RECENZJE

John Maus
Screen Memories

2017, Ribbon Music 6.8

Wszyscy wiemy, że apokalipsa zbliża się wielkimi krokami. Pozostaje więc pytanie, jak sobie z tym faktem poradzić? Perspektywa zagłady dzieli świat na dwa obozy. Słabsze psychicznie jednostki ulegają nastrojowi paniki i całkowicie dobrowolnie sabotują swoją mentalną higienę, wdychając pełną piersią paranoiczny smog. Z kolei po drugiej stronie barykady przebywa ekipa niepoprawnych optymistów bagatelizujących problem. Uzbrojeni w cytaty wyciągnięte z ust trenerów motywacyjnych oraz pokaźny zapas proteinowych shake'ów, bezwstydnie paradują z uśmiechami sprzedawców w McDonaldzie. W samym centrum tego ideologicznego cyrku funkcjonuje całkowicie odrębny filozoficznie byt, znany jako John Maus. Odklejony od reguł wszechświata, outsider w krainie outsiderów, kroczy zupełnie inną ścieżką, odbiegającą od poglądów obu grup. Skonstruowany przez niego plan "C" polega na celebracji. To filozofia negująca zarówno pielęgnowanie egzystencjalnej zgrozy, jak i kpiąca z wytrenowanej pogody ducha. 37-letni ekscentryk o kamiennej twarzy akceptuje nadciągający kataklizm i potrafi odnaleźć zniewalające piękno w mierzeniu się z sytuacją ostateczną.

Unikalność wizji byłego współpracownika Ariela Pinka objawia się przede wszystkim w specyficznym poczuciu humoru. Błyskotliwość dowcipu polega na wyjątkowym sposobie prezentacji. Syntezatorowy wieszcz, jak przystało na szanującego się postmodernistę, jest mistrzem metaironii, ale w przeciwieństwie do większości kolegów operuje nią w bardziej wysublimowany sposób. Mrugnięcia okiem na Screen Memories są ukryte pod warstwą grobowej artykulacji oraz radykalnie minimalistycznego liryzmu. To rodzaj zgrywy w stylu Bustera Keatona – groteskowej, a jednocześnie przyprawionej słodko-gorzką melancholią.

Kolejną zaletą wizji Amerykanina jest intensywność, z jaką muzyk ukazuje dekadenckie obrazy. Synteza hipnotyzujących melodii i sloganowych tekstów wprowadza klaustrofobiczny nastrój, nadający całości charakter transowego sympozjum, opisującego wszechogarniające fatum przy pomocy repetytywnych psalmów. Te dystopijne pieśni stosują synth-popową estetykę jako receptę na mierzenie się z przeznaczeniem. Twórcę Love Is Real mocniej od intertekstualnych możliwości gatunku kręci szarganie nerwów publiczności.

Podziw budzi także bezkompromisowość poczynań Johna. Kompozycje artysty jawnie dworują z oczekiwań widowni, polemizując z beztroskim wizerunkiem stylistyki retro. Surowy szkielet tych utworów ogranicza piosenkową ornamentykę do absolutnego minimum. Prowadzona przez autora szczątkowa narracja odrzuca możliwość nagłego zwrotu akcji. Takie numery jak "Pets " czy "Touchdown" stawiają na cierpliwą hipnozę, wiercącą dziurę w duszy słuchacza.

Niestety, Maus wciąż nie wyleczył swoich songwritingowych ubytków. Po raz kolejny dostajemy bowiem dzieło kreatywnego bałaganiarza, przedkładającego spontaniczność ponad perfekcjonizm. Mimo że nie można odmówić oryginalności poszczególnym konceptom, to ciężko nie zauważyć brudnopisowej natury końcowego rezultatu. Aż strach pomyśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby ten zbiór dwunastu wprawek ożenić z odrobiną studyjnego szlifu. No, ale tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy.

Screen Memories uwodzi łobuzerskim urokiem oraz nonszalancją w stosunku do potrzeb widowni. To hipnagogiczne monstrum, odbiegające od powszechnych tendencji na rynku tzw. niezależnego grania. Produkcyjny prymitywizm odstrasza przed pełnym docenieniem projektu, ale z drugiej strony właśnie w tym niedbalstwie tkwi cały wdzięk sympatycznego pana z grzywką.

Łukasz Krajnik    
22 listopada 2017
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)