SPECJALNE - Rubryka

Chill Hunter: Styczeń-Luty 2011

14 marca 2011



Chill Hunter: Styczeń-Luty 2011
autor: Kacper Bartosiak

"Dobry wieczór państwu albo dzień dobry", witam w mojej nowej rubryce. Na wstępie może rozwieję wątpliwości, które prędzej czy później muszą się pojawić – nie, nie inspirowaliśmy się tym. Po prostu sama gra słów wydaje się w dobrym stopniu korespondować z treścią, którą zamierzam się w tym miejscu zajmować. Zamiast 30-stronnicowego rekapu i dowalania kilkunastoma nowymi nazwami pod koniec roku chyba lepiej robić to stopniowo, dlatego spodziewajcie się cyklicznych podsumowań dotyczących najciekawszych wydarzeń z szeroko pojętych okolic chillgry. Pozwolę sobie rozpocząć od przybliżenia kilku solidniejszych wydawnictw z ostatnich tygodni:

Casa Del Mirto
Trust (EP)


Trochę śmiesznie pisać o EP-ce, gdy się ma do czynienia z nieco ponad siedmioma minutami muzyki, ale chyba nie mam innego wyjścia. Ciekawa sprawa, bo to jeden z pierwszych przypadków w historii, gdzie gość zajmujący się na co dzień nieco innym graniem (french housem konkretnie), postanowił się przebranżowić i grać glo-fi. Mimo wszystko raczej nie dla komercji, ale to spoko, że Włosi doczekali się wreszcie własnego reprezentanta w chill-lidze, nawet jeśli nie gra on zupełnie niczego odkrywczego. Plus za nazwę, przypominają się pierwsze wakacje na Majorce.

MillionYoung
Replicants


Liczyłem na trochę więcej niż przewidywalną solidność, ale koniec końców Mike Diaz na debiutanckim longplayu raczej nie krewi. Zainteresowanych tematem odsyłam do recki.


Robot Science
Good Luck


Glo-fi skręcające w stronę IDM. Nieangażująca muzyka tła, dobrze robi za podkład do nauki, ale na dłuższą metę to brakuje mi tu jakiejś większej ilości eksperymentów. Jednak znudzeni sentymentalnymi kliszami i ogranymi chillwave’owymi patentami powinni znaleźć tu sporo dla siebie, dlatego sprawdzić młodego typa z San Jose nie zaszkodzi.

Labirynth Ear
Oak EP


Rasowy synthpopik z końca 2010, takie trochę mroczniejsze Class Actress. Pięć tracków w oparach zadowalającej solidności + czarny kot na okładce – tyle wystarczy, aby mnie w tej chwili kupić.


RxGibbs
Bleu Celeste


Tu z kolei jest sporo naleciałości ambientowo-shoegaze’owych. Ciekawy kierunek, bo zamiast prostych, ogranych patentów tajemniczy kompozytor z Michigan stawia na rzeczy zdecydowanie mniej oczywiste. Z powodzeniem, bo ta krótka EP-ka to całkiem skuteczny seans hipnozy z punktem kulminacyjnym w postaci trwającego ponad 10 minut "Sumerian Sky". Warto przez najbliższe miesiące patrzeć typowi na ręce.

Pepepiano
Pepepiano


Fajna nazwa, poprawne piosenki. Wszystkie motywy przewijające się na tym albumie znajdziecie w "Podręczniku Młodego Chillwave’owca". Jasne, nie każdy musi wnosić do tego grania coś od siebie, ba, mało kto tak naprawdę wnosi, ale ten roboci automatyzm jakoś mnie w przypadku Pepepiano odrzuca.

Tony Bonanza
Baby B (EP)


Dla fanów zakwaszanego popu spod znaku Gary War, Mausa i tym podobnych. Tony w tych pięciu miniaturkach zostawia kilka zagadek, których rozwiązanie (mam nadzieję) nastąpi na longplayu. Zainteresowanym polecam nieco dłuższą propozycję Asian Tattoo, która wisi za free na jego bandcampie.

Unknown Mortal Orchestra
Unknown Mortal Orchestra (EP)


Trochę pokpiliśmy sprawę nie zajawiając się w tym w końcówce 2010, wiem, wiem. Tym bardziej żałuję, bo "How Can You Love Me" spokojnie mogłoby się otrzeć o moją listę singli, ale cóż, mieliśmy i tak sporo roboty, więc grudniową zaległość nadrabiamy w tym miejscu. Zbadajcie tę EP-kę póki ciepła, bo goście dają tu sporo intrygującego patentów w klimacie niedbałego, ale pełnego hooków lo-fi popu. Będą z nich ludzie, już koncertują ze Smith Westerns, a to przecież dopiero początek!


