RECENZJE

Tes
x2

2003, Lex 6.8

Nie ma co się rozpisywać na temat debiutu Tesa. Rzecz trwa zaledwie pół godziny i zainteresowani tematem zamiast czytać recenzję powinni raczej jak najszybciej ją przesłuchać, gdyż plasuje się wśród najsolidniejszych raperskich prac ostatnich kwartałów. Przeżywamy bezdyskusyjne ożywienie hip-hopu jako gatunku, urodzaj niespotykany właściwie od starej ery olskoolowej, od końca lat osiemdziesiątych. W latach dziewięćdziesiątych hip-hop przeważnie ssał, degradując się zasadniczo do rewii powielanych w te i we w te skostniałych form, bez cienia innowacji. DJ Shadow w słynnym, wielokrotnie cytowanym passusie Endtroducing... stwierdzał, że przyczyną zapaści były pieniądze. Mainstreamowi żule pławili się komfortowo w tej stagnacji, a podziemie nie dysponowało na tyle mocarnym aparatem produkcyjnym, by dokonać przełomu. Dopiero gdy roczne zegary kliknęły do trzech zer wykrystalizował się świeży, odkrywczy ruch. Tragic Epilogue, The Cold Vein i Fantastic Damage wprawiły w obrót wielkie koło progresywnego hip-hopu i teraz regularnie należy spodziewać się kolejnych kąsków gwarantowanej jakości.

Tes wpisuje się z pewnością w całe to zamieszanie. Oscyluje w rejonach zdefiniowanych przez standardy Def Jux, jego podejście najbliższe jest chyba poetyckim próbom Sage Francisa, a nagrywa dla eklektycznego Lexa, który zamarkował skłonności do wykraczania poza przyjęte ramy choćby zeszłorocznym Seed To Sun Boom Bipa. Ale x2 charakteryzuje go też od kilku unikatowych stron. Po pierwsze gość spełnia się w podwójnej roli: producenta i MC. Teoretycznie zawężenie spektrum beatów do jednego człowieka, tak rzadkie w dzisiejszych realiach, powinno ogołocić album z różnorodności. Jednak główną obsesją Tesa jest czerpanie z multum konwencji, paranoiczne przerzucanie się estetykami, przy ciągłej trosce o zachowanie wyróżnika własnego stylu. Tym wyróżnikiem jest z kolei flow. Jako raper koleś dysponuje super nawijką i dźwięcznym, metalicznym timbre. Ma fajne przyśpieszenie: jak się rozpędzi, to normalnie prędkość światła, strach stawać w poprzek. Mimo to udaje mu się zachować gibkość, nie przeciąża miksu. Spójrzmy tylko na popisy w "Change" czy "Fooltime", gdzie zdublowany wokal rozbraja tak finezją, jak i gracją.

Ponadto x2 legitymuje się zaletą, której brak wielu ambitnym raperskim krążkom: przyswajalnością kompozycji w tradycyjnym, rockowym sensie. Budowa podkładów wykorzystuje doświadczenia struktur minimalnych piosenek. Highlight zestawu, monotonnie zaraźliwy "Big Shots", eksploatuje wprawdzie jeden intrygujący sample, ale inkrustuje go adekwatnie marszowym werblem i klawikordem, kreując z niczego "zwrotkę", "refren" i nawet "mostek" (skrecze na żywym głosie), choć przecież wszystko rozchodzi się o dwa akordy. Zbliżona metoda objawia się w hiciarskim "New New York", gdzie schizofrenicznie repetycyjne krojenie loopu pozwala na dowolne operowanie konstrukcją. Akustyczna gitara nawiedzająca w minorowym nastroju "Say When" od razu kojarzy się z Personal Journals wspomnianego Francisa, ale beaty są twardsze, matowe, głuche i zredukowane. To dzięki nim wrażenie post-modernistycznego przemieszania starych i nowoczesnych trendów powoli ustępuje na rzecz integralności.

Tes potrafi klaustrofobiczne atmosfery przemieniać w lekkie, nośne zajawki, co przy wszechobecnych powtórzeniach prowadzi do mrocznej, acz wciągającej hipnozy, do swoistego "hip-hop noir". Potwierdzają to instrumentale, zwykle zaledwie niedbałe łączniki, pozbawione wartości. Tymczasem tu wszystkie z trzech interludiów, ponumerowanych zresztą w odwrotnej kolejności, od galaktycznego zwiastowania, przez pozytywkową, ujmującą ciepłem tripową wprawkę, po kapitalny jazz-ambientowy chill-out, efektywnie wspomagają materiał. "Times Two Outro" kończy x2 niespodziewanie syntetycznym bitem przypominającym kiczowate, lepkie przeboje wykonawców electro-popowych z lat osiemdziesiątych. Jeśli Tes ma jakiś problem, to chyba głównie z objęciem swoich chaotycznych pomysłów. Momentami trudno mu zorganizować elementy przestrzeni w sensowny, wyskrawany kształt. Wiele do życzenia pozostawia też rwana realizacja, niepewna edycja tracków. Tak czy inaczej, undegroundowemu hip-hopowi przybył nie tylko utalentowany producent, ale również raper z ciekawą message ("Used to love LSD / But swore I'd never touch that shit again if I somehow made it back to my life" w "My Receiver"). Sprawdź to sam.

Borys Dejnarowicz    
16 września 2003
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)