RECENZJE

Lansing-Dreiden
The Dividing Island

2006, Kemado 6.8

Dla jednych niesłusznie pominięty klejnot ubiegłorocznej listy, dla innych ledwie wehikuł jednego z najwspanialszych singli dwa tysiące sześć. Nieważne, czy odwołania do nowo-popowej stylistyki wczesnych eighties potraktujemy jako świadectwo bezczelnej recydywy dziesięciolecia kiczu, czy też raczej niebanalny środek wyrazu Nowojorczyków, The Dividing Island sporo nam już namieszało na niezależnej arenie. Śmieszne tylko, że niewątpliwy hype wyrósł na punkcie projektu (Lansing-Dreiden specjalizują się również w grafice, malarstwie, rzeźbie i wideo-performansach), który od początku swego istnienia usilnie stara się utrzymać aurę tajemniczości wokół swojego działania; ale przecież żadna to ironia – właśnie w tym sęk.

Przepis na charakterystyczne brzmienie zespołu jest wbrew pozorom prosty: z jednej strony mamy prostoduszny i cholernie catchy power-pop zabarwiony progiem (podczas drugiej części tytułowego "The Dividing Island" wyobrażam sobie, że tak grać mógłby kiedyś Dungen), a z drugiej wyszukaną, mroczną elektronikę a la lynchowskie The Knife. Wspólne zestawienie tych stylistyk, zaaranżowane dodatkowo na kanwę raczkującego we wczesnych latach 80-tych disco-popu (spod znaku Human League, New Order czy wczesnego Talk Talk), oszałamia bogactwem barw i nastrojów, wzbudzając przy tym podziw oczywistością swojego geniuszu (czemu ja na to nie wpadłem?). Ok, może przesadzam tu trochę z generalizacją, bo poza wspomnianymi prądami, różnorakich inspiracji u Lansing-Dreiden co nie miara: począwszy od Moroderowej motoryki (którą wszyscy ostatnio kopiują zresztą), na death-metalowej kakofonii skończywszy ("Dethroning The Optimith"); tak czy siak, fakturowo jest to prawdopodobnie najlepiej zrealizowany album roku ubiegłego, hands down.

Również do samych utworów trudno się przyczepić. "A Line You Can Cross" to osobna historia – odsyłam do podsumowaniu singli; tymczasem pozostałe pół godziny cechuje niespotykana ostatnio równość materiału – miałbym tu spore problemy ze wskazaniem momentów najciekawszych, jak i tych jednoznacznie kulejących. Na siłę: niezmiernie wciąga mnie cały opener, choć ultra-melodyjne zwieńczenie w postaci ekstatycznego sunshine-popu rzeczywiście najbardziej. Świetnie dają radę również "Our Next Breath" i "Part Of The Promise" – bodajże najpełniejsze urzeczywistnienie całej gamy pomysłów grupy; tymczasem niby-hipnotyzujące "Our Hour" czy instrumentalny "Symbol Of Symmetry" nieco jednak przynudzają, jakkolwiek interesująco by nie brzmiały.

I choć ostatecznie wiadomo, że cała ta jakościowa równość to jedynie pod-siódemkowy pułap, Lansing-Dreiden dają przykład albumu "prawie zajebistego", czyli songwritingowo typowego dla swoich czasów; równocześnie, sprawiają nam goście niekłamaną radość swoim istnieniem, dowodząc, że obecna muzyczna anty-rewolucja nie musi być w cale taka bolesna. Chwała im za to.

Patryk Mrozek    
27 marca 2007
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)