SPECJALNE - Rubryka

Auto-da-fé: Wrzesień 2012

3 października 2012



Auto-da-fé: Wrzesień 2012
autor: Wawrzyn Kowalski

Minęło sporo czasu odkąd zaszyliśmy się w poszyciu, by rozważyć sprawy. Na odludziu i bez świadków. Rzecz jasna wszystkie te hieromancje na gawronich wnętrznościach, czy grzebanie w popielniku w poszukiwaniu zasypanych gruszek i pieczonych ziemniaków wcale nas nie zabiły. Uczyniły nas silniejszymi. Doświadczenia zaś rozrosły się dzięki temu na wzór siwej brody. Nie czarujmy się (za to pewny stos), metal może nie być twoją bajką. Jednak nawet kiedy historia cię nudzi, to postać gawędziarza z ostrym nożem nadal może przykuć uwagę. Albo z kosą. Zasięgnęliśmy więc języka najlepszych. W tej serii wędrujemy z bestiami, rozmawiamy z katem, pytamy wroga u bram, by pokazać jego prawdziwie ludzką twarz i wilcze kły. Chociaż na początek gościmy akurat człowieka bez twarzy. Jamie Walters vel Athenar gitarzysta Midnight - najlepszych chyba przedstawicieli sceny ulicznej, niedbałej, drapieżnej, szyderczej i bezkompromisowo beztroskiej, autorów albumu wprowadzającego w ubiegłym roku nieco zamieszania…



Tak patrzę na okładkę Satanic Royalty. Sztylety, kaptury, padające do stóp wampy. To przypomina jakieś sword & sorcery, które czytałem za dzieciaka. Choć ze względu na liryki bardziej nawet hack & slash jak Gor… Dobrze to "odczytuję"?

Co to za artystowskie pytanie? Nawet nie wiem, o czym mówisz. Ja tam dorastałem, czytając teksty do albumów Juads Priest i Kiss.

Dobra, ale przecież ten "Athenar" to chyba termin z jakichś alchemicznych traktatów. O'Malley i Rygg nazwali nawet podobnie swój projekt, a oni czytają, więc coś tam to musi znaczyć… W ogóle ludzie pytają, po co te wszystkie ksywki i przydomki, w Twoim przypadku był przecież jeszcze Phobos, nie myli Ci się później?

To proste. Athenar brzmi dużo lepiej niż moje prawdziwe imię, czyli Howie Lipschitz. Żartuję, żartuję. Wiesz, staram się kopiować Venom tak bardzo jak to tylko możliwe, więc musiałem wyjść z jakimś scenicznym mianem, tak jak to zrobił kiedyś Conrad Lant.

Wszyscy z Venoma! Płyta Akuma No Uta Boris miała nawet podwójną okładkę. Jedną "na modłę" Welcome To Hell, a drugą adaptującą Bryter Layter Nicka Drake'a. Tytuł waszej płyty inspirował się albumem Rolling Stones, więc również jest ta druga strona medalu…

Naturalnie. Powiedziałbym, że spektrum jest całkiem szerokie. Generalnie jestem fanem hard rocka i heavy metalu, ale gdybyś przejrzał moje płyty, na pewno znalazłbyś tam tony syfu, który mógłbyś kochać i nienawidzić.

A znasz taką kapelę jak Kat?

Jasne, polska klasyka!

Hehe, dobrze to ująłeś! Stylus pisał kiedyś o 666: "one of the top Metal records of any era", ale ja pytam też dlatego, że w czasie koncertu nosicie na głowie katowskie kaptury…

No, zaraz katowskie…trochę się jednak różnią, chociaż rzeczywiście nie tak bardzo.

Skąd ten pomysł?

Gdybyś widział nasze twarze, to byś zrozumiał... Poza tym wszystkie zespoły, czy im się to podoba, czy nie, wypracowują coś na kształt wizerunku. Zważ: Alice Cooper czy Foghat?

A gdyby ten mistrz małodobry nie był tylko imaż, kto by spróbował Twych usług w pierwszej kolejności?

