RECENZJE
Hives
Veni Vidi Vicious
2000, Burning Heart
W zeszłym miesiącu wybrałem się do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Obiekt jest przeuroczy, z całą siecią drogich restauracji, sklepów i nawet ścianką do wspinaczki w podziemiach. Mają też źle ustawioną klimatyzację, od której łatwo nabawić się w kilka minut porządnego kataru. Oraz komicznego gościa na bramce samej biblioteki – wyglądającego jak z okładki pisma dla kulturystów, obstawiam, że nie przekroczył 100 IQ, no dosłownie taki tłumok, jego rozmowy z przechodzącymi obok ludźmi są ozdobą moich wycieczek do BUWu. Tenże strażnik nie pozwolił mi wejść do środka, tryumfalnie wskazując pobliską tablicę. Na niej stało wyraźnie: w środy biblioteka czynna od 14:00. Rzuciłem okiem na zegar – było pięć po pierwszej.
Dobra, godzina czekania. Pięć metrów dalej mały barek. Oraz wystawa czasopism, w tym zagranicznych. Moją uwagę przykuł niejaki magazyn "The Face". Na okładce Strokes, obok podpis: "40 new messed-up bands". Gdy zagłębiłem się w artykuł, o mało nie targnęło mną ze śmiechu. Oto gazeta wymieniła wszystkich chyba znanych sobie młodych reprezentantów rockowej sceny nowojorskiej, sporadycznie inkrustując ten wypis jedną, dwoma kapelami z Detroit. Boże, jakie gówno! Przy każdej pozycji dodawano cichutki okrzyk zachwytu, oraz objaśniano, z kogo dana kapelka zrzyna ("how they rock"). Aha, no i zdjęcia – zamieszczono podobizny całej czterdziestki! W tym momencie doszło do mnie, że doczekaliśmy się kolejnej rockowej mody. W której najmniej chodzi o muzykę, a najbardziej o wizerunek: fryzurę, garnitur i udawany bunt.
Zresztą cała ta czterdziestka, nawet jeśli przyjąć powyższe kryterium, zdała mi się cokolwiek kontrowersyjna. Na pierwszym niejacy Catheters – z tego, co się orientuję, zupełnie przeciętny band. Ale o dziwo na drugim Yeah Yeah Yeahs – jedno z objawień minionych miesięcy, zajebista grupa, bardziej nowatorska, niż retro. Potem cały zastęp nazw, z których niektóre kojarzyłem (Mooney Suzuki, Interpol, Liars, French Kicks, Vines), a niektórych nie. I te zachwyty: "They're fresh, the're young, they're sexy". Karen O prezentowała się tu najmniej estetycznie! Strokes i White Stripes w ogóle się nie załapali, natomiast – co boli mnie najbardziej – redaktorzy periodyku chyba zapomnieli o Radio 4, rdzennie brooklyńskiej załodze. A może o nich nie słyszeli? Śmiech obrócił się w płacz, gdy znalazłem informacje o piśmie. "The Face" to rzecz wydawana w Londynie. Popłaczmy się razem, buuu.
Kiedy więc dwa dni później jechałem odebrać do zrecenzowania płytę The Hives, rozważałem, czy trafię już na przystojnych, fotogenicznych modeli w równo skrojonych koszulach, czy jeszcze na dzikich, szorstkich rockowców, jakich to Hives zapamiętałem z zeszłorocznych reportaży na Vivie II. Ku mojej radości, chłopaki pozostali sobą. Choć stawiają na wygląd (na okładce wszyscy pozują w identycznych garniturach i lakierkach) – cóż, takie czasy – nie zapomnieli, co to znaczy surowe napierdzielanie we wiosła. Serwują banalny, ale tchnący ożywczą energią punk-rock. I dobrze.
To był taki żart. Bo przecież ten szwedzki zespół debiutował (hardcore'owo!) w roku 1997, wraz z Barely Legal. A omawianą płytę Veni Vidi Vicious wydano w 2000 w Szwecji! Wyprzedzili Strokes! Nie, po prostu Strokes zobaczyli szaleństwo w kraju Bergmana i postanowili identyczny chwyt zastosować na globalną skalę. Udało się! Ok, dosyć żartów. Obecnie Veni Vidi Vicious jest wznawiane na całym świecie i Hives robią porządną karierę. Należy im się to. Zbiór dwunastu numerów wypada okazale, przywodząc na myśl głównie Stooges i Ramones. Gitary uwijają się jak w ukropie. Bębny eksplodują. Frontman Howlin' Pelle Almqvist wyje jak najęty. To kolejny w tym temacie zestaw fajniejszy od Is This It. (Tak, już nie będę.)
Bawi mnie pierwszy numer na Veni Vidi Vicious, "The Hives – Declare Guerre Nucleaire". Sześć dźwięcznych, ostrych akordów otwiera tę jazdę, co mi się miło podobuje. Potem czysty punk, a wraz z nim humorystyczny tekścik, który tu może zacytuję:
"Had an atomic bore – in 2004
Did some atomic tricks – in 2006
Got out way late – in 2008
Let's do it all again – in 2010"
Tego rodzaju wierszowanie kojarzy mi się nieodparcie z radosną twórczością byłego kumpla z klasy. Oto, co napisał on po meczu Korea Płd. – Polska 2:0:
"Znów dostaliśmy dwie siaty za friko
Pójdę podpalić dziś jakieś Tico
Strzeliła dwie bramy koreańska gira
Pod moim blokiem już płonie Nubira
W Pusan Koreańce grają nam na nosie
Zrobiłem dwie dziury w pobliskim Lanosie
By opieprzyć naszych nie dość papieru ryza
Chwyciłem za łom, rozjebię Matiza"
Do jaśniejszych kawałków z Veni Vidi Vicious należą jeszcze "Main Offender", "A Get Together To Tear It Apart", pastiszowy "Find Another Girl", oraz kończący "Supply And Demand". To tyle.