RECENZJE

PRO8L3M
Widmo

2019, RHW 6.2

Łukasz Krajnik: Najnowsza płyta PRO8L3M-u jest po prostu wulgarna. I nie mam tu na myśli brudnej poezji rymującej osiedlowy mrok z dystopijnymi przepowiedniami. Raczej chodzi mi o formalną, a także merytoryczną prostotę projektu. Nie chcę oczywiście sugerować braku zaangażowania warszawskiego duetu w uprawianą przez nich sztukę, lecz ciężko nie odnieść wrażenia, że te trzynaście utworów powstawało raczej (stosując staroszkolną nomenklaturę) mikstejpowo, a nie albumowo. Znana z poprzednich dzieł formacji surowość brzmienia nagle zmieniła się w schematyczność, a Oskar i Steez tak bardzo zachłysnęli się ulubionymi motywami, że nakręcili remake zamiast sequela.

Mimo najszczerszych chęci nie potrafię docenić rzekomo przemyślanego konceptu krążka. Panowie mają, co prawda, urzekające antyutopijne ambicje, ale kończą się one gdzieś na poziomie instagramowej narracji. Poszczególne wersy rzeczywiście nawiązują do wizji rodem z Drive czy Blade Runnera, lecz to tylko zasłona dymna, która przy pomocy hashtagowych haseł sprzedaje znane hiphopowe klisze.

Z głośników płynie filozofia przeciętnej gry komputerowej, której bohater pokonuje kolejne poziomy, różniące się od siebie jedynie nazwami. Szkoda, że produkt, reklamowany jako kino akcji, bardziej niż filmy z Bronsonem przypomina Gerry'ego Van Santa. Podmiot liryczny niczym Matt Damon i Casey Affleck łazi od punktu A do B, a jego odyseja sprawia wrażenie kompletnie bezcelowej. Cóż więc z tego, że protagonista pokonał kilkaset kilometrów, skoro dokonał tego na osiedlowej bieżni?

Mam również czelność sądzić, że twórcom brakuje odwagi, aby pójść na całość. Chłopaki mogliby przecież mocniej odlecieć w kierunku apokaliptycznego futuryzmu, tylko niestety nie chcą odcinać się od lokalnych korzeni. Efekt tego niezdecydowania to album mający dogodzić zarówno blokersom, jak i krytykom, a wszyscy dobrze wiemy, że takie szpagaty nie mają szansy na happy end.

Widmo kręci, uwodzi i nęci, lecz jego czar jest zdecydowanie krótkoterminowy. Potencjał na progresywne przedsięwzięcie został zaprzepaszczony, ponieważ pijani miłością tłumów autorzy nie przestali korzystać ze starych przepisów. Pozostaje mi tylko pogratulować Fryderyka.

