RECENZJE

Future
Future Hndrxx Presents: The WIZRD

2019, Epic / Freebandz 8.1

Zastanawialiście się kiedyś nad wątkiem odpowiedzialności artysty za postawy i wybory życiowe swoich fanów? Jaki przykład dla chłonnych głów stanowiły w swoim szczytowym okresie sypiące się, przedwcześnie umierające gwiazdy rocka, ilu ludzi wpadło w szpony heroiny pod wpływem Lou Reeda, śpiewającego o igle jak o najmilszej kochance? Jakie skutki społeczne wywołali pionierzy kultury rave, ile ze szpanerskiego, hiphopowego mizoginizmu przeniknęło do sposobu postrzegania kobiet wśród bezrefleksyjnych odbiorców, traktujących agresywną damsko-męską braggę jako usprawiedliwienie dla własnych zachowań? I wreszcie: jak wiele ofiar pochłonęła kodeinowa fala, jaka rozlała się po Stanach wraz z erupcją trapu, gdy Atlanta okazała się dla tego kluczowego w muzycznej układance obecnej dekady nurtu zbyt ciasna?

Zgodnie z relacją samego zainteresowanego to ostatnie pytanie – wraz z całą rzeszą Terlikowskich tego świata – nerwowo zadaje sobie Nayvadius Wilburn, odkąd młodszy od niego o jakieś 15 lat Juice WRLD przy okazji nagrywania wspólnego mixtape'u wyznał, że to właśnie pod jego wpływem po raz pierwszy sięgnął po lean. Taki ma być motyw przewodni The WIZRD – "tryna shake the devil, on promethazine", jak nawija w otwierającym "Neva Stop". To wstrząsająca wizja Future'a jako światłość świata, Future'a obmywającego stopy w sadzawce Siloe i oddającego się sanacji, Future'a mierzącego się z własną legendą i rekapitulującego dorobek, czemu sprzyjać mają deklaracje zakończenia współpracy z Epic i rezygnacji z wymyślania kolejnych alter ego. Podobnie sama muzyka: jeśli FUTURE i HNDRXX były dwoma stronami tej samej monety, wyrazistymi ilustracjami dychotomii, jaka formowała twórczość Wilburna przez całą ścieżkę artystyczną, The WIZRD stapia je w jedną, zmaksymalizowaną do granic możliwości trapową suitę.

Nie ma co się więc łudzić, że wszystko idzie mu tu gładko – The WIZRD stanowi zautotune'owaną drogę przez mękę. Kryzys egzystencjonalny kontrastuje Future z korzyściami posiadania penthouse'u z salonem mieszczącym Bentleya, perspektywę upadku fizycznego – z barwnymi opowieściami o "chrupaniu Oreo". Ponarkotykową odwilż utrudnia budowana przez lata pozycja purpurowego barona ("sometimes I feel like a kingpin / I'm so victorious") oraz ilość dolców na koncie bankowym ("I'm too rich to be sober"). Zrozumienie, że w parze z tym, co się osiągnęło, idą również tabuny bezwolnych kodeinowych zombie, uniemożliwia osiągnięcie równowagi i wywołuje potężne tożsamościowe zgrzyty. W kakofonii tych napięć Wilburn jest jednocześnie czułym kochankiem i bezkompromisowym mizoginem, hedonistycznym królem ulicy i cynicznym biznesmanem, ćpunem i księdzem; w tym sensie The WIZRD to jego Me Against The World.

Wszystko to spaja jakiś głęboki, dojmujący smutek, który trudno osadzić w jednoznacznej scenerii, i który od zawsze był jakościowym barometrem twórczości autora DS2. To jego znak rozpoznawczy: jeśli trap jest gatunkiem zakorzenionym w bólu, Wilburn jest dla niego tym, czym Goldie dla drum'n'bassu, Bob Marley dla reggae, a Kortez dla gównianej polskiej muzyki. Future to nie tylko kariera ściśle sprzężona z nadbagażem traumatycznych doświadczeń – to również głos będący niepodobną do niczego, wyrażającą czystą mękę istnienia mieszanką zawalonych śluzówek, dziegciu i paskudnej, przeleżałej herbaty. Esencją The WIZRD są zaś pulsujące wewnętrzną goryczą, napakowane melodycznie, wielobarwne superprodukcje podporządkowane wrażliwości wizjonera, który sieka je maszynowo, unikając jakichkolwiek potknięć i szydząc z zarzutów o odtwórczość poprzez samplowanie samego siebie ("Slave Master" w "Baptiize", "Honest" w "Temptation").

Uderzające, jak przy takiej producenckiej różnorodności (na pokładzie futurolotu tradycyjnie Southside, Wheezy i TM88, zbierający szlify ATL Jacob i Tay Keith, specjalista od closerów Nineteen85 oraz kilku innych) udało się stworzyć płytę tak spójną, zwartą i równą. Dwadzieścia piosenek, każda najlepsza, każda śmiejąca się w twarz mającej długie tradycje instytucji zbyt długiego rapowego albumu. Rżnięte szlifierką "Faceshot" może być echem dehumanizacji w "I Serve The Base", refleksyjne "Baptiize" może mutować się kilka razy w przeciągu trzech krótkich minut, a minimalistyczne "Rocket Ship" trzymać słuchacza na drejkowski dystans. A jednak utwory te ściśle ze sobą korespondują, tak jak z deszczową harmonią "Temptation", bezwzględną, genialnie przełamaną na dwie części precyzją "F&N" czy chłodem wzbogacanego thuggerowymi ad-libami "Unicorn Purp"; z kanonadą infantylnych hooków w "Promised U That", z popowym rozkwitem "Tricks On Me", z tym wszystkim, co Wilburn wyprawia ze swoim głosem w "Jumpin On A Jet". To w ogóle osobna historia: jak ten zachrypnięty lament miast jedynie nawijką do bitów staje się ich integralną częścią, jak wtapia się w nie i odczytuje ich najbardziej nawet zawiłe kody – znajdźcie mi kogoś, kto gra w to w podobny sposób.

No i tak, co mogę więcej dodać? Że przesłodzone melodie "Goin Dummi" rozpływają się cudnie po łagodnym syntezatorowym tle? Że rzucane w rytm zbolałego sampla "damn, that's crazy, but it's true" brzmi jak przerażający artystyczny testament? Że koleś jest gigantem - i to nie tylko zorganizowanego w dużej mierze przez niego samego księstwa trapu, ale i całego pejzażu muzyki popularnej chylącej się ku końcowi drugiej dekady XXI wieku? Wszystko prawda, szkoda tylko, że tak niewiele osób potrafi zdjąć warę z nosa, wyjąć plombę z dupy i posłuchać z odpowiednią atencją. The WIZRD to – obok DS2 i Die Lit – najwznioślejsze osiągnięcie gatunku, ale trudne do wpisania w jego narrację i pozornie pozbawione kontekstu, żenująco zsiódemkowane przez Pitchforka, prawdopodobnie pozostanie niedostrzeżone i koniec końców wyrzucone na śmietnik historii. I choć mam w pamięci wiele błędów, które już popełniliśmy, choć dostrzegam katastrofy, które dopiero nadejdą, to w tym wypadku odnoszę wrażenie, że wyjątkowo daliśmy jako ludzkość plamę – i tym razem nie ma zmiłuj, wszyscyśmy umoczeni, wszyscy będziemy się smażyć.

Wojciech Chełmecki    
1 lutego 2019
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)