RECENZJE

Hieroglyphic Being
The Disco’s Of Imhotep

2016, Technicolour 7.0

U podstaw muzyki Jamala Mossa stoją dwa główne założenia. Pierwsze to osobisty i terapeutyczny imperatyw grania; drugie, to idea ciągłości w muzyce i składanie hołdu jej mistrzom. Moss pragnie, by korzeniom czarnej muzyki: w jego przypadku awangardowego jazzu, techno oraz house’u, oddano to, co uważa, że jest im należne, a nie jest do końca obecne w świadomości młodej generacji.Zmaga się przy tym z problematyką wykluczenia artystycznego, marketingowego i rasowego. Założona przez niego wytwórnia Mathematics jest trochę jak on sam. Godzi twórców o podłożu jazzowo-akademickim i taneczno-undergroundowym, zupełnie odcinając się od dyktatu rynku. W ubiegłym roku chicagowski producent trafił do naszej rekapitulacji muzyki avant/eksperymentalnej dzięki spełniającej to drugie założenie płycie We Are Not The First, którą dedykował bogu słońca Ra, jedną nogą tkwiąc wówczas jeszcze w szufladce zarezerwowanej dla ideowców i dziwaków. Ale to się najwyraźniej zmieni w roku 2016 za sprawą wydanego z początkiem sierpnia dla Technicolour (gałąź Ninja Tune) przystępnego, jednak ciągle frapującego swoją odmiennością The Disco’s Of Imhotep. W erze nowożytnej tego typu udany coming-out z Chicago na szerszą scenę udał się już footworkerom. Różnica polega na tym, że w przypadku Hieroglyphic Being trudniej uzasadnić aurę nowości.

W skrócie: mowa o gościu, który masowo robił brudne techno-bity i jazzujące eskapady z industrialowym indeksem "od naprawdę wielu lat" w zasadzie do szuflady, nie godząc się na ustępstwa na rzecz potencjalnych wydawniczych propozycji, albo ich zwyczajnie nie otrzymując, a kiedy estetyka spowszedniała i stopniowo otworzyły się przed nim drzwi na salony świata, nikt nie ma ochoty na głębszą analizę istoty jego muzyki, co zmusza go do kompromisów w kierunku większej słuchalności. Z kolei w czasach, w których zapomina się – jak twierdzi artysta – o przecierających szlaki wizjonerach, naciska na MUTE i zamierza przetrącić łapy każdemu kręcącemu gałkami młodzieniaszkowi, który zapomni okazać respektu należnego mistrzom. Chociaż patrzy się na tę prześnioną pionierskość i nostalgiczność w wersji 1.0 z pewnym dystansem, jest to sytuacja, w której podkreślanie autentyzmu ani trochę nie razi. Jamal Moss to postać naprawdę intrygująca. Posiada rzadko spotykaną umiejętność tworzenia zdumiewająco złożonych konstrukcji dźwiękowych "z ręki", co tym bardziej dodaje mu splendoru. To na przykład stale zmieniające się, na w pół improwizowane, sięgające detroit-techno, bogate melodycznie "Sepulchral Offerings" i "Spirituals Alliances" z najnowszej płyty, którymi Moss udowadnia, że może bez wahania nagrywać dla najpopularniejszych elektronicznych wytwórni, albo całkowicie zdekonstruowane The Way Of The Tree Of Life", które robi z słuchaczem, co chce - tutaj wciąga już sam demoniczny loop w intro i linia prowadząca rodem z Białej Chaty. Potem Hieroglifowe Dziwadło zdołał wykrzesać coś jeszcze ciekawszego. Disintegration techno nigdy nie było tak żywo namacalne za sprawą autodestrukcyjnych akcentów, pułapek nakładających się warstw bitu i czystego piękna ulotnych odgłosów, które w nich uwięził, zamierzając scalić to wszystko pod koniec jakąś pogmatwaną, autorską reminiscencją E2 – E4. Ale nie zawsze jest takim hardkorem. Płytę można łatwo odnosić do twórców znanych i lubianych, bo mamy tu krzyżówkę Moodymanna z Flying Lotusem w "Nubian Energy" (George Clinton podpisujący kontrakt z Brainfeederem to chyba realizujący się focal-point walki Jamala), Richarda Jamesa czy Matta Cutlera eksplorującego acid techno. To są warte odnotowania przejawy pójścia na kompromis i dobry wstęp do ewangelizacji.

Tylko w jaki sposób miałaby się ona spełnić, gdy żyjemy w czasach, kiedy ludzie wszystko już o muzyce wiedzą, a pionierzy i weterani elektroniki mają prasę dobrą jak nigdy, bo zostali wyposażeni w immunitet nostalgii nowego pokolenia? Osobiście ciekawi mnie i cieszy sytuacja jakościowego przejścia od autorskości do mainstreamu, kiedy jest się tak doświadczonym producentem z własnym językiem i ukonstytuowanym zamysłem, jak Jamal Moss, bo nagle pojawia się niegeneryczny ferment, coś w aurze odkrytego "po latach" – i jest bardzo dobre muzycznie. Hieroglyphic Being pobudza wyobraźnię i faktycznie winduje poziom produkcyjnej jakości klubowej muzyki swoim wytrenowanym na dziesiątkach(!) wydawnictw i niekonwencjonalnych koncertach "synth-ekspresjonizmem", ale mam wrażenie, że jego wizja zaczęła się spełniać na długo przed The Disco’s Of Imhotep i teraz może posłużyć raczej jako nośny kontekst towarzyszący albumowi, którego autentyczności i artystycznej wartości nie sposób oczywiście zaprzeczyć, niż jakiś otwierający oczy gamechanger. Katalogu Ninja Tune nie kupi się przecież na stadionie.

Mało mnie to jednak obchodzi, kiedy słucham wielopoziomowych składni i mikrokosmosu brzmieniowego, który Jamal potrafi wykreować. Lekki off-beat trawiących się rytmów w kwasowej palecie kolorów "The Sound Of KMT", poukładane na różnych planach, kluczące melodie, brutalizm Perca w "Heru" – Hieroglyphic Being nie celebruje tutaj łatwej hucpy, tylko wyplata na syntezatorach pierwszorzędne dźwiękowe misterium. Jest taka scena w Space Is The Place, filmowym manifeście Sun Ra, w której towarzysząca podróżującemu po czasoprzestrzeni Ra tajemnicza postać o lustrzanej twarzy, tańczy na tle ściany pokrytej egipskimi symbolami do rozgrywającego się właśnie koncertu-pojedynku, którego stawką jest los czarnej rasy. Ten osobliwy i niejednoznaczny rytuał dobrze wizualizuje postać Jamala Mossa, który na kanwie wątków afrofuturystycznych – notabene artysta stanowczo krytykuje używanie tego określenia jako przyjmowanie optyki zbyt patronizującej – rozgrywa swój osobisty ceremoniał.

Krzysztof Pytel    
8 września 2016
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)