RECENZJE

Billie Eilish
When We All Fall Asleep, Where Do We Go?

2019, Darkroom / Interscope 5.6

Czy jako świeżo upieczona nienastolatka mogę napisać recenzję o najszerzej komentowanej nastolatce w tym roku? Co, panowie? Mogę? Czy przechodziłam może depresję, zapytacie? Jak napiszę pozytywną recenzję, powiecie, że może sama jestem rozchwianą, rozhisteryzowaną młodą dziewczynką, chamy pierdolone? Jak napiszę negatywną recenzję, powiecie, że no jasne, bo wy na Porcys to wszystko na odwrót, jak świat lubi – wy nie lubicie albo że Lil Peepa to się słuchało, jak rapował o tym, że chce umrzeć, a jak zdolna, młoda dziewczyna zaśpiewa, to już skręca, co? Czy mogę prosić o chwilkę sam na sam z Billie Eilish, proszę państwa?

W tej całej zabawie chodzi o perspektywę. W tym tekście – moja własna, co za niespodzianka. Robię tę niepotrzebną adnotację na początek, bo ostatnio znów obijają mi się o oczy teksty wyrażające potrzebę obiektywności krytyki muzycznej, jakby taka kiedykolwiek miała prawo istnieć (raczej nie ma, moim zdaniem ;)). Zanim przesłuchałam debiutu Billie, naczytałam się o niej setki wpisów pojawiających się absolutnie wszędzie. No właśnie – o niej. O tej siedemnastolatce, która robi aktualnie karierę najmłodszej zamachowczyni współczesnego popu, chyba od czasu Lorde – nie o jej muzyce. Ważniejsze okazywało się to, czy ma prawdziwą depresję, czy tylko taką sztuczną, na ile sama jest autentyczna, a na ile jest marionetką show-biznesu, czy jej stylówa jest fajna, czy raczej generyczna, jak bardzo w jej odbiorze istotne jest to, jak niewiele ma lat, co tam z tym jej Tourette'em, czy jest śliczna, czy w ogóle raczej niekoniecznie itd. Zawsze w takich wrzawach, powiedzmy, odmuzyczno-społecznych jest dla mnie coś rozczarowującego. Neurologia porażki zamknięta w pięćdziesięciu tweetach, jakaś zbiorowa ułuda dyskusji o ważniejszych rzeczach, w której wszyscy mówią, nikt nie słucha. Billie w jednym z wywiadów mówi: "I really really really really hate myself", a w drugim: "It's not like the whole album is literally me saying I dreamed that (blblllbl) it's not like that – it's a feeling". W tej recenzji – nic albo mało o tym, kim jest sama Billie, nic o jej dziewczyńskości, nic o ślicznych oczkach, nic o zrobionym zębie. Przecież wszyscy jesteśmy tu, bo kochamy muzykę całym sercem, prawda? Moim zdaniem właśnie dlatego.

When We Fall Asleep, Where Do We Go? to mieszanka balladowego popu i rozmiękczonego edm/trapu, kilka dobrych melodii, ale raczej rozmytych melodii, rozmytych dosłownie. Anielski, do porzygu nieskazitelny wokal Billie ze slackerską manierą opakowuje w świecący papier prezentowy teksty, które nie tyle są złe czy nudne, po prostu nie dokładają się z miejsca na stałe do reszty śmieci w mojej głowie. Mamy tu kilka naprawdę irytujących piosenek, jak np. "xanny" czy też "my strange addiction", "all the good girls go to hell" albo – boże, najgorszy – "8", przez którą mam ochotę wziąć udział w zawodach na najciekawszą skaryfikację w okolicach tętniczych, ale mogę też ją po prostu przełączyć. Nijakość melodii vs. krawędziowa ekscentryczność, intymność głosu vs. postgotycka aura, jaką Billie aktualnie forsuje, bo bardzo lubi horrory, i dalej: ciężkość basów i przesterów wokalnych vs. markotne ballady fortepianowe, jak chociażby "i love you" zrobione na Cohenie – pomiędzy tymi skrajnościami nie ma prawie nic. Wizerunek bycia edgy na maksa w baggy ciuchach w połączeniu z księżniczkowatością á la Lana del Rey to dziura, na której zapełnienie czekał cały świat mainstreamu, ale ja nie wierzę, że za twórczością Billie stoją jakieś biurokratyczne algorytmy muzyczne wyliczające chwytliwość utworów z synaps przeciętnego użytkownika Spotify. Obejrzałam z nią ze czterdzieści filmików na YouTube: jak je ostre rzeczy na kanale First We Feast, jak rozmawia z Ellen, jak mówi, że jest fanką Justina Biebera, jak wybiera sneakersy, jak reaguje na covery swoich utworów robione przez fanów, kompilacje z jej story na Instagramie, splagiatowany teledysk, to jak się śmieje, jak płacze, jak tańczy na scenie i jak przytula swoją mamę. Nie w ramach researchu do recenzji, tylko dlatego, że naprawdę ma w sobie coś ujmującego, gdy chwilę się jej posłucha, dlatego też jestem pełna zrozumienia dla skali jej fenomenu.

Nie jest to według mnie płyta dobra, nie będę raczej do niej wracać. Ale nie jest też zupełnie zła, gdyby wyciąć wszystko, co mi się nie podoba, i zostawić kilka momentów naprawdę dobrego popu – wkręcający się, mimo pełnej świadomości katalogowej basicowości muzycznej "bad guy", "wish you were gay", którego myślę, że nie powstydziłaby się Ariana Grande (i te całkiem zabawne reakcje z puszki rodem z sitcomu, urocze), wielogłosowy, mruczący wstęp i ujmująco zdublowane "I could lie, say I like it like that, like it like that" w refrenie "when the party's over" oraz "i love you" nałożone na "Hallelujah", o którym wspomniałam, jest piękne, bo Cohen jest piękny.

Gdyby wszystkie piosenki na When We Fall Asleep, Where Do We Go? nie były wyłącznie zawirowaniem i przeskalowywaniem cały czas jednej i tej samej piosenki, byłoby super, ale nie jest. Nie będę pisać, że Billie "ma jeszcze dużo czasu", bo kim ja w ogóle jestem, żeby pisać takie rzeczy, ale trzymam mocno za nią swoje dwa przeciwstawne palce i mam nadzieję, że nie jest u niej najgorzej na świecie, bo mi osobiście jest szkoda wszystkich, a tych najbardziej utalentowanych i najbardziej wrażliwych – szkoda najbardziej.

Adela Kiszka    
9 kwietnia 2019
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)