RECENZJE

Fiery Furnaces
Bitter Tea

2006, Fat Possum 4.7

Friedbergerowie chyba mają coś z głową... I to jest ich pierwszy błąd. Gdyby byli zdrowi, to powiedziałbym, że najwyższy czas opuścić ciepły kurwidołek wesołej twórczości i pomyśleć trochę o słuchaczach (choć ci wyjątkowo wierni pewnie będą nową, piątą z kolei płytką zachwyceni). Taki apel musiałby jednak trafić w próżnię, bo rodzeństwo od początku robiło co im się żywnie podobało (przypominają mi dwójkę z Marzycieli). Darząc ich sympatią nigdy specjalnie nie narzekałem, nawet przy EP i wielu krytycznych opiniach pozostałem pewny swego. Ale do czasu.

Śpiewanie z babcią pominę (w końcu każdemu może się przydarzyć), ale nad Bitter Tea trzeba by się chwilę zatrzymać. Bo niestety jest tak, że te ich szalone psychodeliczne wygibasy zaczynają mnie z lekka drażnić. Do momentu gdy było to wszystko kompozycyjnie zajebiste (jak na Blueberry Boat) – było... zajebiście, lecz gdy znaczna część utworów zaczęła przypominać Domowe Przedszkole, to zrobiło się trochę groteskowo. Jasne, nadal podoba mi się gdy Eleanor śpiewa na tle pianinka w "Black-Hearted Boy", czy "Waiting To Know You", ale eksperymenty jej brata są już w większości męczące (może wyłączając "Teach Me Sweetheart"). Trudno nie zauważyć, iż Fiery coraz częściej zaczynają się powtarzać. I nawet nie chodzi tu o patent powtarzania tej samej melodii w różnych pogibanych aranżacjach, bo na Blueberry to na luzaku wychodziło. Prawdziwym problemem jest to, że te ich melodie zaczynają niebezpiecznie przypominać siebie nawzajem... I to jest ich drugi błąd.

Paweł Greczyn    
8 sierpnia 2006
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)