RECENZJE

Set Fire To Flames
Telegraphs In Negative / Mouths Trapped In Static

2003, Alien 8 4.3

Czas podstawówki to dla wielu osób okres tajemniczy i owiany grozą. Niejednemu objawia się wtedy mistyczny aspekt złaaaa, przy pierwszym zetknięciu z tak enigmatycznymi zjawiskami jak magia, okultyzm, religie Wschodu, Biblia Szatana, role-playing, Władca Pierścieni, filmy Aronofskiego, czy lachrymologia. Słuchając Set Fire To Flames niestety czuję się troszeczkę przeniesiony w mroki tej dziecięcej psychozy. Wymkniemy się z domu o zmroku, rozpalimy ognisko, odprawimy rytuał, przywołamy ducha prababci, złożymy ofiarę z pasikonika, pogramy w Szatana, Diabła i Lucyfera, ponacinamy żyły nożem i pierdniemy na zapalniczkę. Albo jeszcze lepiej – zamkniemy się w ciemnym pokoju bez okien i nagramy płytę. Pomieszczenie opuszczać będziemy jedynie w celu załatwiania fizjologicznych potrzeb, inaczej atmosfera mogłaby stać się troszkę nieznośna. Rozpoczniemy od odgłosów skrzypienia drzwi, to taki oryginalny pomysł. Pochodzimy po drewnianej podłodze, wydrzemy kilka kartek z zeszytu, potrząśniemy łańcuchem. Przemówią nocne świerszcze i apokaliptyczny prorok z Godspeeda. Oj będzie się działo kochani, nie ma co. Klimacik.

Chociaż... Sings Reign Rebuilder to bardzo przyzwoita płyta. Dobra, ich okładki i cała otoczka, polegająca na przywołaniu atmosfery debiutanckiego arcydzieła macierzystej formacji, to co prawda cholerne przegięcie i nagięcie i wygięcie rzeczywistości, mające na celu ukrycie faktu nagości króla, jednak na pierwszym krążku przynajmniej działo się jeszcze obiektywnie co nieco ciekawego w sferze muzycznej treści. Do tej pory myślałem, że i tak niedużo, ale wydając właśnie półtoragodzinny album ten kolektyw, tym razem naprawdę pogrążył się w otchłani merytorycznej nicości.

Mimo, że z tego ambitnego i z pewnością poszukującego wyczynu (bo oni na serio nagrywali to w rozpadającej się stodole, przez kilka dni prawie nie zaznając snu i jedzenia) wieje nudą i brakiem pomysłów, trudno odmówić Telegraphs In Negative jakiejś ogólnej koncepcji, albo przynajmniej zarysu koncepcji. Dokonując pewnej nadinterpretacji, można tę płytę potraktować jako próbę oddania nastroju sennego majaczenia, czy też uchwycenia uczucia powolnego oddalania się i zatracania kontaktu z jawą. W miarę udanym przedsięwzięciem w tej materii jest "Sleep Maps", jeden z bardzo niewielu interesujących psychodelicznych pejzaży: leniwy, nie angażujący, sklejający powieki, a jednak całkiem nie nudny. Drobne atonalne wstawki, Godspeedowo świdrujące gitary poparte urywanym płaczem smyczków składają się w intrygującą kompozycję. No, no, ta płyta nie zasługuje na taki kawałek.

Ale większość albumu to naprawdę cholerna słabizna. "This Thing Between Us Is A Rickety Bridge Of Impossible Crossing / Bonfires For Nobody..." stanowi przykład na to, jak wąska może być granica pomiędzy autentycznym przekazem, a wydumanym, monotonnym ( )owaniem. Nadanie kompozycji żółwiego tempa, ograniczenie środków wyrazu, sztuczne dodawanie majestatu i wytwarzanie aury, akurat tutaj nie podziałało, kompletnie nie zaskoczyło. Jak to mówią kikowcy: sorry Winnetou, sorry Gregory. "Nikt nie uwierzył i nie kupił i nie stało się klasyką. Centralna porażka!". To wymuszone tworzenie przestrzeni, ten ceremonialny rezonans wyrażający całą metafizyczną głębię nieistnienia, można się zadumać. Prawie jak laying bare of the device (tylko nie wiem jak to jest po rusku) w wersji dla ubogich, Shklovsky nie byłby z nich zbyt dumny.

Montrealczyków w sporej mierze pochłaniają też awangardowe improwizacje, wpisujące się zazwyczaj w minimalistyczne konwencje, ponadto realizujące założenia Cage'a. W XXI wieku, kiedy Robert Leszczyński szuka Idola AD 2003, nie jest to najbardziej odkrywcza rzecz na jaką można się zdobyć, chociaż niektórzy chyba mają trochę inne zdanie na ten temat. Spoko, ale jak już coś robisz, rób to dobrze i postaraj się zapobiec ustaniu wszelkich procesów mózgowych u odbiorcy. Jeśli rezygnuje się z krautrockowej obrzędowości napędzającej Sings Reign Rebuilder i gajbowych crescendo, trzeba zaproponować coś w zamian. Wprowadzanie jassu to dobry pomysł, z tym, że Mazzoll tworzył takie rzeczy tysiąc lat temu z trochę lepszym skutkiem. Nie, naśladowanie chwil największego przestoju na Thrakattak King Crimson nie jest tym co tygryski i prosiaczki, i puchatki, lubią najbardziej. I nie zwracajmy uwagi na tego człowieka, gotowego w tym momencie z miejsca uznać płytkę za jedno z najbardziej nowatorskich dzieł wszechczasów (I'm looking at you Miłosz). Podobnie, egzaminu nie zdają dwa post-rockowe utwory, swoją przeciętnością pasujące bardziej do zaściankowych podróbek gatunku, niż niegdysiejszych wizjonerów post-apocalyptic rocka. Nie wiem jak oni, ale ja uciekam z tej walącej się stodoły.

Michał Zagroba    
15 maja 2003
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)