RECENZJE

James Holden & The Animal Spirits
The Animal Spirits

2017, Border Community 7.1

James Holden debiutował mając zaledwie dziewiętnaście lat – rok przed wejściem świata w drugie tysiąclecie i właściwie mniej więcej od tamtego czasu zajmuje istotne miejsce w masońskim lobby światowej elektroniki. Nie sposób zlekceważyć licznych głosów umiejscawiających Brytyjczyka w świadomości produkcyjnej jako protagonistę, czy też swoistego guru eksperymentalnej muzyki elektronicznej, bo rozciąga on niemożliwie mistyczne możliwości instrumentów, którymi zmyślnie tka swoje dźwiękowe miraże. Na początku listopada pojawił się kolejny longplay Holdena, współtworzony z piątką awangardowych artystów, ale o tym za chwilę, bo wiadomo – każda dobra historia ma swoją prehistorię, więc cofnijmy się na moment do początku. Holden w momencie rozbiegu swojej kariery bawił się głównie w zabawowy, dość duszny IDM, jak i w zimno-industrialne twory dedykowane w głównej mierze hermetycznej techno-społeczności, rozkoszującej się 555 Hz-owymi dźwiękami i potupującej w ociekających potem i czerwonym światłem klubach rodem z rejwowych zakątków Berlina. W 2013 roku pojawił się The Inheritors – szeroko doceniany, solipsystyczny album bez overdubów, który utwierdził silną pozycję Holdena na scenie muzyki elektronicznej.

The Animal Spirits to praktycznie cielesna, akustyczno-elektroniczna hybryda, ułożona z kolorowych kontrapunktów, które są zwróceniem w kierunku bliskowschodnich tradycji melodycznych. Holden, wychodząc z założenia "rebellion against dance music", do której był przyklejony za sprawą poprzednich projektów, zaprosił do współpracy pięcioro artystów ze środowisk około lub zupełnie avant-free-jazzowych; saksofonistę Etienne'a Jaumeta, znanego głownie z kolektywu Zombie Zombie, Toma Page'a, odpowiedzialnego za obłąkańczą perkusję na The Animal Spirits, Marcusa Hambletta – gitarzystę i kontrabasistę w jednym, oraz dwoje multiinstrumentalistów – Lizę Bec i Lascelle'a Gordona. Podobnie jak w przypadku The Inheritors, wszystkie utwory zostały nagrane w jednym ujęciu, od razu na żywo: bez scenariusza, bez powtórzeń, bez zbędnych bajdurzeń.

W efekcie dostajemy imponujący, improwizowany etos oszałamiających fuzji jazzowych. Przy pierwszym odsłuchu kompozycje mogą sprawiać wrażenie szaleńczej kakofonii, ale wystarczy posłuchać trochę uważniej, troszkę wnikliwiej i troszeczkę dłużej, aby zdać sobie sprawę, że pomimo tego, iż improwizacje lawirują dookoła sztywnych, mechanicznych pętli dźwięków syntezatora, każda sekwencja jest mocno osadzona w konkretnych, nierozmywających się melodiach. Album brzmi archaicznie i nowocześnie jednocześnie; słychać wyraźne inspiracje spirit-jazzem z lat 60. i 70., słychać minimalizm (podejrzewam, że podpatrywany u samego Terry'ego Rileya czy nawet Briana Eno), ale chyba moim ulubionym lejtmotywem na tym longplayu są zapożyczenia z rytualnej, medytacyjnej magii tybetańskich mnichów. W ogóle wydaje mi się, że nie będzie rażącym nadużyciem gdy powiem, że ten album cały przesiąknięty jest duchowością – dziwną, niesprecyzowaną; nie wiem czy religijną, nie wiem, czy służącą do otwierania trzeciego oka czy tam jakiejś innej czakry, tego nie umiem wam powiedzieć. Ale coś na pewno jest.

Dwa otwierające utwory – "Incantation For Inanimate Object" i "Spinning Dance" przenikają w siebie dzwoneczkami i grzechotkami, wprowadzając nas za rękę do kalejdoskopowej przestrzeni. "Pass Through The Fire" jest dla mnie odrobinę zbyt monotonny, to jest taki typ hałasu, za którym ja osobiście nie przepadam, ale to tylko ja, chodźmy dalej! Kolejny utwór, "Each Moment Like The First" powstał pod subtelnym wpływem krautrocka i mam wrażenie, że jest to też melancholijne spojrzenie w stronę The Inheritors. Dalej album wypełniają falujące dźwięki syntezatora, dystyngowane piruety saksofonowe, orgazmiczne organy i arpeggia w stylu vintage, a to wszystko jest splecione słyszalnie luźnym timingiem. Tytułowy utwór to czysta definicja folk-trance'u – coś więcej niż po prostu electronic folk music, w jaki bawili się przykładowo Boards Of Canada na Music Has The Right To Children.

Nie chcę pisać, że The Animal Spirits to opus magnum holdenowskiej twórczości, bo nie mam w zwyczaju stawiania kropek nad i, ale ten album jest dla mnie pewnego rodzaju dotykaniem transcendencji, dojrzałą redefinicją muzycznej przeszłości Jamesa i imponującym – prawdę mówiąc nawet nieco obłąkańczym – popisem otwartych głów szóstki niesamowitych artystów. Holden rozwleka pojęcie transu jako gatunku i stanu świadomości, daje przestrzeń dla doświadczeń pozazmysłowych i przynajmniej nie zmusza mnie już do tańczenia.

Adela Kiszka    
1 grudnia 2017
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)