RECENZJE

Blue Raincoat
Small Town Addiction

2003, Europeans 2.9

Ok, zaczynam.

Debiutancki LP Blue Raincoat otwiera "Stars Trying To Fall". Hmm. Tak naprawdę sporo tu przekory. Kryjący się pod tytułem utwór sugerowałby raczej sygnaturę "(We're) Stars Trying To Rise". Ciągle słabo. By być w pełni obiektywnym, rzeczownik wypadałoby ująć w drugi cudzysłów, bo czy można mówić o gwiazdach? Piosenka zdecydowanym gestem zaprzecza. Nikt żadną gwiazdą tu nie jest. Wracając do zapisu, skoro przebywamy na łączach internetowych, wolno skorzystać z shift + 8, co daje "(We're) *Stars* Trying To Rise".

Blue Raincoat z miejsca atakują. I nie mam tu nawet na myśli napadu zgiełkiem (który również następuje). Przejścia, dzikie riffowe rajdy, eksponowanie wokalu, zatrzymania. Rozległa wyobraźnia songwriterska co chwila otwiera przed nami szerokie horyzonty, których badanie przyprawia o ciary. Eee, do poprawki. Bo tak naprawdę mnogość narzuconych zabiegów kompozycyjnych w połączeniu z całościowym efektem nasuwa odmienne wnioski. Po pierwsze, ktoś tu chce sprawiać wrażenie wymiatacza. Niestety, i to jest po drugie, brak choćby śladowych ilości natchnienia kompromituje wszelkie wysiłki w tym celu. Dla słuchacza sprowadzają się o one ostatecznie do różnic w poziomie natężenia fonii w eterze. Czyli sztuka dla sztuki.

Dalej. Mnogość zmian. Choć nie łączy się ze zbyt wyrafinowaną strawą czystomuzyczną, udaje się jej przenosić się na smakowity kąsek dla naszego wnętrza. Bez namysłu utożsamiamy się z wyjątkowym głosem Krzysztofa Stelmarczyka, dzięki czemu nie odczuwamy nudy, zbyt zajęci "przeżywaniem". Ej nie, Jędrzej, odrobina szczerości nie zaszkodzi. A zatem. Mierność materiału w oczywisty sposób znajduje swoje odbicie w nijakości ewokowanych przez krążek emocji. Mamy do czynienia z podręcznikowym przykładem burzy w szklance wody. Negatywnie oddziaływuje również monotonny głos Krzysztofa Stelmarczyka (choć teksty zaśpiewał angielszczyzną nie budzącą większych obiekcji), dodatkowo osłabia go styl produkcji. Ale o tym w kolejnym akapicie.

Produkcja. Choć – zarówno jak i same kompozycje – zdradza ona pewne wpływy wczesnego Sunny Day Real Estate tudzież Archers Of Loaf, udanie wzmacnia wysoce pozytywne wrażenie odnośnie Small Town Addiction. Dzięki rozmachowi, podkreślono klasyczność wynalezionych przez Blue Raincoat motywów, wynosząc je jeszcze wyżej. Tfu! Przecież te zrzynki z Diary i z Icky Mettle przyprawiają o rechot, zwłaszcza, że doprawiono je aurą zalatującą monumentalizmem i gigantomanią. To ona pogrąża krążek w rejony dwójkowe, kumulując się z udawaną (a raczej nietrafioną) różnorodnością strukturalną utworów. I to ma być emo? Chłopaki, dajmy na to Trail Of Dead nie jest taki, yyy, jaki jest (właśnie chytrze nie dopuściłem do grafomaństwa), wyłącznie dzięki produkcji. Za nią coś się kryje, jakieś uzasadnienie, przecież to takie oczywiste. Tymczasem wasze kolosy mają gliniane nogi. To nawet smutne, że przyczynił się do nich Jack Endino, producent współpracujący niegdyś między innymi z Nirvaną czy też Afghan Whigs.

Koincydentalnie, króciutkie momenty wyzbycia się graniczącej prawie z nu-metalem aury niekiedy łączą się z poprawą poziomu formy songwriterskiej. Taki "Planes & Skylines" jest całkiem przyjazny aż do 3:59, gdy przywala się nam wykonanym chyba z marmuru (żel-betonu?) wrzaskom wioseł i nadąsanym rykiem wokalisty. Umiarkowany potencjał wykazuje również "Sanctify", oparty wprawdzie o motyw prymitywny, ale na krótką metę sprawdzający się. Przede wszystkim mniej tu silenia się na coś, czym się nie jest, i czym – co wysoce prawdopodobnie – nigdy się nie będzie. O, wreszcie poszło za pierwszym razem.

Jędrzej Michalak    
25 marca 2004
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)