nawet podczas samotnej drogi do jakiegoś przymusowego miejsca, Oohyo jest w stanie choć trochę poprawić nastrój swoimi oblewającymi basową ścieżkę, syntezatorowymi melodyjkami wkręconymi do inteligentnie rozchodzącej się kompozycji. No i do tego udało się skleić zabawny klip.


Pristin: "Be The Star"
Już oficjalnie witamy na k-popowym okręcie girlsband Pristin. W tym roku przyszedł czas na pierwszy mini-album dający jakąś większą wiedzę o stylu grupy. Okazuje się, że Hi! Pristin to bardzo udany debiut, któremu nieco brakuje wyrazistości i czegoś charakterystycznego. Ale znany już wcześniej "We", "Running" czy "Be The Star" obiecują ciekawe rzeczy w przyszłości. Zwłaszcza ten ostatni, dzięki elastycznym zmianom tempa (od spokojnych zastojów do prężnych, euforycznych zrywów w refrenie) i produkcji "na czasie", zostanie ze mną na dłużej.


starRo feat. Taichi Mukai: "Great Yard"
Uuuuuuu, ale SZTOSINGER. Jeden z moich ulubionych japońskich producentów nie musi oglądać się za siebie i bać się konkurencji, jeśli wciąż będzie utrzymywał tak wyborny poziom. Tym razem Shinya Mizoguchi zmyka w stronę odprężającego, deep-house'owego grania i sieka uzależniającego jointa. Nie będę pisał, że produkcja lśni jak lakier na luksusowym wozie, albo że refren jest z rodzaju tych, przy których cały klub wreszcie zaczyna bansować, bo to są oczywistości przy takim specu jak starRo. A więc piękny singielek i mam nadzieję, że na tym numerze nie skończy się wydawnicza passa rezydującego obecnie w LA Japończyka. No i obczajcie klip nakręcony jednym (powiedzmy) ujęciem.


Ten: "Dream In A Dream"
Ten numer kojarzy mi się oczywiście z jakąś marzycielska aurą incepcji, ale również z wodą. Jakby został wydobyty z głębin otaczających Japońskie wybrzeża. Bo te motywy nie tylko stanowią o oryginalności "Dream In A Dream", ale znakomicie korespondują z wajbem i podciętą rytmiką. Dodajmy do tego kolory okładki oraz wideoklip i wszystko zacznie składać się w całość. Niezwykle ciekawa rzecz, która każe przyglądać się bardzo uważnie kolejnym ruchom ze strony tego młodziana. Kto wie, co Koreańczyk może jeszcze nawywijać.


Tofubeats: "What You Got"
Dobra, Tofubeats w końcu pozałatwiał wszystko, co miał załatwić, pozbierał się w sobie i już za kilka dni wypuszcza kolejny album. "Baby" nie zapowiadało miażdżącego materiału, za to "What You Got" pokazuje, że kolesiowi ciągle nie skończyły się pomysły i nawet mu się chce. Tym razem obmyślił sobie jedną melodyjną figurę i razem z disco-funkowym wiatrem płynie z nią przed siebie, a pomaga mu w tym pokolorowana autotune'em nawijka. Płyta będzie się nazywać Fantasy Club. No dopszszsz.


Tricot: "DeDeDe"
Nowy album Tricot w drodze. 3 ukazuje się dokładnie 17 maja, a my znamy już dwie piosenki, które znajdą się na płycie. Pierwszym ZWIASTUNEM jest "DeDeDe" będący właściwie wizytówką tricotowego grania: po raz kolejny umiejętne wyważenie post-hardcore'owych, mathrockowych i j-popowych proporcji pozwala żeńskiemu trio z Japonii na osiągnięcie zadowalającego efektu. A precyzyjniej: dziewczyny nakurwiają aż miło, więc ja odliczam dni do premiery nowego LP, bo wszystko wskazuje na to (bo "Melon Sound", czyli drugi ujawniony fragment, to też porządny numer), że znowu będzie super.


Wallflower: "Nowhere"
W albumowej części było trochę shoegaze'u za sprawą Taffy, to teraz czas na drobną, dreampopową słodycz od pochodzącej z Osaki załogi Wallflower, której stałem się fanem. Mamy tu leciutkie jak piórko, gitarowe melodie wespół z rozmarzonym wokalem, za który odpowiada Masami Tsuchiya. Songwriterskie wyczucie z jakim prowadzone są melodie, trafiona produkcja oraz siła kruchego, ale jakże zapamiętywalnego refrenu sprawiły, że trochę zatraciłem się w uroku tej skromnej pieśni. Posłuchajcie, bo może już za moment Wallflower wypuszczą coś dłuższego i dopiero będzie.


Why@Doll: "Kimi Wa Steady"
Duet Why@Doll, czyli Uratani Haruna i Aoki Chiharu, atakuje nowym singlem, który z miejsca staje się jednym z najbardziej nośnych numerów z Azji w tym roku. Wszystko za sprawą połączenia dziewczęcego śpiewu i szampańskiej, klawiszowej oprawy. W "Kimi Wa Steady" nie ma miejsca na przypadki − tu aranż został dobrany po głębokich przemyśleniach. W intro jest przebudzenie i wstrząs, zwrotki to uroczy podśpiewywanie koleżanek na miłym synth-basie i funkowej gitarze w tle, a w refrenie mamy kapitalnie zazębiające się i uzupełniające partie kryształowych synthowych motywów oplatające hook "touch me baby". Mówiąc najkrócej: o taki wiśniowy pop walczę w tej rubryce.


REZERWA:

2Wentys: "I Heard It"
Apink: "Always"
Asachill: "Rainbow"
Babylon feat. Nafla: "Babo"
Beef Fantasy: "Panty Stockings"
BoA: "Spring Rain"
Cherry Coke: "Like I Do"
Crime feat. kZm: "Awich"
DIA: "Will You Go Out With Me"
Djfriz feat. Mrshll: "Resist"
Hyolyn x Changmo: "Blue Moon"
Jasskall: "Sakura"
Jenyer x Samuel Seo: "Cliché"
Kei Toriki: "Blue2"
KittiB: "5 cm"
Lee Bada: "Her Night"
Loona feat. HaSeul: Everyday I Love You
Lunafly: "Dreaming Bout You"
Mariya Nishiuchi: "Motion"
Minzy feat. Jay Park: "Flashlight"
Momoland: "Wonderful Love"
Nieah: "Baby I"
Penomeco: "WTF (Went To Far)"
Suran feat. Changmo: "Wine"
Taeyeon: "Make Me Love You"
Teen Top: "You & I"
Tofubeats: "Baby"
Tokyo Girls' Style: "Predawn"
WA$$UP: "Color TV"
Zombie-Chang: "I Can't Get To Sleep"

Tomasz Skowyra    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)