RECENZJE

Four Tet
Rounds

2003, Domino 7.6

Niedawno byłem w odwiedzinach u koleżanki z architektury (też PW) na wykładzie o fakturach. Nazwy przedmiotu ani nazwiska wykładowcy nie pamiętam, ale samą treść wykładu o dziwo jak najbardziej. Koleś pokazywał na rzutniku zdjęcia rozmaitych budowli, które jeżdżąc po świecie obfotografował ze wszystkich możliwych (jakże by inaczej) stron. Zabawne: emocjonalnie podchodząc do tematu rozkoszował się zastosowanymi rozwiązaniami, zarówno materiałowymi, jak i konstrukcyjnymi. Sposób formułowania myśli, szczere podjarki poszczególnymi aspektami budowli, które traktował jak najprawdziwsze dzieła sztuki, to była nasza drużyna, że tak powiem. Wskazywał co jest ładne, funkcjonalne i dlaczego, podawał argumenty, zachwycał się – grzechem było nie docenić. Heh, zresztą sami chyba najlepiej wiecie jak przyjemnie się słucha pasjonatów.

Gdzieś co drugi slide (pomyślałem, że to będzie mój dzisiejszy prezent dla fanów Low) robił aluzję, że u nas to nie ma ani jednego takiego domu, a tam na Zachodzie to nawet jest wyraźna tendencja żeby tak budować, i to źle, że u nas nie, bo tak było by lepiej, no a poza tym marnują się nasi, światowej klasy eksperci, którzy przez to wyjeżdżają i to jest wszystko razem bardzo niedobrze. To znaczy, on nie mówił tego tak wprost, ale rozżalenie słychać było wyraźnie. Dobra, wystarczy może, ale ogólnie szalenie pozytywny koleś, nie wypadało u niego nie uważać.

Technikę jaką Kieran Hebden, członek wyspiarskiego tria Fridge, w pojedynkę nagrywający też jako Four Tet, zastosował przy konstrukcji swojego najnowszego krążka, można porównać do tej, przy użyciu której powstaje wiele popisowych obiektów godnych wiedzy i technicznych możliwości współczesnej architektury. Generalnie chodzi o umiejętne łączenie faktur. Maksymalne wykorzystanie ich parametrów technicznych, ale też (czasem przede wszystkim!) wydobycie drzemiącej w nich urody, uwydatnienia wizualnych walorów. Właściwie żonglując rozmaitymi rozwiązaniami, możemy uzyskać zaiste imponujące efekty, trzeba tylko mieć odpowiednią liczbę pomysłów i narzędzia do ich realizacji. "Co dalej? Podział". (Piotr Wiśniakowski, Mechanika Teoretyczna, Warszawa, 2001. Przy okazji, jak będziecie mieli okazję, przeczytajcie wstęp, jest genialnie śmieszny.)

1. Przestrzeń.

To jest sprawa fundamentalna. Musi być dużo miejsca, musimy mieć czym oddychać. Rounds jest niesłychanie szczelnie wypełniona dźwiękami. Nie licząc głównych haczyków stanowiących o atrakcyjności poszczególnych utworów (na tej zasadzie funkcjonują choćby wyśmienite "She Moves She", "My Angel Rocks Back And Forth" i "Slow Jam") zawsze w tle słyszymy tysiąc odmian dzwonków, szumów, plumknięć, klików, które same już absorbują naszą uwagę. Misteria polega na tym, że mimo takiego natłoku nie mamy wrażenia przeładowania, a przeciwnie: właśnie luzu i swobody. To sprawia, że jest to płyta niesłychanie przystępna, słuchalna, do której można wracać raz za razem, której nie chce się nawet wyjmować z discmana.

2. Myśl przewodnia.

W poszczególnych, dodam że zróżnicowanych, odsłonach dzieła widać zawsze fourtetowy pomyślunek, pierwotną ideę. I to jest właśnie moment w którym orientujemy się co tak naprawdę różni ten krążek o wydanej dwa lata temu Pause, pierwszego głośnego, solowego dzieła artysty. Tam mieliśmy podobne bogactwo, jak to, które podziwiamy dziś, ale było ono nieco roztrzepane, niepoukładane. Nie sprawiało wrażenia dobrze rozplanowanej całości. Może przesadzam, inaczej. Sprawiało wrażenia jak najlepsze, to była przecież znakomita płyta, ale jak się okazuje, mogła być jeszcze lepsza. Hebden, choć już wtedy dysponował podobnym warsztatem, zwyczajnie nie potrafił wycisnąć z niego całego cymesu.

Dziś dokonuje tego z powodzeniem, zachowując polot i świeżość debiutu. Tylko żebyście sobie znowu nie pomyśleli, że się zmanieryzował czy coś. Po prostu nauczył się pełniej wykorzystywać swój talent. Dzięki temu nawet podczas dość luźnego jamu "And They All Look Broken Hearted" jesteśmy dziwnie usatysfakcjonowani proporcjami improwizacji i szkicu kompozycji. Jest okey, odmiana od schematu "główny hook oraz lekkie zabawy tłem". Podobnie przekonywająco (jest to być może kluczowe tu słowo) wpada shadowowy bit "Unspoken", czy nasączona post-rockowym posmakiem ballada "As Serious As Your Life", która kojarzy mi się z nostalgią Pig Lib. Jest to może dosyć pokrętne odniesienie, bo prościej i naturalniej każdą tego typu naleciałość zrzucić na karb oczywistego powielania niektórych patentów Fridge. Pozostają równie znakomicie tu pasujące ambientowe impresje "First Thing" i "Chia" i naprawdę jest rewelacja.

3. Wykończenia.

Pierwsze wrażenie to również podstawa. Wysterylizowane z niepotrzebnych szumów brzmienie, podlane hojnie ciepłymi, skandynawskimi melodiami (o Múm teraz myślę), wplatanie żywych instrumentów, tak charakterystyczne dla macierzystej formacji autora, umiejętne czerpanie z tradycji współczesnej elektroniki – posłuchajcie syczenia, stłumionych oddechów, których sprawcą jest najpewniej wydobywający się gaz w "My Angel Rocks Back and Forth".

I tak, choć prawdą jest, że Rounds gra na podobnych IDM-owych nutach electro-organic, to jednak wydaje się dalece doskonalsze od poprzednika. Sekret tkwi zatem w pomyśle i jego sprawnym, konsekwentnym i co najważniejsze niezwykle przekonywającym zaadoptowaniu. Wszystko tu działa, a ja nie wiem tylko co oznacza lakoniczna, być może żartobliwa notka zapisana wewnątrz książeczki: "Mastered By The Guy At The Exchange". Max Tundra? Kto wie.

Jacek Kinowski    
30 grudnia 2003
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)