SPECJALNE - Ranking
20 najlepszych singli 2014

20 najlepszych singli 2014

17 stycznia 2015

Bok Bok & Kelela: Melba's Call

10Bok Bok feat. Kelela
Melba's Call
[Night Slugs]

Zestawienie yin i yang afektowanego soulowego wokalu z niepoprawnym, kosmicznie innowacyjnym bitem definiowało w pewnym sensie dwa tysiące czternasty. Obok "Two Weeks" FKA twigs, brytyjsko-kalifornijska współpraca Bok Boka z Kelelą wypadła bez wątpienia najbardziej afektowanie i najkosmiczniej innowacyjnie. To, co nie daje mi spać po nocach, to fakt, że bit "Melba’s Call" złożony jest w gruncie rzeczy z samych breaków, kadencji i dźwięków przejściowych. Pierwsze piętnaście sekund kuśtyka niczym ostatnie piętnaście sekund mniej pomysłowych utworów i wrażenie kruchości i braku równowagi utrzymuje się już do końca, co chwilę mylnie sygnalizując rychły rozpad całości. Instrumentalna ścieżka "Melba’s Call" to trochę jak zapis video szklanego dzbanka uderzającego w podłogę w zwolnionym tempie, pauza, cofnij, do przodu, przyspiesz, cofnij, pauza. Ale jednym z singli roku nie jest instrumental, tylko wersja z Kelelą; jej performans nadaje kawałkowi kontekstów, barw i znaczeń. Quasi-hip-hop wpadający w melodyjne refreny przywołuje na myśl styl najznakomitszych piosenkarek R&B wczesnych ‘90s, czyli epoki będącej zachowawczą kotwicą dla futurystycznych eksploracji współczesnych gatunków niszowych. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że Kelela śpiewa do bitu tak samo, jak pod bit, wytykając mu nieobecność, efemeryczność , depresyjne skłonności. Why you acting so cold, Bok Bok? –Patryk Mrozek

posłuchaj


Gesuotome: Ryokiteki Na Kiss Wo Watashi Ni Shite

09Gesuotome
Ryokiteki Na Kiss Wo Watashi Ni Shite
[Warner Music Japan]

Dzień dobry, dziś przedstawiam kolejną propozycję do topu 20 rzeczy, przez które będziecie smutni, że nie mieszkacie w Japonii. Przynajmniej jeśli lubicie dobre refreny — a ten jest tak dobry, że byłoby tragedią, gdyby nie wykorzystano by go do budowy mostka. Autentycznie poszedłbym się najebać. Na szczęście wykorzystano i nie muszę zakłócać diety. Budowa jakiejś piosenki po raz kolejny ratuje czyjeś zdrowie.

Takie rzeczy pisze Enon Kawatani, powoli stający się czołową postacią nowego labelu podległego Warnerowi, w składzie którego między innymi Indigo la End, czyli jego macierzysta formacja, ale też znane tu i ówdzie zjawiska typu Capsule i Kyary Pamyu Pamyu. Bardzo duża koncentracja pisania najsłodszych refrenów na planecie. Poletko błogo przekombinowanego (dzięki Enonowi teraz również gitarowego) popu zjaponizowało nam się szybciej, niż bylibyśmy w stanie policzyć takty w zwrotce, a przecież Nakata dawno nie wydał nic powalającego. Można już więc spać spokojnie, Kawatani z koleżankami i kolegami chętnie wypełni tę geofonograficzną pustkę.

Na wypadek, gdybym dotąd nie zdołał nikogo zachęcić do odtworzenia mojej ulubionej piosenki minionego roku, dodam jeszcze, że jest ona zamówieniem dla serialowej adaptacji przeuroczej obyczajowej mangi tworzonej przez byłą aktorkę porno. Kupcie mi bilet do Tokio. –Mateusz Jędras

posłuchaj


Saint Pepsi: Fall Harder

08Saint Pepsi
Fall Harder
[Carpark]

