RECENZJE

Ducktails
Watercolors

2019, New Images 7.3

Żaden inny tegoroczny album nie kupił mnie tak szybko, jak najnowsze wydawnictwo persona non grata indie światka. Czuje się tu bezpiecznie już po czterech nutkach: akordowej sekwencji otwierającej "Answered In A Prayer" nie można odmówić naturalnego uroku i wdzięku (czemu to gówno jeszcze nie lata u naszego ulubionego DJ-a?!), nawet mając z tyłu głowy przewinienia jej autora. Mondanile w ramach pośredniego ocieplania wizerunku kaja się tu w tytułach utworów i ich tekstowej zawartości – wymowa zamykającego zestaw "Bad Guy" czy ślamazarnie rozliczeniowy "Confession" wypadają żałośnie – ale z dźwiękową, tu lounge'ową, tam DeMarcowską tkanką płyty sprawa ma się zgoła inaczej – słuchacz niezaznajomiony z biografią muzyka nie miałby prawa podejrzewać, że ta relaksacyjna terapia na instrumenty wyszła spod ręki tak ohydnej postaci.

Wspomniany opener to na moje ucho być może najsprawniejsza od czasu Abandonware ewokacja Prefab Sprout. Doskonalsza, bo Amerykanin w jej ramach zachowuje autorski sznyt; korzysta z atrybutów McAllona, ale nie oddaje mu bezrefleksyjnego hołdu jeden do jeden. Poza tym, w przeciwieństwie do Roman À Clef, Mondanile prefabowy trop właściwie zaraz porzuca i z każdym kolejnym utworem prowadzi nas w inne rejony. W "Blue Light" brazylijska pulsacja spotyka stereolabowy loundżyk i razem wpadają na śliczny refren wiedziony przez lśniącą od przesteru gitarkę. Zaspany chorus "Lip Service" właściwie w niczym mu nie ustępuje, Matt nie marnuje wyrazów na zwrotki, prowadzi wielowarstwowy gitarowy dialog znajdujący ujście w refrenowej mantrze. "Olympic Air", który na innym albumie byłby żartem, w najlepszym wypadku przyjemnym skitem, urasta tu do rangi wszechjingle'a i eksponuje największą siłę tego albumu – melodie. Dostarczane niepostrzeżenie przez leniwą gitarę, niepozorne nucanki, drugoplanowy syntezatorowy wjazd – jak na dziesięć numerów nieprzyzwoicie sporo tu zostających w głowie, WYKURWISTYCH elementów dzieła muzycznego, będących szeregiem dźwięków o określonej długości ich trwania i odległości między nimi.

Dodatkowych, wątpliwych moralnie walorów dostarcza mi tu jeszcze jedna kwestia. Być może w pewnym stopniu dyktowane jest to samą postacią Mondanile'a, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że za tą dźwiękową sielanką kryje się jakiś demon zerkający zza niedomkniętych drzwi. Aura trudnej do wychwycenia, ale potem niełatwej do zignorowania ciszy po burzy unosi się tu nie tylko nad dziecinnymi oczywistościami wspomnianego choćby closera – specyficzny ciężar noszą nawet najbardziej zwiewne fragmenty wymienianych wyżej łakoci. Materiał staje się przez to mocno niejednoznaczny, odsłuch ciekawszy, a odwieczny zgrzyt na linii artysta-dzieło nabiera rumieńców. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – jebać leszcza, natomiast faktem jest, że ten kondon nagrał kolejny, naprawdę świetny album, który przy zbiorowym bojkocie typka pewnie nawet nie pojawi się na radarach wielu świrów od melodii, co uważam za dość niesprawiedliwe.

Stanisław Kuczok    
15 sierpnia 2019
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)