RECENZJE

St. Vincent
St. Vincent

2014, Loma Vista 4.0

Pamiętam, że po premierze Strange Mercy zastanawiałem się, czy recepcja albumu nie byłaby nieco mniej entuzjastyczna, gdyby zawarty materiał odseparować od wizerunku autorki. Czy atrakcyjność fizyczna Amerykanki oraz jej urok osobisty nie gra istotnej roli w całokształcie zjawiska St. Vincent? Czy te dwie rzeczy można rozgraniczyć i czy my rzeczywiście w tym przypadku skupiamy się na istocie? Tego rodzaju myśli powróciły do mnie jak bumerang podczas odsłuchu self-titled. Jestem w stanie przyjąć wiele rzeczy, nawet jeżeli się z nimi nie zgadzam, ale nie mogę uwierzyć, że komuś szczerze podobają się piosenki wypełniające St. Vincent. Na płaszczyźnie kompozycyjnej jest to tak ewidentnie zła płyta, że nie da się tego nie dostrzec.

Słuchałem jej wielokrotnie i za każdym razem ta sama reakcja. Tak beztreściowego zestawu piosenek nie słyszałem chyba od wiekopomnego dzieła Chvrches. Jedyny przykuwający motyw udało mi się zarejestrować w zamykającym numerze (od biedy jeszcze pasaż klawiszy w środku "Heuy Newton"). Reszta jest jałowa, nudna, pozbawiona pomysłów. Jeśli miałbym określić St Vincent w jednym zdaniu, mimo dobrych intencji, postawiłbym na pomnik indolencji kompozytorskiej.

Oczywiście Clark stara się jak może, aby te braki zatuszować – głównie przy pomocy "emocjonalnych wokaliz", czasem kombinowania z rytmem, a także dość oryginalnego jak na szufladkę w której się porusza stylu gry na gitarze (naleciałości jazzowe i progowe) – ale na niewiele owe próby się zdają, nabierając czasem niezamierzonego waloru komicznego. W zasadzie mamy tutaj do czynienia z powtarzaniem patentów, które były już maksymalnie wyeksploatowane na poprzedniku, tyle że z dużo gorszym skutkiem. Wałkowanie krótkiej frazy budującej zwrotkę – obowiązkowo z charakterystyczną dla Clark manierą przeciągania nut, następnie kiepski refren (jeżeli taki w ogóle występuje), ponownie wałkowana zwrotka lub gitarowy mostek i wycie.

Powyższą konstatacją można by całą sprawę zamknąć. Analizowanie poszczególnych utworów mija się z celem, jeżeli jednym z bardzo nielicznych przypadków, który pamiętam z całości (poza wyżej wymienionymi dwoma), jest upośledzony quasi-hook "Digital Witness", wbijający się do głowy gdzieś za dziesiątym odsłuchem (tak, ten na tle dęciaków). Pozornie są tu jakieś próby urozmaicenia songwritingu, jak w inspirowanej ejtisową Madonną balladzie ”I Prefer Your Love”, lecz ze względu na jakościową mizerię są to elementy nic nie wnoszące. Bądźmy uczciwi. Najsłabszy kawałek na Strange Mercy prezentuje się bardzo korzystnie w obliczu piosenek z self-titled (a przecież to też wcale nie był jakiś wybitny na gruncie songwriterskim album).

Bezpłciowości dopełnia też brak jakiegokolwiek dozowania napięcia, charakterystycznego dla wcześniejszych dokonań Amerykanki. Jednakże poprzednio miała na tyle ciekawe motywy, że za pomocą odpowiednich środków mogła operować nastrojem. Tutaj ich deficyt pomimo podejmowanych prób, determinuje kompletną obojętność odbiorcy.

No dobrze, szukając pozytywów zostawmy kwestię jakości piosenek. Album ratuje bardzo dobra produkcja (przez co można ulec iluzji, że to dobra płyta), która zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu w stosunku do tej na Strange Mercy. Jest mniej konserwatywna i nie tak hermetyczna, plasując się gdzieś pośrodku, między jej wczesnymi próbami, a sterylnie wycyzelowanym poprzednikiem. Naprawdę fajnie brzmi ta nijakość. Annie powinna dziękować Johnowi Congletonowi, który wycisnął z tej mizerii tyle ile mógł i opakował ją w atrakcyjny sposób.

Czwarty album tej interesującej Amerykanki jest zdecydowanie najgorszym z dotychczasowych, ale za to posiada najlepszą produkcję. Na koniec warto odnotować, że materiał został skonstruowany wokół jakiegoś odnoszącego się do współczesności konceptu (wnioskuję po pobieżnej lekturze tekstów) – prawdopodobnie związanego z nowym kolorem włosów – lecz nie dane mi było go bliżej poznać. W sumie może szkoda, mając na uwadze wysoki rating jaki zbiera ten album, musi być on co najmniej intrygujący.

Marek Lewandowski    
20 marca 2014
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)