RECENZJE
Hot Chip
One Life Stand
2010, Astralwerks
BD: Na pewno nominacja do najbrzydszej okładki roku. W recenzjach padają odniesienia do Pet Shop Boys, do Fleetwood Mac z okresu Tango, do ABC... Moja riposta: "hehehe". Lecz gdy ktoś wspomina New Order, mogę w sumie przytaknąć.
WS:
KFB: Jeny, jakie nudy. A przecież nie zawsze tak było, chociaż prawidłowością wartą odnotowania jest fakt, że w przypadku Hot Chip liczba highlightów zdaje się maleć z każdą kolejną płytą. Jeśli Made In The Dark jawiło się jako propozycja cokolwiek wymuszona, to co powiedzieć o najnowszym albumie? W ogóle co ten Taylor brał, że porównuje refren arcyczerstwego "I Feel Better" z "La Isla Bonita"? Duuuude, seriously, nie mieszajmy gówna z czekoladą. Generalnie problemem One Life Stand nie jest jakiś tragiczny materiał – jego najpoważniejszą wadą jest to, że jest po prostu NUDNY a nie przeraźliwie słaby. Faktem jest, że koneserzy nudy mogą poczuć się ukontentowani, bo ta serwowana przez Brytyjczyków może zaskakiwać swoją wielopoziomowością. Mamy tu więc i przewidywalny songwriting i niczym nie potrafiące zaskoczyć melodie, które po każdym kolejnym przesłuchu konsekwentnie wypadają z głowy, a także oczywiste wokale, które znamy całkiem dobrze z poprzednich albumów grupy. No i można doceniać pomysłowość typów, że na tych patentach oparli kolejne dziesięć kawałków i wydali nową płytę i ktoś to przecież kupuje, z tym, że akurat mnie to jakoś nie imponuje, naprawdę.
FK: Nowa formuła Porcys... jeśli cztery osoby zachwycają się, bądź polemizują ze sobą w obrębie jednego tekstu – to wygląda to nieźle. Jeśli cztery po kolei narzekają, to już zbiorowe pierdolenie w taksówce. To może inaczej: One Life Stand jest płytą o wielu zastosowaniach – wyobrażam sobie ją jako tło do dalekiej podróży, zmywania, odkurzania, joggingu, jedzenia pizzy, grania w Mario – jeśli tylko to, czego słuchacie, ma dla Was drugorzędne znaczenie. Ale z punktu widzenia melodii, pomysłów etc., to Hot Chip z każdą kolejną płytą robią się coraz bardziej trochę. Trochę fajni, trochę melodyjni, trochę wkurwiający, trochę smutni, trochę weseli. Ale najbardziej to mi żal tej odrobiny szaleństwa dźwiękowego z singli z Warning, w zamian za którą mamy jeszcze więcej taniej ckliwości. Bo ile lat można jechać na ciepłym głosie wokalisty.
19 lutego 2010