RECENZJE

Arab Strap
The Last Romance

2005, Chemikal Underground 5.5

Od czasu bliższego poznania, które – by jak to mówią "prawdzie dać świadectwo" – było nastąpiło nie wcześniej niż przy okazji wydania poprzedniego studyjnego albumu (Monday At The Hug & Pint, 2003), moja wizja owego zespołu ukonstytuowała się niejako w postaci stosunkowo trwałej siatki semantyczej, węzły której stanowiły takie epifenomena jak: charakterystyczny, rozlazły, leniwy i nie zawsze trafiający w nutkę głos Aidana Moffata, pomysłowe aranżacje gitarowe oraz do obrzydzenia nieraz wykorzystująca talerze wszelkiej maści perkusja. I oczywiście skrzypce – choć oczywistość tego stwierdzenia daje się wytłumaczyć jedynie w kontekście faktu rozpoczęcia przygody z zespołem od płytki bezpośrednio poprzedzającej opisywaną.

Pozbycie się skrzypaczki niesie ze sobą dwa problemy – po pierwsze problem estetyczny (choć być może w rzeczy samej dziewczę owo znacznie lepiej wypadało w pewnych ujęciach fotograficznych niż na żywo). Po drugie recenzencki – odbiera mi możliwość błyśnięcia talentem poetyckim w sformułowaniu typu "chłodna mistyka szkockich wyżyn". Nie wykryłem. Trzeci (czepiam się?) problem dotyczy aranżacji, które wydają się (ponownie?) rozmywać, choć na szczęście poza momentami krytycznymi ("Chat In Amsterdam, Winter 2003") nie wychodzą nadal poza próg mojej osobistej tolerancji.

Uporawszy się z dotkliwym brakiem skrzypiec (gdyż, uważając za dobry pomysł, spodziewałem ich się na nowym albumie), udało mi się jednakowoż odnaleźć trzy pozostałe węzły semantyczne, co też pozwoliło kognitywnie zaklasyfikować tę płytę we właściwej jej przegródce. Skutkiem tegoż ze spokojnym sumieniem cieszyć się mogę highlightami płyty: znakomite i bardzo sprawne songwritingowo, rozsiane na dodatek wzdłuż całej długości albumu utwory stanowią dla mnie przynamniej połowę materiału. Mam tutaj na myśli (najlepsze IMHO) "(If There's) No Hope For Us" oraz (niewiele gorsze) "Don't Ask Me To Dance", "Dream Sequence", "Fine Tuning" i zamykające wszystko "There Is No Ending". Rozsiewając przyzwoite utwory prawie równomiernie, sprytnie do tego kumulując je w samej końcówce, Szkoci osiągnęli cel: tej płyty na serio chce się słuchać.

Być może po takiej recenzji powinniśmy się spodziewać lepszej oceny. Możliwe. To sprawa osobista. Po pierwsze uważam, iż wielkim błędem dla zespołu była rezygnacja ze skrzypiec. Koncertowo także (choć jakże to subiektywne, nieprawdaż?) krok został wykonany... w tył. Mając okazję widzieć zespół dwukrotnie na przestrzeni nieco ponad 2 lat (Warszawa, 26.10.2003 oraz Kopenhaga, 04.02.2006) odniosłem wrażenie pewnej utraty idei przewodniej – warszawski koncert był sporo lepszy pod każdym względem. Podobnie jak poprzednia płyta. Szkoda, nie?

Marcin Wyszyński    
11 kwietnia 2006
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)