RECENZJE

Jon Hopkins
Singularity

2018, Domino 5.0

Szkoda mojego i waszego czasu na przydługie wstępy, więc powiem wprost – najnowsze dzieło Jona Hopkinsa to rzecz ledwie przeciętna. Brytyjski producent wysmażył płytę zbyt bezpieczną oraz przewidywalną, abym mógł ją komukolwiek zarekomendować. Temperatura krążka oscyluje w okolicach mocno syberyjskich, zatruwając receptory toksyczną nudą. Autor Immunity wydał na świat groteskowego dźwiękowego mutanta, brzmiącego niczym vaporwave pozbawiony cienia ironii. Banalna IDMowa wata cukrowa przez przypadek ilustruje moralną niepełnosprawność konsumpcjonistycznej rzeczywistości. Pseudoepickie ambientowe symfonie otępiają umysł, zamieniając słuchacza w bohatera konceptualnych wariactw Jamesa Ferraro. Brytyjski twórca funkcjonuje jako czarny charakter antyutopijnej historii, zalewający Ziemię nagraniami, krzewiącymi kult nijakości oraz pospolitości.

Tajną bronią projektu miała być zapewne całkowita odporność na negatywne opinie. Gotowy produkt posiada więc nadnaturalnie wzorową formę, dostosowaną do potrzeb jego targetu. Elegancki, aranżacyjnie dopieszczony microhouse, niczym przeorana photoshopem modelka, swobodnie wskakuje w znane estetyczne standardy, pozwalające na relaksującą degustację przy porannej kawie. Skrępowany pasami bezpieczeństwa album konsekwentnie podąża utartymi ścieżkami, przekładając dobre samopoczucie słuchacza nad poziom artystyczny. Aż kusi, by zmienić tytuł na IDM for soccer moms.

Singularity akcentuje znaczącą różnicę pomiędzy producentem a artystą z krwi kości. Z jednej strony ciężko zarzucić Jonowi brak profesjonalizmu, ponieważ bogaty arsenał instrumentalnych sztuczek pozwolił mu na skomponowanie wyjątkowo przyjemnych dla ucha kawałków. Nie trzeba być wykwalifikowanym melomanem, aby zauważyć, że ten facet przesiedział pół życia w studiu. Godny podziwu rzemieślniczy warsztat widać w pełnych rozmachu impresjach, które uderzają w bębenki hollywoodzką bombastycznością. Problem jednak w tym, że Hopkins ma wrażliwość wyrobnika, odhaczającego kolejne punkty podręcznikowego schematu. Wszystkimi jego działaniami steruje rygorystyczny scenariusz, niezostawiający miejsca na choćby kilka sekund improwizacji.

Zawodzi również okropnie rozlazła konstrukcja teoretycznie wymuskanych i wychuchanych elementów tracklisty. Pomysły o potencjale kilkudziesięciosekundowych miniatur są przeciągane w nieskończoność, testując naszą cierpliwość oraz dobrą wolę. Zaburzająca rytm całości rozwlekła budowa utworów może wywołać jedynie przerażająco wymowną obojętność. Tak więc niech przyszli adepci elektroniki potraktują tę recenzję jako przestrogę przed przekroczeniem cienkiej granicy między foniczną medytacją a monotonią.

Byłbym jednak wielce niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał o dwóch zaletach. Hopkins dość zręcznie operuje widowiskową, futurystyczną stylistyką, nie popadając przy tym w karykaturalność. Jego wizja ma wykwintny sznyt, który precyzyjnym cięciem oddziela brzmienie Singularity od campowej pstrokatości podobnych wydawnictw. Wspomniane wcześniej asekuranctwo pozwoliło Anglikowi na prowadzenie narracji unikającej komiksowych skrótów. Jeśli zaś chodzi o cały ten kompozycyjny melodramatyzm, to trzeba przyznać, że momentami bywa całkiem urzekający. Prawdopodobnie gdyby brytyjski producent schował sny o opus magnum do kieszeni i zaserwował przystępne 40 minut skondensowanej ckliwości, to nawet ja nie mógłbym oprzeć się pokusie postawienia szóstki. Tymczasem miało być fajnie, a wyszło jak zwykle.

Łukasz Krajnik    
22 maja 2018
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)