Hmm… myślę, że na nikim nie zależy mi tak bardzo, by obchodziło mnie jego uśmiercanie. No, może nie licząc some cell phone talking yuppie jerks, którzy przychodzą do mojej pracy

Przeciąganie pod kilem? Mieszkasz w Cleveland, więc kapela Keelhaul to pierwsze co mi się nasunęło w związku z tym miastem…

Jeśli tylko przeciąganie, a nie gwałty, rozboje i inne sklasyfikowane zbrodnie to naprawdę wspaniale! Tak…kiedy myślę o Keelhaul, widzę ukrytą w zespole przemoc!

W jakim sensie?

Znałem tych ziomków, kiedy nie byli jeszcze Keelhaul, z czasów kiedy byliśmy nastolatkami, ale powiem ci, że goście nadal kłócą się ze sobą częściej niż stare małżeństwo.

Utrzymujesz, że na metal-scenie po 1990 nie ma nic godnego uwagi… Co myślisz o popularności amerykańskiego black metalu? Nachtmystium jest jak Motörhead czy tylko udaje?

Wiesz, nie sądzę żebym cokolwiek "utrzymywał". "Nic"- to chyba też za mocno powiedziane. Ale to prawda, większość metalu po osiemdziesiątych ssie. Co do Nachtmystium, graliśmy z nimi lata temu, dobra kapela, ale w ich nowe rzeczy jakoś specjalnie się nie wgłębiałem.

A co z tym całym black'n'rollem. Wasz kawałek stał się prawie manifestem. W kontekście takich grup jak Midnight, Speedwolf, Villains czy nawet Ludicra pisze się o "street metalu". Znajdujesz w tej szufladce jakieś wspólne punkty?

Kiedy pisaliśmy tę piosenkę nawet nie wiedziałem, że jest coś takiego jak black'n'roll. Zrzynałem po prostu z Black Metal Venom i Hell And Back Again Saxon. Lubię też muzykę zespołów, które wymieniłeś, chociaż nie wiem czy to wszystko dotyczy Ludicra...

Wydaje mi się, że tęsknota za 80s rozrywa ostatnio całą scenę. Skąd tak silna nostalgia?

Nie jestem pewien, man. Wiem tylko, że jest to dekada, w której ja zacząłem słuchać heavy metalu i, jak w większości przypadków, te pierwsze rzeczy, w jakie się naprawdę zaangażujesz, w pewien sposób zostają z tobą na całe życie.

Dziesięć lat Midnight na scenie, rzeczywiście kawał czasu. Wydaliście już kilka kompilacji zatytułowanych "Total And Complete", a tylko jeden album…Dlaczego zaczęliście podsumowywać sprawy przed właściwym debiutem?

Nigdy nie miałem zamiaru wydawać longplaya, ale nie miałem też nic do roboty w grudniu 2010, więc przez tydzień wymyślałem bandę dzikich dźwięków i zdecydowałem, że to będzie album. Nie ma nigdy jakiegoś grand planu w tym wszystkim.

A są plany na przyszłość?

Kto wie, może będzie to nowa płyta, jeśli tylko wymyślę jak napisać więcej piosenek o piekle, żądzy i plugastwie tak, aby się nie powtarzać

Czyli Joker? Czy jednak Bane?

Joker. Ale tylko jeśli myślisz o tych brytyjskich heavymetalowcach!

