RECENZJE

Oval
Popp

2016, Uovooo 7.7

Aikido, karate, kung-fu czy nawet taktyka Pudziana w słynnej walce z Najmanem nie obroni nas przed codziennym huraganem informacji. News feedy dosłownie pękają od tysięcy terabajtów najróżniejszych wiadomości, a my już sami nie wiemy, czy czytać o braku wody w Afryce, reprywatyzacyjnych aferach czy o uzależnianiach celebrytów znanych z reality shows. Czasem mamy już dość odbierania sygnałów i aż chce się krzyknąć za Stingiem: "Too much information!", po czym rozpierdolić ekran młotkiem wyjętym z foliowej reklamówki. Nie wiedziałem tylko, że całą tę informacyjną paranoję da się tak znakomicie przełożyć na język dźwięków.

Future is here − nie ma wątpliwości. Dawno temu słuchaliśmy Aphexa, Autechre i innych post-Warpowych tworów, w tym bardzo ważnego w temacie Popp Black Dice, przeżyliśmy PC Music, słuchamy KNOWER, Blake'a, Eye Contact GGD (również ważny trop w kontekście "atmosfery") i całą tę zbieraninę z Arcą, Herndon czy Wave Racerem na czele. Więc czego chce Markus Popp (który został sam ze swoim funkiem w Oval)? Przecież wszystko wiemy − czemu nagle zagląda na koniec Internetu i bombarduje nas potężną dawką bodźców podaną w cyfrowo-melodycznej zawiesinie?

Rewolucję w zasadzie odrzuciłem z góry. Nie chodzi też o poklask krytyków czy granie pod publiczkę – wątpię, żeby Poppowi naglę zaczęło zależeć na popularności i obecności w mediach. Przecież jego nowe dzieło to, przyjmując nakreśloną wyżej interpretację, protest album, swoisty manifest kierujący ostrze krytyki w dynamiczny rozwój wirtualnej technologii i uległą relację człowieka do tych tych błyskawicznych zmian. Ale chyba mam jakąś hipotezę i przypomnę, że chodzi o jednego z cesarzy glitchu, mającego na koncie takie arcydzieło, jak nieskazitelną impresję "Do While", a więc kogoś, jakby nie patrzeć, zanurzonego po kostki w świecie bajtów.

Kurewsko wiele dzieje się na tym długograju, ale sądzę, że w umyśle Ovala również zachodzi cała masa dziwnych i ciekawych procesów. Po prostu to, na czym się wybił, teraz go uskrzydliło. Bo wiadomo, że ten niebezpieczny, cybernetyczny prymat jest coraz bliżej i trochę strach, jak to się wszystko dalej potoczy (oglądaliście Her, c'nie?), ale od całej sytuacji (bo żaden to "szok przyszłości") właściwie uciec już się nie da – możliwe, że już za chwilę dzieci będą rodzić się z iPhonami w rączce i obligatoryjnym kontem na Facebooku. Chyba każdy ma tego świadomość, a Popp po prostu współpracuje z wrogiem, a to, co powstało z tej KOLABORACJI, właśnie wypełniło jego nowy LP.

Sample oplatające pasma i zaprogramowane drum maszyny układają się w parzący jak laser, brikolażowy strumień rozwijający się jakby wedle zasady ciągu Fibonacciego. Ekwiwalent pracującego na pełnych obrotach mózgu z cyfrową siecią neuronów ubitą nowiutkim softwarem? W dodatku większość fragmentów kieruje się zasadami chwytliwego popu przefiltrowanego przez ovalną filozofię lepienia soundu. Znika gdzieś cyber-chłodny feel, robi się jakby cieplej i przytulniej, choć bez wątpienia w głośnikach da się niemal zaobserwować wybuchy o skali wulkanicznej erupcji. Aż chce się wejść do środka i stanąć sam na sam z tańczącym w rytm tęczowych procesorów, przerażająco pięknym zagrożeniem.

Lot w czeluście zatopionych, komputerowych światów? Cokolwiek, ziom.

Idealne granie na dzisiejsze czasy i to jest istotne. Pewnie, że lepiej sprawdzi się (w sensie sugerowanej instrukcji użytkowania) puszczane ze smartfona czy iPoda niż z cudnie wytłoczonego i ślicznie wydanego, 180 gramowego winyla. Ale każdy może z nim robić, co chce. Na przykład podsyłam linka koledze, miłośnikowi prozy Vonneguta, któremu raczej niewiele mówią nazwy typu Jensen Sportag, Cassie czy Modest Mouse i który raczej jara się, jak to pisał przed laty jeden z NESTORÓW Porcys, "pozycjami dla fanów, do których się nie zaliczamy", i pytam, co on na to. Dostaję odpowiedź: "wyjechałbym gdzieś w pizdu daleko, zebrałbym jakieś średnie stado pacyfotrytonów szorstkich, potem wróciłbym do kraju, poszedłbym z nimi do supermarketu Lidl i urządziłbym luźną sesję z taką muzyczką". Aha. Spoko, stary, daj znać kiedy wyruszasz, chętnie się zabiorę.

Myślę, że większość nie wie, jak wygląda taki pacyfotryton (ej, też nie wiedziałem), więc oszczędzę wam zaglądania w Google Grafikę czy Wikipedię. Wygląda tak:

625/recka_oval_skowyra_pacyfotryton.jpg - ovalpacy

Moc tych wielogłosowych wiązek działa pobudzająco jak kofeina i niemal przeszywa na wylot. Ale rozumiem, jeśli ktoś po szybkim rekonesansie stwierdzi, że zamiast boskiego ładu słyszy nieznośny chaos w niemal kosmicznym wymiarze. Mimo przystępności pod względem formalnym, zwłaszcza w zestawieniu z wcześniejszym dorobkiem, Oval wciąż tworzy "obiektywnie" "trudny" zbiór, w którym wycinki i skrawki ułożone w natchniony internetowym hologramem, falujący melanż, całkują się w synergiczny koktajl kolorowych megabajtów. Jednemu zrobi się niedobrze, drugi szybko się uzależni. Tak, jak można się uzależnić od Facebooka, Snapchata, Instagrama, Tindera...

Cały album to jedna wielka, potworna miazga oszołamiająca za każdym razem, gdy głowa wstrzeli się pod nadawany przez Popp, zwariowany rejestr. "Gol... …brameczka" znaczy. Więc jeśli kompletnie nie znasz Ovala czytelniku (żaden wstyd, bo może być dużo gorzej − okazuje się, że sytuacje z serii "ciarki wstydu" typu "nie wiem, kim jest ten McCartney, ale dzięki Kanye zrobi karierę" zdarzają się ciągle, także w Polsce...), to weź załącz, mordo, chociaż ten stream i daj sobie i jemu szansę, żeby później nie google'ować typa jak przyjedzie na jakiś Unsound, okej? To co, ostatnie zdanie? Orajt.

Very, very good shit.

Tomasz Skowyra    
2 listopada 2016
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)