Witold Tyczka: Zacznijmy od kwestii dla uszu najmniej przyjemnych. Od Eweliny, Moniki i Marty. Z racji, że noszę okulary i średnio interesują mnie wtorkowe tudzież środowe wieczory z Ligą Mistrzów, to nie sposób nie zgrzytnąć zębami i cmoknąć z niesmakiem. Tylko o mizoginizmie składu napisało już szesnastu autorów (mężczyzn) na kilka dni po premierze i pewnie skrobnie jeszcze drugie tyle takich spóźnialskich jak my na Porcys. Syntetyzując krytykę, pozwolę sobie tylko zauważyć, że ekstremalnie pozytywne wydanie białorycerstwa pewien mierzalny sukces odniosło – wreszcie przyszło nam (im) dyskutować o kilku linijkach-reakcjach, które brzmią jak pisarski odruch i przyzwyczajenie rapowego prozaika, a nie dwóch łapach storytellingów skruszonych w beaty wczesnym czerwcem roku 2013 i jeszcze wcześniejszym czerwcem trzy lata później. Musi więc być niezwykle miło temu zbiorowemu "im", którzy przede wszystkim podjęli, ale i podejmują od tak – na oko "prasówkowicza" – dwóch wiosen niniejszy temat, że ta quasi-akademicka krytyka, orbitująca wokół tak naprawdę jednego palącego problemu, trochę zmienia nasze rapowe poletko. A przynajmniej warto wierzyć, że na swój sposób stymuluje ona i przymusza do reedukacji w zakresie co najmniej hardcore'owym, bowiem przypominam, że mówimy tu o pressingu, który przemeblowuje cały koncept, wywodzący się w pewnym stopniu w prostej linii z niechlubnej spuścizny miami bassu i dirty rapu, którego elementy całe to "gangsta" zaanektowało i spopularyzowało na przestrzeni lat. Może jeszcze przyjdzie nam doczekać czasów, w których – analogicznie do przeprosin Snoop Dogga za seksizm Doggystyle i pokrętnej pokuty Kanye Westa za całą swoją dyskografię – nasi emce powiedzą wystarczająco głośno młodszym słuchaczom, że kiedyś było w nich za dużo machistas i kreowali złe postawy, ale przecież – za Snoopem – "tak ich wychowano i nie wiedzieli". A nie wiedzieć to rzecz ludzka, tylko w momencie poznania dobrze byłoby przeżyć tę etyczno-moralną konwersję. Niemniej z mojej strony to takie gdybanie gołowąsa z oślej ławki, bo wielu kompetentnych i prawdziwych ludzi pióra przerabia ten temat kompleksowo, a ja wpadłem przecież posprzeczać się z Łukaszem i wyciągnąć ten materiał na przynajmniej 6.2 po tej krzywdzącej piątce od redakcyjnego kolegi. Tyle tylko, że do mizoginistycznych elementów Pro8l3mu w sposób chociażby wzmiankujący musi odnieść się niemal każdy chcący skrobnąć na temat Widma trzy zdania, gdyż wydaje się być to właściwym, w dobrym tonie oraz nieco asekuranckim ruchem. Przecież większość nie chce, ażeby istniały chociaż przesłanki, by kojarzono ich z piewcami okrutnego ancien régime’u.

Łukasz napisał, że obcujemy tu z kulturą nudnego remiksu. Nie sequela, a remake'u klasy B. Zarzuca, jakoby "surowość" brzmienia przepoczwarzyła się w wulgarną "schematyczność". Z drugiej strony zaznacza jednak, że braku zaangażowania duetu we własną muzykę na Widmie nie uświadczył. Ja z kolei cieszę się szczerze, że okres prężenia intelektualnych muskułów i chęci osadzania brutalistycznych, ulicznych klechd w określonych ramach gatunkowych, mających – na moje oko – nieco uwznioślić te zatęchłe już opowiastki (operujące w znakomitej większości bliźniaczym inwentarzem figur i tropów), warszawski zespół ma już za sobą. Sequelizację Pro8l3mu uważam za zło wcielone, a przede wszystkim proces, który zaobserwować można w pracach duetu z czasów wydawniczego debiutu oraz EP-ki-suplementu, Hack3d by GH05T 2.0. Czyli dwuczęściowe, tanie i pociągowo-szmirowate sci-fi z czasów jeszcze zinowych (przed nobilitacją nurtu doby Campbella, Merrila i Gernsbacka). Cyberpunk Oskara będący na przecięciu późniejszej fiksacji na punkcie "sieciowości" technologicznego naturalisty, Williama Gibsona, oraz dowolnej dystopijnej projekcji jakiejkolwiek japońskiej animacji z drugiej setki top-listy serwisu MyAnimeList.net. Okres ten uważam za zdecydowanie najgorszy fragment niezbyt obszernej jeszcze dyskografii Pro8l3mu. W ramach Widma, stosując nomenklaturę gier komputerowych, o których napomknął Łukasz, doświadczamy restartu serii. Rafał Marek pisał na łamach Porcys, że rapowy beniaminek na swoim pierwszym mikstejpie porażał delivery, wgniatał w fotel charyzmą i "ścinał głowy głównej frakcji konkrecyjnego peletonu". W owych czasach trudno było polemizować z tak postawioną tezą. Cztery lata po Art Brut na tyle oswoiliśmy się z hip-hopem autorów Ground Zero, że każda kolejna zwrotka Oskara wjeżdżała jak ustawione na paleciaku zgrzewki Polaris na główną halę pobliskiej Biedronki. W większości przypadków słuchacze, którzy nader hurraoptymistycznie wypowiadali się na temat tych materiałów, brzmieli, jakby przespali okres, w którym gambit królewski otwierał nowy rozdział w rapie blokowisk, a Steez ciął najbardziej oczywiste perły rodzimych ejtisów. Trudno mi uwierzyć, że co najmniej trzykrotne powielanie formuły i delikatne rozszerzanie jej o elementy antyglobalistycznej fantastyki naukowej bardziej grzało, aniżeli SOBIE BYŁO. Tam właśnie - jeżeli już gdziekolwiek - czuć było tym "nudnym remiksem" i "wulgarną schematycznością", o której w kontekście Widma pisze mój redakcyjny kolega. Dzisiaj doświadczamy przecież ziomka, który momentami próbuje namalować na kartkach smutny rewers hulaszczego stylu życia, do niedawna przecież bezkrytycznie i bezrefleksyjnie afirmowanego. Rap Pro8l3mu wielokrotnie określało się mianem muzyki na dzień, kiedy czujesz się nieco wczorajszy. Nowy album w przynajmniej połowie indeksów-przypadków opowiada o stanach, na które zespół dotychczas miał być antidotum dla utracjuszy.

