RECENZJE
Stereolab
Sound-Dust
2001, Elektra
Czy marksizm może ewoluować? Chyba nie, z tego co się orientuję. A już na pewno nie we współczesnej rzeczywistości społeczno-ekonomicznej. Natomiast styl Stereolab? Okazuje się, że może, choć niektórzy w to nie wierzyli. Zaczyna "Black Ants In Sound-Dust", coś jak wprawka wokalno-instrumentalna o awangardowym, minimalistycznym posmaku. Intrygujący, dwuminutowy wstęp. Potem "Space Moth" składający się z dwóch części. Pierwsza to barokowa kantylena na dzwonki, dęciaki i głos. Druga, napędzana tajemniczym, jednostajnym basem i dynamicznymi bębnami, przynosi upragniony, francuski głos Laetitii Sadier. Jest flet, gitara, podniosłe wstawki saksofonu. A pod koniec przeradza się to wszystko w brazylijski karnawał.
Jedno z najwspanialszych nagrań singlowych roku, "Captain Easychord". Znów dwuczęściowe. I jeśli pierwsza jest po prostu udaną próbą budowy chwytliwej, jazzującej piosenki na bazie agresywnego, motorycznego motywu fortepianu, z Sadier nucącą wyzywające "Let live what must live / Die what must die", to druga ma już wszelkie znamiona ślicznej, błyszczącej perełki. Przepiękny temat wiodący rozwija się tak, jak można sobie tylko wyobrazić. Wyrafinowane kontrapunkty przelatują w słuchawkach, gdy anielski śpiew Laetitii oznajmia: "There are two sides to one same thing". Ciarki na plecach w tę i z powrotem gwarantowane. Do tego mnie się to jeszcze z czymś kojarzy, więc...
A wracając do marksizmu: jest wciąż obecny. Teksty są wciąż swobodnie publicystyczne, a raczej filozoficzne i socjologiczne. Podane w beznamiętny sposób przez panie Sadier i Hansen robią duże wrażenie. Uwaga, oto przykład. "A military regime / In democratic disguise / That lies in all impunity / That takes apart / What it took people years to build". Nieźle, co? Taka próbka tej radosnej twórczości (z "Gus The Mynah Bird"). Ciekawe co by powiedział sam Marks, gdyby usłyszał te słowa w interpretacji wokalistek Stereolab? A może się przewraca w grobie? A może nie?
Od strony aranżacyjnej jak zwykle bogato i różnorodnie. Same kompozycje mienią się chwytliwymi motywami, a na przestrzeni minuty mogą się tu diametralnie zmienić nastroje: od sympatycznej melodyjki do eksperymentalnych progresji, jak w "The Black Arts". Tim Gane mówi, że Stereolab robią muzykę pop. Ale jest w tym sporo kokieterii. Bo przecież jest to muzyka pop dla tych, którzy uważnie wsłuchiwali się w muzykę współczesną, w Cage'a i innych tam minimalistów. Mimo tego, przy odrobinie wyobraźni wszystko można załapać, serio: świetny "Hallucinex" (z pięknym śpiewem obu pań i efektami specjalnymi, na przykład przy słowach "boom" i "bang" słyszymy wybuchy), sielskie "Naught More Terrific Than Man", czy finalne, zrezygnowane "Les Bons Bons Des Raisons". Jak na Stereolab przystało, równy album im wyszedł.