RECENZJE
Goldfrapp
Head First
2010, Mute
WS:
FK: Pięć płyt potrzebowali Alison i Will, żeby wreszcie nagrać naprawdę słabą, choć zapowiedzi prezentowały się nieźle. Head First to rzeczywiście najbardziej energetyczny krążek Goldfrapp i przeciwieństwo smutnawego Felt Mountain. Alison zapewne wciąż ma skłonność do sporych wysokości n.p.m., stąd połowa kawałków to jakieś prawie space-popowe aranżacje, szkoda, że klasy H (jak wiadomo co). Efekt taki, że jedyny utwór, do którego jestem w stanie wrócić, to – odwołujący się do dobrych tradycji – "Hunt". Pozostałe to jakiś totalny skok na kasę. Chyba zresztą udany, skoro zaśpiew o-o-o I've got the rA-ket słyszę w rozgłośniach równie często, co "Fireflies" i z dwojga złego, wybrałbym "Fireflies".
RG: Mój ilustrowany przewodnik po Head First:
- "Rocket"
- "Believer"
- "Alive"
- "Dreaming"
- "Head First"
- "Hunt"
- "Shiny and Warm"
- "I Wanna Life"
- "Voicething"
- każda inna muzyka po Head First
ŁK: Widzę, że koledzy się wkręcili, że przecież Goldfrapp nagrywa słabe płyty, to tej ostatniej nie trzeba nawet słuchać. A ona akurat jest fajna! Tak, powiem wprost: ci na górze zupełnie nie mają racji. Head First to nie jest jakaś rewelacja, ale zwyczajnie solidny album. Zaczyna się świetnie od post-Kylie popu z zadatkami na przebój "Rocket". Szczególnie mi się podobają te zwrotki w pół drogi między Bonnie Tyler a Cyndi Lauper. Później już nie jest tak dobrze, ale nic nie ubliża przyzwoitości. Wszystko to naturalnie doskonale znamy: glamowy trop od dawna obecny w twórczości duetu, echa Abby ("Alive"), trochę mistycznej egzaltacji, jaką w zeszłym roku serwowała chociażby Bat For Lashes (odpowiednio zatytułowane "Hunt" i "Dreaming"). Widzę, że mi się z pośpiechu zrobił ton profesjonalnie dziennikarski. No ale chuj, skondensuje tylko myśl: tej płyty słucha się bez żadnego bólu, nie polecam jakoś szczególnie, ale bronię bo wilcy z lasu niesłusznie atakują.
31 marca 2010