Pomimo tego i tak jestem nieco rozczarowany forehandem Oskara. Zamaszystym ruchem zagarnął on pod swoje pióro w zasadzie wszystkie afekty, brandy, butelki z banderolą i czteroślady, o których istnieniu mieliśmy już pojęcie. Ten depresyjny strumień świadomości wydaje się być produktem ubocznym dość nieregularnej konstrukcji Widma, które niezbyt umiejętnie balansuje pomiędzy antysystemowym thug lifem, imprezową bengerozą i smutnymi porankami w towarzystwie wrzeszczących ścian. Jednak nawet ten przypadkowo uzyskany w tekstach skrajny permisywizm będzie w tym wypadku wystarczająco jasnym światełkiem w tunelu, by pozwolić uwierzyć, że pro8l3mowa reformacja ma szansę, yes we can, jeżeli wpakować ją w spójniejszy koncept. Na bank powiedzie się w akompaniamencie Steeza. Nieprzeciętne zdolności producenckie Szulca to fakt na tyle powszechny i znany, jak elementarna wiedza o tym, kim jest – nie wiem – dajmy na to: Robert M. Gość nieprzerwanie - tak naprawdę od niszowego Dobrego Towaru, przez jakieś Rap History Warsaw - plasuje się w ścisłej czołówce najsolidniejszych fachowców rodzimej bitmejkerskiej sztuki. Gładko łączy truskulowy sznyt ze świadomością gimnazjalnego trapollo. W dzisiejszym odcinku wjeżdża w reggaetonową ucieczkę przed Interpolem, zalewa falami synthów przypominając o tym, że "Flary" były tylko wersją beta "Crash Testu", pozwala HudMo i Lunice'owi ko-produkować "Jak Disney", Daniela Lopatina zaprzęga do realizacji podkładu tytułowego "Widma", a nad całym sound designem albumu niestrudzenie czuwają Kyle Dixon i Michael Stein. Newage'owy, retrofuturystyczny muzak słodko wkomponował się w syntetyczny niuskulizm, a podobną synergię na linii raper-producent słyszeliśmy tylko na Art Brut. Dodatkowo Steez wprowadził do gry jeszcze jeden instrument: auto-tune, z którego Oskar robi zaskakująco dobry użytek.

Czas na szybką matmę. Muzyczny jowializm skonfrontowany z chroniczną depką i kamuflowaną mizantropią? Siada. Rozwijający warsztat pisarski Oskar, którego linijki mlekiem i miodem płyną i bujniejsze w nich metafory? Siadło. Glokalne pieprzenie, zaburzona struktura playlisty, nieoczywisty koncept? Heh. Seksizm usprawiedliwiany konwencją gatunkową? CHAMSKO... Czyli mamy pierwszy całkiem dobry Pro8l3m od kilku lat, ale chyba jeszcze trochę wody musi w Wiśle upłynąć, żebyśmy zostali porażeni jakąś premierą warszawskiego duetu co najmniej tak jak Roy Cleveland Sullivan.

Łukasz Krajnik     Witold Tyczka    
13 marca 2019
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)