RECENZJE

Go! Team
Rolling Blackouts

2011, Memphis Industries 6.5

No dobra, nie ma co ukrywać, z Go! Team mamy wiele wspólnego. Oboje uzbrojeni w swoje sztuczki, oni w wymieniane w każdej recenzji obowiązkowo czirliderskie okrzyki, hip-hop, kolaże skreczy, radość lat 50/60 i kolektywny hałas, ja w caps locka, fonetyczne "omajgad" i okazjonalną wesołą koszulkę. We dwójkę chronimy swoje nieudolności w zgrabnej otoczce. To czasem działa, czasem napędza i się sprawdza. Melodie w tempie tysiąc na sekundę na Thunder, Lighting, Strike sprawdzały się i były pełne takich właśnie tricków, nakreślających optymistyczny obraz i stymulację gimnazjalnych hormonów. Potem, jak nadszedł brak treści, ciągnęły kakofonią w dół całe Proof Of Youth, gdzie nie pomógł ostentacyjny tytuł, szybkie teledyski i okrzyki w każdej piosence. Zasłona dymna ze sztuczek i naiwnych "omajgadów" nie sprawdza się zawsze i potrafi ciągnąć odbiór w dół. Z doświadczenia wiem to ja i pewnie w końcu wykombinował to wreszcie Ian Parton. Prawidłowa recenzja Go! Team nie powinna zawierać wyliczanki po raz setny, znowu i prawie kopiuj-wklej tego samego wypisu skojarzeń albo konkursu na wyhaczenie najfajniejsze inspiracji. Powinna być odpowiedzą na to czy pod tą przykrywką mykających i jasnych fików jest treść i faktyczne melodie. To jest na każdym albumie, a my wszyscy mamy Internet, Google i strony na p, proste strony na p, wszystkie strony na p, KAMAN, OMAJGAD.

Rolling Blackouts zaskakująco przywraca brzmienie Go! Team słuchaczom strzelającym naszymi hasłami, że "hooki, songwriting, refreny i melodie" mniej więcej wyrównując poziom sztuczek Piotrusia Pana z właściwą treścią. Samo startowe "T.O.R.N.A.D.O" zgrabnie omija wtopę poprzedniego albumu I otwiera pulę pozytywnych odczuć związanych z debiutem. Potem przez cały album to nastawienie nie jest przez chwilę zmienione, zatrzymuje poziom najsłabszych fragmentów na zgrabnych powtórzeniach. "Apollo Throwdown", mój ulubiony replay, w żaden sposób nie odstaje od uroku najskuteczniejszych fragmentów Thunder, Lighting, Strike. Album ustawia się w pozycji (wreszcie) godnego następcy, gdzie konserwatyści cieszą się najbardziej, a wymagający wiecznego progresu odpuszczają, bo w końcu są ładne melodie.

Najdziwniejszy na Rolling Blackouts jest fakt, że tak wielki atut z Thunder, Lighting, Strike, jakim była postać Nindży, stał się teraz symbolem pustych caps locków. Momenty, kiedy ona odpuszcza, na główny plan wchodzą goście, a cały zespół na chwilę daje sobie spokój z biegunką motywów na rzecz bliższego tradycji prowadzenia melodii są najbardziej kozackie. Satomi Matsuzaki świetnie tłumaczy Deerhoof na język The Go! Team w "Secretary Song", a Bethany Bestcoast prowadzi "Buy Nothing Day" do listy naj singli roku. Wykorzystując swoją beztroskę głosu do prawdopodobnie najbardziej pasującemu ku temu podkładu w swoje karierze buduje nastrój tych fajniejszych momentów madchesteru (po San Andreas najlepiej mi się jeździło jak w Radiu X leciało "Fool's Gold"). Gdzieś w styczniu w afekcie po usłyszeniu tej piosenki napisałem rozjarany playlist, składający się z krótkich luźnych i krótkich uwag dotyczących brzmienia Go! Team. Potem przeczytałem wszystko jeszcze raz, podrapałem się głowie i sprawdziłem porcysową recenzję Thunder, Lighting, Strike. Jeżeli znów ci goście potrafią doprowadzić do podobnych, radosnych, rozfragmentaryzowanych odczuć, to jest dobrze.

Ryszard Gawroński    
3 marca 2011
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)