RECENZJE

Veronica Maggio
Satan I Gatan

2011, Universal 7.1

Zblazowany recenzent Kamil Babacz siedział przed swoim rozklekotanym laptopem w ciepły czerwcowy dzień. Zajechał już płytkę Towy Tei, odkopał Earth Wind & Fire, wrócił do którejś Beyonce, parę razy uśmiechnął słuchając Johana Agebjörna i potężnie wynudził się słuchając nowej Sophie Ellis-Bextor. Siedział, a po głowie kołatało mu się pytanie – "gdzie się podział mój pop?". Utwory wakacyjne, niezbyt skomplikowane, brzmiące szczególnie dobrze w pokoju, w którym dokonywane są próby utrzymanie przeciągu? Nic rewelacyjnego, być może nawet do odsłuchu kilkukrotnego, może do wrócenia dopiero następnym latem albo nawet i w ogóle? Dziewczyn o uroczym głosie, a aranżacji raczej delikatnej, odmiennej od brutalnie skompresowanej esencji lat 90, hookach wyśpiewywanych z lekkością, czasem może nawet nieporadnych, ale jakoś ujmujących.

Jego znajomy, Wojtek Sawicki, lubujący się w podsyłaniu rozmaitych utworów w różnych porach dnia, co więcej, oczekujący, że te utwory Kamil posłucha, przesłał mu odnośnik do piosenki "Finns Det En Så Finns Det Flera" szwedzkiej wokalistki Veroniki Maggio. Wojtek wiedział, jakie piosenki lubi Kamil, więc Kamil w odnośnik kliknął. Oto co Kamil pomyślał słuchając tego utworu: "no się dzieje tutaj jak u Calvina znowu, trance z ludzką twarzą, ale zaraz dziewczyna zaczyna śpiewać, szwedzkość w języku, barwie i głosie, Annie miała podobną fotkę i chyba podobnie śpiewa, ciekawie się zderza ten jej delikatny głosik z w gruncie rzeczy dość nieczułym beatem, ale z tymi luzackimi muśnięciami klawiszami w stylu plaża, dzika plaża, za to w refrenie eksplozja i tutaj dopiero akcja: motyw robi się podniosły, zróbmy trochę głośniej, serca rosną, a dziewczyna śpiewa dalej dokładnie tak samo głośno i jest to cholernie fajne, jakieś takie kruche jak w ''Miałeś Być'', jak sobie zagram ten utwór w dobrym momencie na wakacyjnej imprezie to będzie rozpizd przecież, niepozorne kurestwo takie, niby nawet trochę nudne, ale już poziom głośniej i wooooow, a jakie słoneczne wreszcie".

Badacze Babacza przyznają jednogłośnie – podobało mu się. Kamil nie zawsze sięgał po albumy, z których pochodziły fajne single, nauczony doświadczeniem wiedział, że dobry singiel nie oznacza automatycznie porządnego albumu. Pomyślał sobie jednak "kurde fajna jest ta dziewczyna, może jednak więcej takich kawałków, pierwszy raz ją widzę, a na moje ulubione płyty już patrzeć nie mogę, skandynawskie laski chały też na długograjach nigdy nie odwalają". I tym samym skończył ten wykoślawiony stylistycznie wstęp do recenzji, poszukujący mało świeżych form, bo i nie ma po co, a manierą zaczął się stawać i wszystkich już znudził.

