RECENZJE

Memory Tapes
Seek Magic

2009, Something In Construction 6.6

Posiadanie problemów z osobowością jest ostatnio w modzie. Dowodów nie trzeba daleko szukać – popularność (bardzo fajnego zresztą) serialu Dexter zdaje się być tylko wierzchołkiem góry lodowej. Czy taki trend przenosi się w rejony dzisiejszej muzyki? W jakimś stopniu chyba tak – obczajcie sobie chociażby pierwszy zespół Bundicka – przecież to jakaś niezbyt wyróżniająca się garażowa rockerka jakich wiele, nie ma tam nic co mogłoby wskazywać na to, że w tym zespole gra i śpiewa gość, który w niedługim czasie zrobi potężną furorę na salonach.

Daleki jestem od osądzania stanu psychicznego Dayve Hawka, masterminda stojącego za Memory Tapes, ale jeśli gość na przestrzeni kilku miesięcy angażuje się w trzeci kolejny solowy (!) projekt, to ja tu czegoś nie rozumiem, a i lekarze też stukają się w czoła. O ile i Weird Tapes i Memory Cassette atakowały głównie singlami, tak Memory Tapes (jak nazwa wskazuje – jakaś hybryda powstała z dwóch dotychczasowych projektów) po świetnym zwiastunie w postaci "Bicycle" wydaje stosunkowo szybko bardzo solidny debiutancki krążek.

Hawke może opowiadać jakim to jest skromnym typem, który siedzi w domu z dziećmi i w ogóle jest nie na czasie z dzisiejszą muzyką, ale ja specjalnie w to nie wierzę. Po prostu jego podejście do tematu jest za bardzo współczesne by coś takiego było możliwe. Słychać na Seek Magic pewne skojarzenia z zarówno Air France jak i chociażby z Washed Out, ale co by jednak nie mówić, to debiutancki longplay Hawke’a najeżony jest kilkoma mocnymi highlightami, o które żyją własnym życiem. Takie cudnie rozmyte, brzmieniowo utrzymane w stylu jakiegoś 80sowego disco "Stop Talking" urzeka tym, że nawet trwając ponad 7 minut nie nudzi ani przez moment, a z chwili na chwilę robi się coraz bardziej intrygujące, kulminacyjny punkt osiągając w podniosłej końcówce. Z "Graphics" jest całkiem podobnie, też otrzymujemy tu jakąś swoistą hybrydę disco z psych-popem. To zresztą oficjalnie kolejny singiel, ale jakoś nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ta ponad sześciominutowa elektroniczna orgietka poleciałaby w radiu. Podobno powstała jakaś skrócona wersja radio-friendly, ale nawet nie chcę psuć sobie wrażenia słuchaniem jej, na myśl o tym, że mogliby wyciąć ten fantastyczny fragment zaczynający się na wysokości 4:51 ogarnia mnie szczere przerażenie. "Tu nie ma zbędnych dźwięków" przecież.

Jedyne, co można albumowi zarzucić, to chyba tylko to, że songwriting wygląda tu trochę "na jedno kopyto", znaczy się mało zróżnicowane są te piosenki jeśli idzie o użyte środki wyrazu. Ale ja się wcale nie czepiam, bo muzyka tego typa jest jak najbardziej z mojej bajki, na dodatek album trwa 40 minut, a to chyba w dzisiejszych czasach "idealna długość". Mam tylko nadzieję, że pozostali z naszych nowych tegorocznych ulubieńców oddadzą materiał na jeszcze wyższym poziomie, bo tu aż prosiło się o listowość, a chyba jednak do końca nie wyszło.

Kacper Bartosiak    
11 grudnia 2009
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)