SPECJALNE - Relacja

Cool Kids Of Death

12 grudnia 2003

Cool Kids Of Death
4 Października 2003, Jazzgot, Warszawa


To był jeden z tych dni, które miały urodzić poczucie szerszej reprezentacji i przynależności, sycąc do pełna spragnionych doczesnej mitologii. Co symptomatyczne, gdy zamykałem komputer późnym popołudniem, opuszczając swój jeszcze rozwibrowany hałasem apartament, na stronie widniał już piątkowy updejt, z recenzją tygodnia, CKOD 2 Jacka. Symbolika była dosłowna: w dniu publikacji naszych trzech groszy w kolejnej ogólnokrajowej dyskusji, sami zainteresowani wpadli nas odwiedzić, byśmy z bliska uświadczyli ich starań. Gdy przeglądałem artykuł przeszło mi nagle przez myśl, że jako główni propagatorzy osobliwości nie skonfrontowaliśmy jej dotąd na żywo. Shame. Słyszałem legendy o koncertach Cool Kids. Kumpel opowiadał mi o występie sprzed roku, gdy tuż po edycji debiutu zespół zachowywał się jeszcze niepewnie, wyładowując całą spinę i frustrację. W obskórnych okolicznościach, na fatalnym sprzęcie i wobec zastygniętej warszafskiej snoberki, chłopcy urządzili texańską masakrę piłą mechaniczną, by zejść bez jednego gestu. Takie historie przyprawiają o ciarki. Albo słynne oblewanie piwem. Albo Cinass nie trafiający paszczą w mikrofon. Albo kurwa klimat totalnego, zatęchłego podziemia, nieznane zaułki tętniącego pełnokrwistą piwnicą buntu.

Wczesne koncerty CKOD to pewna zamknięta część przeszłości, która na pewno z biegiem lat ulegnie idealizacji. Lecz te anegdoty zostały w Jazzgocie dodatnio zweryfikowane. Będą ludzie którzy powiedzą wam, że Kulki "nie grają punku", bo przecież "punk is dead". Pieprzyć ich. Kulki to punk jak diabli. (W wątku na ten temat rozpoczętym na forum zespołu jedna z najwyraźniej młodocianych fanek postulowała, że może i "nie jest to taki punk jak ten z lat 80-tych". Wow, rozpłakałem się jak Maks i Albercik i nad małymi dziewczynkami w Seksmisji, że nie wiedzą co to jest "tatuś". Mam w oryginale taką płytkę Pink Flag i czasem sobie słucham. Bosz.) Ustawiliśmy się przy samym podeście, żeby nie ominęły nas te sławne spadające krople. Instrumenty były podłączone, muzycy rozstawieni. Brakowało wokalisty. Wandachowicz oświadczył do mikrofonu, że wskutek absencji frontmana przydałby się ktoś z tłumu do zaśpiewania, wystarczy że będzie znał kilka fundamentalnych słów, jak bóg, ojczyzna, honor, miłość, kurwa, chuj i parę innych. Ostrowski zaświtał w drzwiach i leniwym krokiem zmierzał ku scenie, zajęty stukaniem w komórkę. Dwie zatrważająco głupie laski głośno oznajmiły, że "Krzysiu esemesuje z Małgosią". Krzysiu tymczasem zapewnił, że on zna te wszystkie piosenki i zaczęli.

Sam show miażdżył surową rzeźnią, choć dziś Cool Kids grają wyluzowani i zrelaksowani. Frąś z siłą wodospadu grzał w gary, równo jak niemiecki dobosz. Cinass, z wyglądu niepozorny młodzian, przypominał robota, szatkującego miarowo potężne riffy bez sekundy wahania. Wandachowicz ledwie muskał bas, ale salą aż trzęsło od hipnotycznego groove'u. Ściana dźwięku odgrodziła wzmacniacze niedostępną granicą hałasu. Po dziesięciu minutach "Armia Zbawienia" poderwała rozentuzjazmowaną publikę do pogo. Środek przestrzeni zagospodarowali pogrążeni w amoku desperaci. Obserwując ich nieskładne pląsy rozważałem degradację statystycznego odbiorcy tego przekazu. Na parkiecie nie dostrzegłem ani jednego sceptycznego inteligenta, bo dominowały tam: niewyżyte panienki uciekające z domów przed rodzicielską dyscypliną i zdegenerowani żule utożsamiający chyba "punk" z "klejem". Jakkolwiek, energia nie pozwalała ustać w miejscu. Ekstremalna, prymarna żywina sięgnęła zenitu, gdy dziesiątki gardeł skandowały "Buteki Z Benzyną I Kamienie" w pełnych podskokach. That's punk. Skłamałbym mianując te zdarzenia ponadczasową rangą, ale z pewnością wyczułem wielki, nieskrępowany fun. Vienio dołączył na kilka numerów, a Wandachowicz schrzanił dokumentnie główny riff w coverze "Disorder" Joy Division. Znajomy twierdzi, że Ostrowski rozbił szklankę, ale ja tego nie pamiętam. Potem wieczór potoczył się beznadziejnie, bo zamiast planowanej imprezy u Kinowskiego było jakieś nocne chodzenie po mieście, zaskakująco pustym zresztą, bez "żywego dresa". Oraz pedalskie incydenty, o których, jak się dowiaduję, już krążą plotki.

–Borys Dejnarowicz, Grudzień 2003

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)