RECENZJE

ALIZZZ
Sunshine (EP)

2014, Mad Decent 7.7

Popowej ofensywy ciąg dalszy, tym razem za sprawą pochodzącego z małej mieściny pod Barceloną Cristiana Quirante, nagrywającego pod pseudonimem ALIZZZ. Szybki rzut uchem na wcześniejsze produkcje muzyka skutkuje przekonaniem, że coś było na rzeczy od jakiegoś roku, a najnowsze wydawnictwo nie jest jedynie dziełem przypadku. Jeszcze dobrze nie opadł kurz po fenomenalnej EP-ce Liz, a już jak za dotknięciem Mojżeszowej laski pojawił się na radarze kolejny wyborny zawodnik. Zresztą Just Like You (EP) i Sunshine (EP) to dzieła na wskroś komplementarne, spełniające ten sam mokry sen poptymistycznie zorientowanego muzycznego geeka.

Jakiekolwiek konwencjonalne łatki typu funk, R&B czy nawet footwork, choć obecne, nie mają prawa odzwierciedlić tego, co tak naprawdę się tu wyprawia. Wyprawia się bardzo dużo, a już najwięcej, zdaje się, w otwierającym utworze tytułowym. Na dzień dobry mamy więc nieokiełznane, frenetyczne bity spod znaku "o kufa, gdzie moja ściana", w dodatku przytłaczająco zagęszczone, pocięte i przyozdobione wyselekcjonowanymi z należytym pietyzmem samplami. Nie wiem też od kogo ALIZZZ ma patent na tak podejrzanie doskonale brzmiące synthy, bo zbyt maluczki jestem, zbyt ubogie mam pole odniesień by bawić się w precyzyjny namechecking, ale gdyby ktoś mnie przymusił, postawiłbym na niecne konszachty z Obey City, choć to przecież zaledwie ułamek.

Chociaż "Sunshine" to bezdyskusyjnie najlepszy utwór na EP-ce, pozostałe wcale nie notują względem niego jakiejś ogromnej odchyłki. "I C U", zaliczający gościnny występ niejakiego Santella, utkany jest na pajęczynie autonomicznych, impertynenckich zagrywek syntezatorów, z których każda bez kompleksów mogłaby zasilić osobny kawałek, "That Gurl" napędzają zdeformowane wokalne sample i laserowe lejmotywy, a "What If" brzmi jak TLC wysłane z Maxem Tundrą na intergalaktyczny, pacyfistyczny melanż. Sunshine (EP) porównałbym (trochę na siłę, przyznaję) do jej pseudo kubistycznej okładki, pełnej wiosennych czy nawet letnich barw, przemycających odrobinę hiszpańskiego słońca; teoretycznie niespójnej i niemającej żadnego sensu, ale po chwili zastanowienia jednak absurdalnie składnej i cieszącej wzrok. Ciężko ignorować reflektor, gdy ktoś świeci Ci nim prosto w oczy.

Kusi by wrzucić ALIZZZa do jednego tygla z Knower, wszak tyle tu punktów wspólnych: czerpanie garściami z co bardziej rozpasłych modernistycznych trendów i ich rezolutne rozwijanie, ociekający futuryzmem koloryt, pojebstwo, umiejętność zwijania mnie do pozycji embrionalnej i przede wszystkim górujący nad materiałem jak Burj Khalifa nad Dubajem maksymalizm. Tak jak w przypadku duetu z Los Angeles, tak i u Katalończyka pojęcia takie jak tempo, intensywność czy bogactwo w konfrontacji z zafundowanym chaosem kontrolowanym wydają się jakieś małe i niekompletne. To jest trochę tak, że typ pod pretekstem grania muzyki, bombardując niekończąca się ilością motywów i gargantuicznym rozmachem, przez całą EP-kę bezczelnie mnie prześwietla i narusza moją strefę prywatności. Ale kiedy już zbliżam się do wybuchu, kiedy już mam ochotę zaaplikować mu lewego prostego przez nos, gość wrzuca te lounge’ujące, wychillowane wstawki w "What If" i nagle staje się jasne, że to wszystko dla mojego dobra.

Wojciech Chełmecki    
31 marca 2014
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)