RECENZJE

The Voidz
Virtue

2018, RCA 7.1

Wszyscy szukamy w muzyce czegoś innego. Jednym wystarczy album, który porządnie ich odpręży po ciężkim dniu, inni doceniają dzieła skutecznie leczące depresję, a niektórzy wymagają od ulubionych artystów stymulacji szarych komórek. Moją prywatną miarą wartości płyty jest skala wywołanego przez nią bólu głowy. Lubię być wodzony za nos, zbijany z tropu i atakowany ze wszystkich stron naraz. Pozytywną ocenę determinuje natężenie refleksji, zostających w głowie długo po wyłączeniu głośników. Podziwiam niczym nieograniczoną kreatywność, motywującą odważne płynięcie pod prąd. Twórcza brawura interesuje mnie do tego stopnia, że potrafię przymknąć oko na pewne mankamenty krążka, jeśli jego autorzy nie boją się konfrontacji z gustami odbiorców. Dlatego właśnie zauroczył mnie daleki od ideału, ale szalenie fascynujący, drugi już efekt współpracy Juliana Casablancasa oraz formacji The Voidz.

Kartą przetargową Virtue jest nieprzewidywalność. Następca równie ciekawej Tyranny zaskakuje podwójnie, ponieważ przyswojenie poszczególnych utworów stanowi nie lada wyzwanie – zarówno dla przypadkowych słuchaczy, jak i wiernych fanów zespołu. Lider The Strokes wraz z funflami raczy uszy fontanną niecodziennych patentów, wyginających popowe ramy do wręcz groteskowych kształtów. Te osobliwe melodie konstruują cyberpunkowy kolaż, przywołujący na myśl spontaniczność stylu hongkońskiego Pijanego Mistrza. Takie momenty jak singlowy "QYURRYUS" szturmują wyobraźnię z impetem Jackiego Chana zarzucającego komuś wiadro na łeb.

Jedna z niespodzianek to cechująca materiał stylistyczna anarchia. O ile poprzednie wydawnictwo formacji miało eksperymentalny posmak, tak tym razem panowie poszli na całość i wysunęli wszystkie swoje dzikie fantazje na pierwszy plan. Ekspresyjny koktajl Mołotowa składa się m.in. z post-nuklearnego synthpopu, nowoczesnej neo-psychodelii, odrobiny chwytliwego pseudofunku, szczypty spoconego rock'n'rolla, kilku kropli teatralnego patosu, a nawet trochę balladowego brzdąkania. Schizofrenia piosenek uwypukla wszechstronność twórców, umiejących rozrabiać na wiele różnych sposobów. Oczywiście, kalejdoskopowa struktura pozbawia ich wizję konsekwencji, lecz nie powinniśmy traktować niespójności jako wady. Obecnie konsumpcję kultury masowej definiuje surfowanie po sieci ze sztuką schowaną w czwartej zakładce, więc jedyną przykuwającą uwagę strategią jest narzucenie tempa rodem z filmów braci Marx. Jakiś powszedni ambient umarłby, utopiony w zalewających monitor hashtagach, zaś futurystyczny cyrk Virtue prędzej pokiereszuje Wam iPhone'y, niż pozwoli na lekceważenie.

Zdumiewający jest też czysto warsztatowy progres względem debiutanckich nagrań. Z bagna garażowej produkcji w końcu wyłoniły się naprawdę ładne zwrotki oraz refreny, a progresywne aranżacje nareszcie nabrały czytelnych kształtów. Tak zgrabnie podana awangarda zdecydowanie zachęca do nucenia. Singlowa szóstka reprezentuje perfekcyjną kombinację oryginalnych idei i przystępnej formy, a reszta, choć pozostaje lekko w tyle, wciąż bawi pstrokatą ekstrawagancją. Wokalne popisy Juliana także wskoczyły na wyższy poziom frontmaństwa. Charyzmatyczny lider niweluje niedostatki liryczne, maskując je ze swadą doświadczonego aktora. Casablancas niezwykle przekonująco odgrywa postać z rock opery na motywach nieistniejącej powieści Williama Gibsona. Prorok nowej ery nawołujący do rebelii przeciw bezlitosnemu imperium środków masowego przekazu może i ma cechy bohatera kreskówki, ale potrafi wywołać całkiem realne emocje.

Jeszcze jedna atrakcja kryje się w teoretycznie kosmetycznej zmianie nazwy grupy. Usunięcie nazwiska Casablancasa z szyldu ma wpływ nie tylko na szybsze googlowanie, ale też na ostateczny wydźwięk całości. Musiały upłynąć cztery lata, aby wokalista zmienił nastawienie do tego projektu. W 2014 roku band funkcjonował jako poligon doświadczalny dla pobocznych kaprysów długowłosej legendy indie rocka, co uwydatniała kompozycyjna niestaranność. Natomiast teraz Julek już wie, że macierzyste The Strokes nie zapewni artystycznego progresu. Na najnowszym krążku The Voidz słychać pełne zaangażowanie, owocujące rozważniej kontrolowanym chaosem. Virtue zdradza potencjał, który zmusza gwiazdora do porzucenia narcystycznych skłonności i uznania nowej ekipy za godnych współpracowników, których nie trzeba promować twarzą, bo ich talent broni się sam.

Prawda jest taka, że dostrzegam mnóstwo błędów. Mam przed sobą materiał wymagający większej selekcji, obniżenia poziomu patosu i ograniczenia grafomańskich zapędów. Jednak wszystkie te obiekcje znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy po raz kolejny wracam do tej frapującej dźwiękowej wariacji na temat współczesnej popkultury. Ekspresyjny spektakl dysponuje pokładami energii, którymi z powodzeniem można by było obdzielić tuzin osobnych wydawnictw. Ci goście przekraczają wszelkie granice tak efektownie, że postanowiłem wyrzucić mój racjonalizm do kosza.

Łukasz Krajnik    
23 kwietnia 2018
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)