* * *


To teraz może trochę o materiale singlowym. Nie próżnuje zespół J.Viewz, który w przeciągu kilkunastu tygodni nowego roku zdążył wydać dwa bardzo solidne nowe numery. Większe wrażenie robi spokojnie siódemkowy jam "Oh, Something’s Quiet", który powinien w sumie zrobić sporą furorę, bo idealnie nadaje się do użycia w serialach typu House, a jego łagodne brzmienie spodoba się raczej każdemu. Tego przynajmniej życzę Daganowi i spółce i z coraz większą niecierpliwością czekam na premierę zbliżającego się wielkim krokami longplaya. Aha, "Far Too Close" też nie ułomek, zwłaszcza tęskniący za 80sowym songwritingiem powinni być całkiem kontent (ten sax tam na koniec, kurde!).

Fani Maxa Tundry i Passion Pit raczej będą mieć po drodze z tajemniczym projektem QTM, który utworem "Wooden Jetty" wywoła uśmiech na buziach największych nawet frustratów. Jeśli plan na przyszłość polega na nagraniu większej ilość tracków w tym stylu, to wróżę karierę, być może nawet większą niż tę, która stała się udziałem Kites Sail High. To z kolei projekt, który wsławił się nagraniem paru fajnych piosenek na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, ale jeśli dotychczas się do nich nie przekonaliście, to zbadajcie sobie ich najnowszy wałek "Stand By". Nierówne szatkowanie sampla z wokalem pewnie niektórych zirytuje, ale ja nie widzę specjalnych powodów do narzekań, zawsze to coś nowego! Wielbiciele staroszkolnego chillu inspirowanego mocno Chazem powinni zwrócić uwagę na Ryana Hemswortha, który popełnił piosenkę, która spodobała się nawet uczulonemu na glo-fi redaktorowi Janowi B. Siódemkowy dowód potencjału dał Thomas Michael nagrywający jako Ghibli. "Hollywood Snow" to cudna, ulotna mgiełka, która w idealnym świecie powinna zostać zapowiedzią frapującego longplaya.

Gruszek w popiele nie zasypia enigmatyczny twórca stojący za Guerre. Ten projekt z okolic lo-fi rnb oznaczyłem sobie szczególnie w moim kajeciku po kilku ślicznych ubiegłorocznych singlach. "Forgiveness" posiada sporo cech właściwych wcześniejszym jointom Martina Evansa i po raz kolejny kradnie sporo atmosfery z owianych legendą demówek Twilight Singers, ale z racji tego, że mało kto próbuje się dziś poruszać w tych okolicach, to nie można mówić o zupełnym odtwórstwie. Leniwe "Leaving" jawi się jako pewna nowość ze względu na zupełny brak wokalu, ale takie klimaciarstwo to też trochę moja drużyna, więc liczę na to, że jakieś dłuższe wydawnictwo skopie tyłki komu trzeba w tym kraju.

O nowych utworach Nite Jewel pisałem w playu, natomiast jeśli już jesteśmy przy drużynie Ariela to warto dodać, że zbliża się premiera trzeciego longplaya lubianego tu przez niektórych Johna Mausa. Album o wdzięcznym tytule We Must Become The Pitiless Censors Of Oursevles będzie w sklepach już za kilka tygodni, a póki co dostępne są dwa numery, które się tam pojawią: staroszkolne "And The Rain…" oraz pachnące Joy Division i żywicą "Quantum Leap". Z tych okolic warto również wspomnieć o reedycji Dzieł Wybranych zapomnianego przez świat Martina Newella, którego twórczość mogła w pewnym stopniu inspirować Pinka i spółkę. Zresztą najlepiej oceńcie to sami sprawdzając "Gamma Ray Blue". A co do młodzieży – polecam grupę Range Rover, bo w ich smętnej gitarowej psychodelii słychać sporo pomysłowości i ciekawych repetycji. Póki co wypada sprawdzić zwłaszcza misternie utkane "There’s Nothing For Me Here" .

Nowe jointy rzucili Teen Daze i Star Slinger. Niestety, w obu przypadkach odczuwam lekki niedosyt. Żeby nie zostawić Was z pustymi rękami, to na koniec największa ciekawostka zestawienia – jakby-witch house’owy cover "Wicked Games" Chrisa Isaaka. Wiadomo, przy oryginale poznawali się niektórzy z naszych rodziców, jednak typiara stojąca za projektem How I Quit Crack chyba ma to gdzieś. Sobie znanym sposobem przepoczwarzyła ten numer do postaci dziewięciominutowej narkotycznej mantry, której boję się słuchać siedząc sam w domu. Nie wiem czy to najlepsza rekomendacja, przekonajcie się sami.

–Kacper Bartosiak

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)