RECENZJE

Exit Someone
Dry Your Eyes (EP)

2017, Atelier Ciseaux 8.1

Dotychczasowe dokonania Thoma Gilliesa sprawiają, że już teraz można zaliczyć go do grona tych pięknych ("I'll say he's beautiful. I got no problem with it. I'll suck his dick too") kolesi z popową wizją, których ostatnie lata zafundowały nam bez liku; to przyczajony wirtuoz melodyjki lokujący gdzieś obok Johna K., Kurta Feldmana, Jorge Elbrechta, Maca DeMarco czy Matta Mondanile'a. Przykłady można mnożyć, sypialniani, pohauntologiczni wizjonerzy gwarantują rozrywkę ufundowaną na punkowych fundamentach, w pogardzie dla obowiązującej mody, jednocześnie chwytliwą i pełną erudycji. Współpraca Gilliesa z co najmniej równie utalentowaną żoną zaowocowała właśnie kolejną perłą kanadyjskiego niezalu, i choć stronie urzędu imigracyjnego w Kraju Klonowego Liścia zapewne nie grozi przez to krach, to warto sprawie przyjrzeć się bliżej.

Przypomnijmy: kolektyw Lab Synthese, stworzony przez grupę przyjaciół z Montrealu i działający początkowo w opuszczonym magazynie zadoptowanym jako przestrzeń kolektywnej współpracy ewoluował w label Arbutus po samobójczej śmierci Davida Peeta (któremu kawałek "David" zadedykowała bliska przyjaciółka – Grimes, arbutusowa Dorota Masłowska). Rosnące zainteresowanie zrzeszającą Seana Nicholasa Savage'a, Doldrums czy Blue Hawaii społecznością kazało serwisowi Porcys zwrócić uwagę również na zespół TOPS, a reszta jest historią (dlaczego miałoby tak nie być, to powiedzonko i tak nie ma większego sensu). Tylko, że Gillies już wtedy tam nie grał – co nie znaczy, że Picture You Staring i ekipa montrealskich art-slackerów przestały być wygodnym punktem wyjścia dla opowieści o jego późniejszych dokonaniach. Także tych najnowszych, już po decyzji o współpracy z żoną, nagrywającą dotychczas pod pseudonimem Forever (oraz w duecie z Michaelem Brockiem jako Cafe Lanai) June Moon – jak wiemy dzięki Mateuszowi Grzesiakowi, tego typu piękne, inspirujące związki potrafią zmienić życie o 180 stopni, a nawet awansować cię z usuwającego polipy siłą woli forumowego stulejarza na golącego dzianych frajerów sukcesywnego robota. Nie można zlekceważyć też świetnego Precious Necklace Silly Kissers z 2009 roku, które przypomni wam bardziej synthowe momenty z Lansing-Dreiden w wersji soft, oraz duetu Vesuvio Solo, zdradzającego inspiracje Prefab Sprout czy Steely Dan, poręczniejszego niż czasami jeszcze niedopracowane, trochę naiwne (ale i dzięki temu urzekajace) piosenki TOPS w zestawianiu z Pinkiem czy Bundickiem. Dwie płyty projektu, z naciskiem na zeszłoroczną, chwaloną przez nas Don't Leave Me In The Dark wydają się naturalnym krokiem w rozwoju ku znakomitości Exit Someone.

Limitowana do 100 egzemplarzy kaseta Dry Your Eyes wychodzi nakładem francuskiego Atelier Ciseaux, labelu Remiego Laffitte'a, który przy pomocy montrealskiego łącznika, Phillipe'a Reya, od kilku lat zasila katalog wydawnictwa kanadyjskim alt-popem. Co sprawiło, że na tle bardzo sympatycznych płyt opublikowanych przez Atelier duet tak się wyróżnia? W formie wzoru wyraziłbym to tak, że o ile wspomniane Vesuvio Solo faktycznie budziło skojarzenia z Pinkiem ery 4AD, to Dry Your Eyes przypomina bardziej potencjalny duet Elbrecht/Polachek i miłosny dialog na tych samych płytach Pinka, gdyby pozwolił poszaleć songwritersko Kenny'emu Gilmore'owi. Przynajmniej z grubsza, bo otwierające EP-kę "Fade To Black", które brzmi jak piosenka Maca DeMarco inspirowana Lo Borgesem, uzupełniana nienachalnie saksofonowym dogadywaniem ala Aja, wprowadza w świat, gdzie sofciarski do granic jazz-rock sąsiaduje z rachitycznym funkiem dla sceptycznych parkietowców i 80sowym sophisti-popem, a każdy mostek, jak ten po drugim refrenie openera, daje wrażenie rozkosznej gonitwy myśli, przerywanej nagle olśnieniem z miejsca chwytającego hooka. Wokal Moon zachwyca na każdym kroku, uprzedzam, zanim zaczniecie pisać maile o treści "jak uwolnić się od refrenu «Austrian Amnesia»", ale Gillies nie jest tu pieprzem do wiadomo czego – razem pomagają w dopełnieniu bardzo miękkiego jeśli chodzi o body load w warunkach polskiego stycznia klimatu unoszącej się w powietrzu, miłosnej neurozy.

Rozpiętość porównań – między autorami pomnikowych dowodów studyjnego kunsztu i tuzami współczesnego lo-fi – zarysowuje wewnętrzne bogactwo (i "moralne zwycięstwo") tej skromnej płyty. Meandrujące mostki, "tajemne przejścia, podziemne korytarze" pokazują po raz kolejny, że pochód producenckich armii można z powodzeniem zastąpić małymi paktami, upchanym w piosenki porozumieniem. Gillies i Moon są "jak Werter i Lotta, jak syjamskie bliźnięta", i nagrali zaskakująco ripitowalną jak na standardy internetu rzecz, której na dodatek nazwanie uroczą nie odbierze powagi. Album kończy najbardziej wyluzowane, najprostsze "Security Lies", pokazujące, jak mało wysilone jest całe Dry Your Eyes, a nie odstający poziomem "Michael K", zdaje się, że po raz pierwszy z perkusistą zamiast automatu, nie zmieścił się nawet w zestawie, więc się nie żegnamy.

Łukasz Łachecki    
23 stycznia 2017
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)