***




Smutne wieści nadciągnęły z rodziny Hydra Head. To ostatnie chwile tej zasłużonej wytwórni. Paradoksalnie pogrzebana zostaje ta, która, jak żadna inna, przyczyniła się do zmiany funeralnej otoczki łączonej z metalem. Trudno wyobrazić sobie bez niej współczesną wagę ciężką. Jeszcze trudniej oddać wkład ludzi z nią związanych w reinterpretację całego stylu, podkreślić sposób w jaki potrafili dostrzec i przyciągać kapele, które później odwdzięczały im się wydawnictwami najwyższej próby. Wzór pisania klepsydr nie zakłada raczej rozwodzenia się nad przyczyną zgonu, lecz Aaron Turner w swojej notce z jedenastego września nie poprzestał na zdawkowych wyjaśnieniach, lecz zakreślił historię długich zmagań o realizacje planów ponad siły i nieudanych prób ustabilizowania sytuacji finansowej. Prośba o wsparcie opublikowana została na blogu wydawnictwa, którego prowadzenie było swego czasu w metal-światku przedsięwzięciem pionierskim, budującym dobrą komitywę ze słuchaczami poprzez szczere czy zabawne wpisy z miejsca skłaniające do kibicowania tej grupie freaków. Cała sytuacja, co tym bardziej przykre, stawia pod znakiem zapytania przyszłość podobnych przedsięwzięć, nastawionych przede wszystkim na artystyczny sukces. W oczekiwaniu zapowiadanej agonii możemy przywołać te lepsze chwile, na przykład złote czasy wytwórni na przełomie wieków i w pierwszej części poprzedniej dekady. W wybranych na szybko kilku ulubionych albumach Hydra Head wszystkim czegoś zabraknie, zbyt wiele jest dobrych lub lepszych płyt sygnowanych tym znakiem. Swoje typy przypomniał Terrorizer, a przecież nie można też zapomnieć o Discordance Axis, Cavity, Knut, Bergraven czy chwalonym przez nas nie tak dawno Prurient. Tymczasem moja piątka płyt Hydra Head raczej sięga daleko w przeszłość:

Botch
American Nervoso

[1998]

Tym krążkiem Botch właściwie powiedział wszystko, co niektórzy bardziej znani mathcore'owcy prze całą karierę. Wywrzeszczane łamańce wypełnione akcją, jak filmy przywoływanego w tytule piosenki Johna Woo. Stawiam obok najlepszych dokonań Converge, choć niektórzy uważają, że na sofomorze jeszcze dopracowali styl. Powiedziałbym nawet, że Botch wymyślili pewien styl grania, jednak w żaden sposób nie stali się mody nań beneficjentem. Smutny los, dzielony przez wiele załóg Hydry.

Cave In
Jupiter

[2000]

Przy okazji tego albumu Ryan Kearney ironizował na łamach Pitchfork na temat artystycznego metalu, tak starającego się nie narobić obciachu, że właściwie przezroczystego. O Cave In obecnie właściwie zapomniano: zawsze zbyt mało ezoteryczni dla fanów Toola, a jednak za poważni, żeby robić za metalowy Weezer, nie licujący na dostawców alternatywnych hitów. Znów więc pojawia się syndrom nieprzystających szufladek, co z pewnością krzywdzi bostończyków i ich nieco przerysowane podejście pod urabianą w tamtych czasach radiowość.

Keelhaul
II

[2001]

O wilku była mowa. Jedna z najbardziej przeoczonych kapel i to nie tylko z katalogu Hydra Head. Tym milej, że wymieniliśmy ziomków w rekomendacjach 00s. U progu wieku Mastodon mógł się od nich sporo nauczyć. Spiżowe riffy, sporadycznie porykujące bosmańskie wokale, rozjeżdżająca perkusja i prawdziwy groove złożyły się na brzmienie płyty, może nie idealnej, ale szalenie nowatorskiej. Keelhaul grali tak pierwsi: ani mathcore, ani sludge, nie do końca thrash, słowem to, co kilka lat później wszyscy już uwielbiali. Bad timing co się zowie.

Mare
Mare EP

[2004]

W czasie, gdy Isis znajdowała się na wszystkich świecznikach (i nie mówię o starożytnym Egipcie), a termin post-metal stał się czymś w rodzaju wytrychu pozwalającego z powodzeniem tuszować brak talentu, ci Kanadyjczycy (podobnie jak ich ziomkowie z Buried Inside w Relapse) mieli go w nadmiarze. Przepis jest właściwie ten, co zawsze, czyli posępnie, wzniośle i post, lecz przecież kilka minut z "You Sent Me" czy "Palaces" pozwalają stwierdzić, że ten efemeryczny projekt realizował go z przyprawiającą o ciarki pasją. Kończą chóry. Na jednym tylko i do tego krótkim albumie. Dla Hydra Head. Dziwne.

