RECENZJE

Gomez
In Our Gun

2002, Hut 5.7

Gomez swój pierwszy album Bring It On wydał w 1998 roku. Płyta okazała się być tak dobra, że kapela otrzymała za nią Mercury Music Prize 1998, pokonując między innymi Massive Attack z Mezzanine! Magazyn "Spin" z kolei szumnie wszem i wobec ogłosił, że krążek jest "cholernie piękny". Który zespół nie marzy o takiej popularności swojego debiutu?

Z powyższych zdań można wyciągnąć wniosek, że i u nas Gomez powinien być co najmniej dosyć znaną grupą. Tak nie jest; w Polsce o tej angielskiej grupie naprawdę mało kto słyszał. Dlaczego? Mnie się wydaje, że polskim słuchaczom może nie odpowiadać rodzaj muzyki prezentowany przez tę kapelę: rock średnio-niskiej ciężkości, szeroko oprawiony motywami bluesa i elektroniki. Nie, to nie drugie Gorillaz; zwłaszcza na pierwszej płycie panowie z Gomeza udowodnili, że na rzeczy się znają i mają wymagane talenta. Po prostu Polacy wolą albo czystego rocka (najlepiej takiego z długimi "solówami" i monumentalną perką, "Metallica rules!") albo ognisty beat (Gigi D'Agostino!). Blues to nawet w swojej niezakłóconej niczym formie tłumów u nas nie zdobywa.

Na zachodzie jednak Gomezowi udało się przebić, jak wyżej wspominałem za sprawą bardzo dobrego debiutu. Grupa postanowiła pójść za ciosem i w przeciągu dwóch następnych lat ukazały się kolejne albumy Liquid Skin oraz składanka b-side'ów z singli i innych takim tam rarytasów Abandoned Shopping Trolley Hotline. W tym roku światło dzienne ujrzał In Our Gun, którego recenzję (a jednak!) właśnie czytacie.

Żadnej rewolucji nie ma: na swym najnowszym wydawnictwie Gomez podąża już dawno przetartymi przez siebie wcześniej szlakami. Ale przecież nikt rozsądny nie wymaga ciągle czegoś nowego; ocenianie świetnej płyty nisko tylko dlatego, że nie jest wycięciem kolejnej połaci lasu w buszu niezbadanych dźwięków to bezsens (bo czy ktoś obrazi się, gdy najnowszy album Sigur Ros będzie porażająco piękny jak Agaetis Byrjun dzięki podobnej koncepcji piosenek?). In Our Gun mogłaby być więc świetną płytą, wystarczyłoby, by takowe były umieszczone na niej piosenki. Niestety nie są.

Poza kilkoma naprawdę bardzo ciekawymi fragmentami, album przepełniony jest średniakami. Owszem, są to równe i nawet dosyć wysokiej klasy średniaki, ale to nie zmienia faktu, iż... nie wybijają się. Po prostu przez kilka przesłuchań uważasz, że jest ciekawie, podczas kolejnych jest już tylko ok, a w końcu zaczyna cię nurtować myśl, że coś poruszającego jest dopiero za dwie piosenki, co w praktyce doprowadza do "przeczekiwania" niektórych piosenek.

Na szczęście są i utwory spokojnie wytrzymujące porównanie z tymi z Bring It On. Niech wspomnę o tytułowym "In Our Gun": piękna melodia, świetnie zaśpiewany, pasujący do akustycznej gitary wokal. Po takim wstępie dochodzą w tle organki i gitara elektryczna, a w finale wszystko pomysłowo urywa się i ustępuje miejsca... bardzo ciekawej i żywej elektronice (aż się prawie chce krzyczeć "jechane!").

Oprócz tego Gomez oferuje nam ze dwie, trzy inne świetne piosenki, które wyróżniają się od reszty. Na pewno jest wśród nich "Drench" (znów nietuzinkowa melodia i ciekawe przejście) oraz "Sound Of Sounds" (tu podoba mi się zwłaszcza refren). "Ruff Stuff" również zasługuje na uwagę, choćby ze względu na wstęp.

In Our Gun to jednak trzynaście utworów, nie cztery. Ta pozostała dziewiątka nie jest tak słaba, bym miał prawo napisać, że Gomez powinien zamiast longplaya wydać EP-kę. Bo nie powinien; fanów tego zespołu płytka w takiej postaci z pewnością co najmniej satysfakcjonuje. Ale mnie nie do końca. Zwłaszcza, że pamiętam jak dobry jest Bring It On.

Jędrzej Michalak    
26 maja 2002
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)