RECENZJE

Sophie Ellis-Bextor
Make A Scene

2011, Universal 6.0

Powiedzmy sobie szczerze – sporo czynników pozwalało przypuszczać, że najnowszy album Brytyjki może specjalnie nie wybić się ponad przeciętność. Kamil, dogryzając trochę "Bittersweet" w playliście, słusznie określił Sophie mianem "singlowej piosenkareczki". Tak, faktycznie, na tym polegała siła Ellis-Bextor jeszcze do niedawna. O tym, że coś złego zaczyna się dziać w tej kwestii świadczyły właśnie pierwsze utwory zapowiadające Make A Scene. Wspomniany wyżej numer od Freemasons irytował topornością i deficytem hooków, natomiast wspólny joint z van Buurenem był… po prostu wspólnym jointem z van Buurenem, czyli dokładnie tym, czego można się było spodziewać wizualizując sobie taki koncept w głowie. Na pewno nie był szczytem możliwości twórczych autorki "Music Gets The Best Of Me" i "Me And My Imagination", ale tego nie musiałem nawet pisać – wiadomo. Dysponując szerszą perspektywą tym trudniej zrozumieć, skąd wzięły się akurat takie, mocno kuriozalne, wybory singlowe Sophie – te kawałki to raczej najsłabsze z ogniw spajających ten longplay w solidną skądinąd całość.

Mimo że obszar muzycznych poszukiwań Ellis-Bextor nieco się poszerzył, to nie zmieniło się jedno – to wciąż piosenkarka, która lubi otaczać się sporą liczbą różnych producentów. I jak można było przypuszczać, w tym przypadku zaowocowało to pewnym eklektyzmem materiału osadzonego w okolicy współczesnego mainstreamowego popu, jednak w związku z powyższym ciężko też mówić o jakiejś przesadnej spójności tej płyty. Zacznijmy jednak od tego, na co wszyscy czekali, czyli od kolejnych efektów współpracy Sophie z Gregiem Kurstinem i Cathy Dennis. "Revolution", opener tego albumu, to numer utrzymany w zupełnie innej estetyce niż "Catch You", analogiczny punkt odniesienia z poprzedniego longplaya. Bardziej electro niż pop, z agresywnymi hookami i ciekawymi referencjami do największego (?) przeboju w dotychczasowej karierze Brytyjki. Nie tak mocne jak sobie wyobrażałem, ale i tak dobre na tyle, że nie ma za bardzo co narzekać. Poza tym tracklista Make A Scene skrywa dobrze znany smakołyk od Calvina Harrisa – "Off & On", które pierwotnie nagrała Roisin, ale z jakichś bliżej niezrozumiałych względów ta piosenka nie załapała się na Overpowered. Dziwne, bo fajna to sprawa, ale z drugiej strony wiemy o tym od mniej więcej jakichś trzech lat. Oprócz tego zdecydowanie na plus wyróżnia się także mocno 80sowa perełka od milczącego ostatnio Richarda X’a – "Starlight" – jednak największym kuriozum w odniesieniu do całości jest fakt, że bodaj najlepszy kawałek w całym zestawie wyprodukowała… grupa Metronomy. To właśnie tytułowy utwór z tej płyty robi największe wrażenie, a dzieje się to w dużej mierze za sprawą "efektu zaskoczenia". Kombinowany, minimalistyczny na początku bit ospale wspierają strzeliste synthy i trąbki (albo synthy brzmiące jak trąbki, sam już nie wiem), z czasem zaczyna się to wszystko niesamowicie zgrabnie zazębiać i prowadzi do finału, który raczej nie pozwala spokojnie wysiedzieć w miejscu. Trochę szok!

I chociaż żyjemy w czasach, które niespecjalnie sprzyjają nagrywaniu dobrych popowych albumów, to Sophie Ellis-Bextor z czystym sumieniem może odmeldować wykonanie zadania. Zgrabnie wyselekcjonowany zestaw czternastu piosenek wchodzących w skład Make A Scene zasadniczo nie pozostawia zbyt wielu powodów do narzekań – Brytyjka konsekwentnie podąża obraną wcześniej ścieżką i chociaż nie wystrzega się w tym marszu kilku drobnych potknięć, to dociera na metę z wynikiem pozwalającym myśleć o mistrzostwach. Na razie krajowych, ale mam nadzieję, że kolejny, zapowiadany odważnie na przyszły rok, album pozwoli jej rzucić wyzwanie całemu światu muzyki pop.

Kacper Bartosiak    
28 maja 2011
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)