Pelican
Pelican EP

[2003]

Pejzaże Pelican cechowało kiedyś sporo niewymuszonego uroku. Zarówno na surowszej EP, pangeicznej czy nawet na sofomorze o długim tytule grupie udało się poszerzyć horyzonty instrumentalnego grania. Za nimi czaiła się jednak wielka przepaść i szkoda, że dali się w nią zagonić w kółko zjadając własny ogon. Pytanie, czy mogli wycisnąć z tej stylistyki więcej? Świetne sabbathowskie riffy na podpatrzonych u Neurosis pustkowiach oraz ostre szumy przejęte od Mogwai na debiucie brzmią jeszcze bardzo zadziornie i nieokrzesanie, ale przecież nietrudno było przewidywać, że w przyszłości może to pójść w bardzo nudną stronę. Tak kończą podobne young teams, ale wchodzi taki "The Woods" i wygląda na to, że kompozycja starzeje się wolniej niż twórcy.

Na koniec zostaje tylko nadzieja, że nawet podcięta Hydra Head wykaże jednak swe słynne zdolności do regeneracji. Mówmy wszak o wytwórni legendarnej.

***


I tradycyjnie zbiór zagwozdek z ostatniego kwartału:

Ash Borer
Cold Of Ages

[Profound Lore]

Ich debiutancki album był jak stara fotografia, na którą spogląda się ze świadomością, że w rozmazanych kształtach tła czai się rozwiązanie jakiejś strasznej tajemnicy. Następca prezentuje się dumniej i nieco mniej frapująco. Pojawiają się klawisze, produkcja się wyostrza - kolejny pretendent do miana blacku totalnego. Ciężko jest objąć ogrom zimy czasów, mnóstwo wątków i grozy rozsadza skały na przestrzeni czterech tylko utworów, ale dwa zamykające, zwłaszcza "Convict All Flesh", mogłyby bory przenosić.

Krallice
Years Past Matter

[Gilead]

Zawsze uważałem, ze repetycja to największa broń Krallice. Więc nawet jeśli się powtarzają, to zwiastuje to po prostu kolejny dobry album. Tym razem ruszają czarną materię, przewalają eony, właściwie sami chyba nie odróżniają kolejnych sekwencji płynących przez ich totalnie ujęte opus, tak są zastygli w stanie nieważkości.

Nachtmystium
Silencing Machine

[Century Media]

Czaszka z okładki dobrze wie, co Nachtmystium chce tym albumem odkopać. Nie ruiny świętego Jerusalem, lecz podkopaną dumę w szczerym polu black metalowych tradycji. Nie udało się, dla tej załogi nie ma już odwrotu od popowych melodii, nawet jeśli próbowali by ją przypudrować kolejnymi warstwami nordyckich makijaży. Fajna produkcja, kochanie.

Panopticon
Kentucky

[Handmade Birds/Pagan Flames]

Być może tak właśnie brzmi prawdziwy amerykański black. Tradycyjny bluegrass i teksty o życiu górników poprzetykany gorączką metalu i burzą. Duchy pionierów i Indian wędrują po ziemi Kentucky. Sufjan Stevens znalazł zaskakującego kontynuatora.

Satan's Satyrs
Wild Beyond Belief

[At War With False Noise]

Dzienniki motocyklowe w czasach buntu i zarazy. Młody Clayton podróżuje przez Stany piwnic, garaży, plany tanich filmów pełnych orientalnych piękności i obłąkanych sekciarzy seksistów. Całkiem dzika jazda, choć czasem warkoczący silnik za daleko niesie.

Skagos
Anarchic

[self-released]

Początek albumu bardziej koresponduje z cyrklem z obrazu Blake'a niż tytułem, ale tak, jak słynny artysta przeciwstawiał stwarzającemu świat Bogu - Szatana/Jezusa, tak i muzyka Kanadyjczyków odnajduje prymitywny rytm. Kolejny odgłos z zacienionych dolin zachodu.

Young Hunter
Stone Tools

[self-released]

Miasto widmo jak w książce Coovera, w pustyni i w prerii. Horseback nieco zawiódł w tym roku swoim mantrycznym post-blackiem, ale tradycjonalny doom przefiltrowany przez awangardowe horyzonty w wykonaniu Young Hunter ma zadatki, aby tę lukę wypełnić.
***
W następnej odsłonie między innymi Mike Simpson z zespołu Godstopper, który po świetnej EP-ce uderza z longplayem What Matters. Tymczasem!

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)