SPECJALNE - Relacja

Herbie Hancock

14 grudnia 2001

Herbie Hancock
11 Grudnia 2001, Sala Kongresowa, Warszawa


Herbie Hancock Future2Future:
Terri Lyne – dr, Darryl Diaz – kbds, Wallece Roney – tp., Matthew Garrison – bass, DJ Disk – turntables, i oczywiści Herbie Hancock – piano & kbds.
Support: Tymon Tymański & Co.


"Proszę państwa, Herbie Hancock z powodu złej pogody przybył do Sali Kongresowej dopiero teraz, za chwilę odbędzie się króciutki soundcheck i za około pół godziny koncert powinien się zacząć".

Może nie jest to istotna informacja dla czytelnika, ale ci co przybyli tego dnia do Sali Kongresowej odebrali ten komunikat z westchnieniem pełnym dezaprobaty. Poirytowanie i zniecierpliwienie spowodowane przedłużającym się czekaniem na gwiazdę wieczoru miało, jak się okazało, duży wpływ na zainteresowanie występem Tymona Tymańskiego i jego efemerycznej formacji. Część ludzi nie weszła do sali chłepcąc tępo piwsko na korytarzu, inni zaś nie wykazywali specjalnego zainteresowania wyczynami dwóch perkusistów, trębacza, basisty i samego Tymona żywo pogrywających na scenie. Gdyby jednak ludziska oderwali się od na pewno bardzo zajmujących ulotek JVC i raczyli popatrzeć na scenę albo chociaż wsłuchać się w dźwięki z niej dochodzące, uświadomiliby sobie, że mają właśnie przed sobą zespolik zasługujący na, co najmniej, rzęsiste oklaski. Polski muzyk jak i jego towarzysze zaprezentowali znakomitą formę. Wciągające rytmy, chwytliwe tematy na elektrycznym basie, nieco eksperymentów na gitarze, trąba z gigantycznym pogłosem i nieco elektroniki złożyły się na całość wciągającą, elektryzującą i godną polecenia wszystkim tym, którzy lubią przytupywać sobie przy Ponga, Molvaerze czy Massacre. Kiedy Tymon zakończył katować swojego Gibsona i pożegnał się z widzami, pomyślałem sobie, że Hancock będzie musiał się mocno postarać aby utrzymać naprawdę wysoki poziom i nie skompromitować się w czasie występu. Herbie był dla mnie zawsze artystą niepewnym: pomijając to, że jest genialnym instrumentalistą, jego dyskografia jest bardzo zróżnicowana. Wydał on razem z Davisem płyty wspaniałe (choćby Miles In The Sky), większość jego solowych albumów także jest dziełami wybitnymi (Head Hunters, Sextant), ale zdarzają się też płyty przy słuchaniu których wątpię w talenty tego znakomitego pianisty (Future Shock).

Po piętnastu minutach przerwy, kiedy ze sceny zaczęły dobiegać pierwsze dźwięki najnowszych kompozycji Herbiego, zrozumiałem jak bardzo się myliłem i chyba do końca życia nie wybaczę sobie, że takie myśli stawiające pod znakiem zapytania możliwości tego artysty przeszły mi przez głowę. Blisko sześćdziesięcioletni muzyk jest klasą nie tylko dla siebie, ale także dla wszystkich, którzy grają jakąkolwiek muzykę (a w szczególności jazz). To, co zaprezentował we wtorkowy wieczór, może nie jest przełomem w muzyce ale na pewno zapisze się w jej historii jako muzyka wyjątkowa, porywająca i w jakimś stopniu wizjonerska. W swoich nowych utworach odwołuje się nie tylko do przeszłości (jazzu nazywanego, nie wdając się w rozległą, specjalistyczną terminologię, klasycznym, tradycyjnym) ale i do najnowszych osiągnięć w muzyce improwizowanej. Cały koncert był przesiąknięty brzmieniem syntezatorów, samplerów, dźwiękami wydobywanymi przez DJ Diska i rozlicznymi efektami nakładanymi na instrumenty. Wrażenie obcowania z zaawansowaną elektroniką potęgowało to, że na salę wstawiono rzutnik, który na specjalnym ekranie wyświetlał hipnotyczne obrazy zmieniające się wraz z muzyką, oraz fenomenalne nagłośnienie surround. Te nowinki techniczne nie zdominowały jednak muzyki (były gdzieś "obok"), a największy udział w tym koncercie miały zdecydowanie instrumenty akustyczne: fortepian, perkusja i bas. Właśnie ta umiejętność połączenia jazzu klasycznego (z charakterystycznymi dla tej muzyki synkopami, brzmieniem i ekspresją) z instrumentami i stylistyką muzyki elektronicznej jest tym, co w "nowym" Hancocku najlepsze. Mistrz grał głównie utwory z nowej płyty, ale jak można było się spodziewać uraczył publiczność także swoimi największymi hitami. Był więc, oczywiście w rozimprowizowanych wersjach, "Rockit" (niestety, bo ja tego utworu wyjątkowo nie lubię) i na bis "Chameleon".

Na zakończenie powiem, że koncert cieszył się należytą frekwencją, bo poziom artystyczny całego przedsięwzięcia był naprawdę wysoki.

Z niecierpliwością czekam na następne imprezy organizowane przez Mariusza Adamiaka, a przyszłe miesiące zapowiadają się wyjątkowo ciekawie (jak oznajmił organizator: w maju trasa Pata Metheny'ego, a na przyszłym Warsaw Summer Jazz Days – Vernon Reid, Art Ensemble, Wayne Shorter i Bill Laswell z kumplami).

–Miłosz Ostrowski, Grudzień 2001

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)