RECENZJE

Leonard Cohen
Ten New Songs

2001, Sony Music 6.0

Fajny gość z tego Cohena. Mówię serio. Cohen to jest dopiero cool. Chciałbym, żeby każdy w jego wieku był równie spoko kolesiem. Zwykle ludzie bogaci o sześćdziesiąt siedem wiosen są już starymi, spróchniałymi dziadami. Ale Cohen wciąż ma w sobie luz. I śpiewa sobie, jak gdyby nigdy nic, "In My Secret Life". Z taką wokalistką, co to się Sharon Robinson nazywa. Na dwa głosy. I wydaje singla z tą piosenką, radio gra na okrągło, co mu napędza mnóstwo kaski z tantiemów. Potem wypuszcza zestaw dziesięciu nowych piosenek, pierwszych od dziewięciu lat, którym razem nadał bezpretensjonalny tytuł Ten New Songs. I krążek się sprzedaje na maxa, okupuje szczyty list bestsellerów. Kaska znowu płynie. Co akurat Leonarda mało obchodzi. On zajmuje się poważniejszymi sprawami, niż jakieś tam dobra materialne. W każdej chwili może wrócić do swojej buddyskiej celi, by w samotności kontemplować swój byt.

Jeśli ktoś z was nadal uważa, że ta recenzja jest ironiczna, to się grubo myli! (Wiem, znając nas, trudno w to uwierzyć, ale naprawdę). Hej, ja lubię bardzo Leonarda Cohena. Cenię człowieka i szanuję. Nie będę tu nikogo do niego przekonywał. Jakby mi się nudziło. Przecież jeśli choć raz usłyszeliście jego głos i sposób śpiewania, to na zawsze jesteście wobec niego określeni. Jednych uspokaja, tuli, usypia. Innych denerwuje, śmieszy, oburza. Co mnie to. Ja mam do Cohena podejście pozytywne. Podobało mi się tak samo, jak śpiewał "Bird On A Wire". Tak samo, jak nucił "First We Take Manhattan". I wiele, wiele innych. Na Ten New Songs (uwaga, niespodzianka!) artysta śpiewa dokładnie tym samym, sławnym timbre. Ujmowała mnie celność i mądrość jego tekstów. (Ok, ujmuje mnie do dzisiaj.) I na Ten New Songs też nie brakuje takich, w które można się zasłuchać i zamyślić.

Skoro wokal i teksty się nie zmieniły, to co się zmieniło? Muzyka? Wymieniona na wstępie Robinson pomogła mistrzowi w stworzeniu tego albumu. Jest sennie, spokojniutko. Nie ma żadnych porywów, żadnych ostrzejszych akcentów. Oboje śpiewają sobie, właściwie dublując swoje linie. Troszkę soulu, smooth-jazzu, tradycyjnego balladowego popu. To jest tło, jak zwykle, ale tło przyjemne. Nic was tu nie zaskoczy; możecie słuchać poezji w pełnym skupieniu. Pisać o oddzielnych fragmentach nie ma sensu. Ten New Songs to rzecz jednorodna. Mogę jedynie wyróżnić kilka z tych, które zasługują na miano cohenowskich perełek: "A Thousand Kisses Deep", "Here It Is", czy "By The Rivers Dark". I właściwie do niczego nie jest nam w Porcys ta recenzja potrzebna. Oprócz jednego: chciałem wam powiedzieć, że Leonard Cohen jest cool.

Borys Dejnarowicz    
30 kwietnia 2002
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)