Płytka Veroniki Maggio przenosi mnie w bardzo różne rejony, choć jest to muzyka porażająco prosta. Pierwsze lecą na planszę wszelkie szwedzkie skojarzenia, potem Saint Etienne, ale zaraz przychodzą do głowy dziewczynki grające bardzo tradycyjny pop, zwykle niedostrzegane przez indie i porcysowe credo. Te piosenki przypominają mi bardziej Taylor Swift niż Javiere Manę, której tegoroczną następczynię początkowo upatrywałem w Veronice. Taylor Swift ma całkiem fajne piosenki, nie wiem czy wiecie. Kacper powiedziałby może, że Brie Larson, ale uważam, że sympatyczniej i lepiej brzmią piosenki Maggio. Mówię tutaj na przykład o prześlicznej, nieco szkolnej balladce "Sju Sorger". Veronice znacznie bliżej do takich dziewczyn i piosenek innych, niż zwodzący mnie poznany wcześniej singiel. Pamiętacie jeszcze Sotaisei Riron, japoński indie bandzik o którym pisaliśmy jakiś czas temu? "Jag Kommer" to bardzo podobna sprawa do utworu "Miss Parallel World": nieco muchowo zacinająca gitara, barwa dziewczyny pozbawiona zmanierowania, nawet nieanglojęzyczność dokłada swoje do podobnego brzmienia. Przy czym totalnie zakochuję się w eskalacji emocjonalnego napięcia w refrenie, a wokalny przekręt w jego drugiej części i rozwiązanie tego napięcia powoduje, że mam dreszcze. Dla mnie to jest cholernie dobrze napisania piosenka i tylko cieszę się, że zbliża się do mojego poczucia estetyki. Nachodzi mnie olśnienie, że kto ostatnio śpiewał tak niepretensjonalne piosenki? Chyba Feist, nim popadła w lekką autoparodię, bo chyba po prostu jej tych dobrych utworów na płycie z 2007 roku zabrakło, choć może wróciłbym.

A może takich płyt jest na pęczki, tylko się o nich nie mówi? Nie wiem, ale gorąco polecam to, co proponuje tutaj Veronica. "Välkommen In" teoretycznie mogłoby się znaleźć na płycie jakiejś Kate Nash, Adele, Florence lub innego nowego brytyjskiego objawienia, ale ja po prostu u nich tak dobrych piosenek nie słyszałem. Szanse zaistnienia były ogromne, ale dopiero teraz się okazuje, że można fajnie.

Dla skandynawskiej szkoły robienia popu charakterystyczne jest dbanie o szczegóły. Nie trzeba tego specjalnie argumentować – matematyczne podkłady Maxa Martina, fajnie cykające drobnym motywami Åhlunda, choć mam tu na myśli raczej płytkę Robyn z 2005 roku, a nie ostatnią, dokładność Knife, Luomo i Erlanda Øye. I jeszcze taki mało znany zespolik, ABBA. Ta dbałość to kolejna mocna cecha tej płyty – być może to dlatego słuchanie na tyle prostych utworów jak "Mitt Hjärta Blöder" sprawia mi przyjemność. Jak fajnie brzmi lekko po francusku rwący syntezatorowy bas w tym małym studyjnym dziele – choć pewnie silnie zdigitalizowanym, to utrzymanym w bardzo ludzkim, analogowym charakterze. Subtelnie zakamuflowany w refrenie motyw wygrany niczym na dziecięcych organkach i wreszcie najfajniejszy mostek, rozpoczęty zwykłym szkolnym pianinem i z nagle doklejonym rwanym echem, którego spodziewać się należy raczej u Junior Boys. W refrenie "Vi Kommer Alltid Ha Paris", cwaniacko doklejono jakieś westchnięcia/okrzyki, a końcówkę doprawiono przybrudzonym basem i nagle ktoś do prostego popu wprowadza klimat Balearów.

Nie zrozumcie mnie źle. Ta płyta może kogoś nudzić, większość określi ją mianem "sympatyczna" (i będzie miało racje", na pewno też nie jest idealna. Druga połowa, choć prześliczna, nie utrzymuje do końca równego poziomu, , "Snälla Bli Min" to trochę zbyt prosta jazda, co nie zmienia faktu, że nie umiałbym chyba powiedzieć tej dziewczynie "Tę piosenkę wywalamy". Tylko że dla mnie to jest przykład wyjątkowo dobrego, prostego popu. Nieco drugi biegun tego, czym była płyta Britney – tam android w precyzyjnych aranżacjach, śpiewający post-piosenki, tutaj często najprostsze kompozycje napisane w przerwach między lekcjami, ale za to lekko muśnięte cyfrowym pędzlem, który je tylko uszlachetnia. Choćby dla równowagi, fajnie jest po taką płytę sięgnąć, tym bardziej jeśli macie ochotę trochę odpocząć. Z drugiej strony pisze to osoba, która ostatnio po kilku latach na nowo zakochała się w pierwszej płycie Coldplay.

Kamil Babacz    
14 czerwca 2011
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)