RECENZJE

Coldplay
A Rush Of Blood To The Head

2002, EMI 4.9

Ilość wtórnoty zalewającej nas zza kanału La Manche, a zyskującej sobie sporą popularność, powinna już każdemu działać na nerwy. Kiedyś Travis i Coldplay ganiło się za zbyt mały wkład w muzykę, bezczelne żerowanie na tych wszystkich The Bends'ach i Grace'ach. Dobre płyty można było jeszcze przed tymi zarzutami bronić – mówić o tym, że nie wszystko musi być oryginalne i nowatorskie. Owszem, nie musi. Ale jak usprawiedliwić tak nieskomplikowaną muzykę i mało interesujące kompozycje, okraszone miernymi melodiami? Pozostawmy to zadanie fanatykom brytyjskiego brzmienia.

Co tu powiedzieć o A Rush Of Blood. Najlepiej byłoby przemilczeć, albo zamknąć wszystko w stwierdzeniu – taka sama jak Parachutes, tylko dużo gorsza. Dla tych, którzy słyszeli debiut, wszystko powinno być w tym momencie jasne. Zatem, co na to ludzie? Nie mogliśmy powstrzymać się przed drobną ankietką:

"Jednym z najfajniejszych momentów na nowej płycie Coldplaya, to kiedy wokalista powtarza niektóre wersy z piosenki singlowej 'In My Place'. Śpiewa na przykład: 'In my place, in my place' szybko po sobie i brzmi to całkiem fajnie. Fajnie, prawda?"
–Maciuś, uczeń przedszkola nr. 7 na Ursynowie

Oddawaj ten dyktafon szczylu. Dobra, zaczynamy.

"Słabi wioślarze"
–Stasiek, gitarzysta

"Fatalny basista"
–Kuba, basista

"Nędzny klawisz"
–Błażej, klawiszowiec

Spór o to, czy dobrą muzykę mogą robić tylko dobrzy instrumentaliści, toczy się tak długo, jak ten z jajkiem i kurą. Odpowiedzi to w pierwszym wypadku "nie", a w drugim "nie wiadomo".

"Piękna płyta. Oto otrzymujemy kolejną porcję muzyki głębokiej, poruszającej i pełnej nostalgii. Cudowny mamy dzisiaj wieczór i taka właśnie jest ta płyta. Z drugiej strony, w taki cudowny wieczór każda płyta brzmi cudownie"
–Grzesiek

"Nie, no nie przesadzaj, nie jest źle. Posłuchaj – ładna melodia? Ładna. Ładnie Martin śpiewa? Ładnie"
–dialog wewnętrzny

Ładnie... W kontekście niedawnych deklaracji muzyków Coldplaya, to, co zaprezentowali na nowej płycie, to niestety zdecydowanie za mało. Chris Martin i spółka zapowiedzieli przed ukazaniem się A Rush Of Blood To The Head rychłe zakończenie kariery. Powodem miał być olśniewający poziom wydawnictwa – to miał być album tak zajebisty, że nigdy nie udałoby im się nagrać nic lepszego. Cóż, płytka wydana, a o zakańczaniu kariery głucho. To akurat było do przewidzenia; forma autopromocji, jaką wybierają sobie grupy dbające o popularność, jest nie tak znowu interesująca. Istotniejsze jest to, że jeśli kolejny album Coldplay będzie jeszcze lepszy od tego, trzeba będzie uznać go za dzieło wszechczasów i wtedy wszystkie zespoły będą zmuszone zakończyć działalność. Najprawdopodobniej będzie to rzecz tak doskonała, że życie przestanie mieć dla nas sens i wszyscy popełnimy samobójstwo. Pogrom. Ok, idziemy dalej.

"Co to za gówno? Idę posłuchać Construkction Of Light"
–Miłosz

"Słyszałeś Kind Of Blue Milesa Davisa? Albo płytę A Love Supreme Johna Coltrane'a? Zupełnie bez porównania z tym twoim Coldplayem"
–prawdziwy jazzowiec

"Michał, mówię ci – japońska awangarda jazzowa jest zajebista"
–B.M.

Hmm... Jeśli linijkę wyżej czytacie opinię prawdziwego jazzowca, to znaczy że naczelny usunął jeden fragment. Tak, niewątpliwie, w świecie przeżywających hibernację jazzową ta płyta nie zostanie najcieplej przyjęta. Trudno się dziwić – jazzu nikt nie kuma, Coldplaya kumają wszyscy. To prawdziwa muzyka mas, choć bardzo przyzwoita. Gdyby piosenki z Rush Of Blood leciały sobie w radiu, ot tak sobie, bez wymieniania wykonawcy, naprawdę nie mielibyśmy na co narzekać. Przeciętne granie.

Michał Zagroba    
17 września 2002
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)