Rok 2014 okazał się przełomowy dla Ryana DeRobertisa nie tylko za sprawą bardzo dobrze przyjętego Gin City czy kolejnego po "Call Me Maybe" słynnego remiksu – tym razem był to "Boyfriend" Justina Biebera – ale przede wszystkim na skutek podpisania umowy z Carpark, co jest równoznaczne z grą we wspólnej drużynie z takimi reprezentantami elektronicznego popu jak Toro y Moi czy Memory Tapes. O ile w przypadku Chaza deal z waszyngtońską oficyną nie wpłynął radykalnie na komercjalizację samej muzyki, o tyle w przypadku DeRobertisa, którego rozstrzał stylistyczny w dotychczasowej działalności był jeszcze większy (od vaporwave'u poprzez funk, nu-disco, flirty z r&b, posh-popem, po chiptune), sytuacja okazała się zgoła odmienna. Wydana pod skrzydłami Carpark siódemka była czystej wody popem, który eksponował w większym stopniu umiejętności songwriterskie DeRobertisa niż kojarzone do tej pory z jego osobą producenckie zabiegi.

Jak słusznie zauważył Wojtek, "Fall Harder" mocno pobrzmiewa Changes. Rzeczywiście, porównanie to nasuwa się samoistnie. Jestem nawet skłonny wyobrazić sobie, że to jeden z utworów składających się na American Master, który ze względu na swój ultrasinglowy charakter spokojnie mógłby zająć miejsce takiego "Bones". Wszystko rozbija się o charakterystyczną ciętą gitarową zagrywkę, która wraz z prostym bitem, zaakcentowanym w odpowiednich momentach przez quasi handclapy, oraz wchodzącymi z nią w interakcję starannie poprowadzonymi liniami synthów stanowi bazę, wokół której Ryan snuje swoje wokale (zresztą jego barwa także może kojarzyć się z tembrem Darrena Spitzera, co tylko wzmacnia iluzję obcowania z zaginionym trackiem Changes), skrzętne realizując przy tym schemat wyraźnego podziału na zwrotkę i refren. Utwór wypełniony jest hookami po brzegi. Wszystko jest tu chwytliwe: od wspomnianego motywu klawiszowego, poprzez melodię zwrotki, po mocarny chorus oraz tę słynną rothblatowską zagrywkę. Jeżeli Ryan DeRobertis na wydawnictwach pod szyldem Skylar Spance zdoła utrzymać poziom zaprezentowany w "Fiona Coyne" oraz "Fall Harder", to kontrowersyjna decyzja o dealu ze stajnią z Waszyngtonu może okazać się jedną z bardziej trafnych w jego jeszcze krótkim życiu –Marek Lewandowski

posłuchaj


Ariel Pink: Black Ballerina

07Ariel Pink
Black Ballerina
[4AD]

Ariel Pink. I tutaj na dobrą sprawę moglibyśmy skończyć, bo albo kupujesz tegoroczne kabaretowe wcielenie Rosenberga i sponsorujesz współczesnemu Bowiemu bilet na nowojorski Comic Con, albo średnio cię to wszystko grzeje i twierdzisz, że prezentowany przez niego humor poziomem równa raczej do naszych rodzimych komików stale goszczących w wieczornej ramówce TVP 2 oraz anektujących (na wyłączność) jeden spośród kilku dni sopockiego festiwalu TopTrendy. Niezależnie jednak od przyjętego stanowiska, abstrahując w ostateczności nawet od warstwy lirycznej piosenki, zgodnie przyznać trzeba, że drugi singiel promujący Pom Pom to nic innego niż sporych rozmiarów triumf produkcyjnej prostoty nad coraz popularniejszym zamiłowaniem do nietypowych, skomplikowanych rozwiązań.

Dominujący przez znaczną część utworu niezbyt progresywny, głęboki przedpotopowy synth i wyraźnie wyczuwalny funkowy groove na spółkę z całym dobrodziejstwem inwentarza muzycznych dziwaczności lat osiemdziesiątych (przyjęta obecnie terminologia wymagałaby napomknąć w tym miejscu coś o hipnagogiczności) stanowią tło dla modulowanej głosowo Arielowej opowiastki o strip-klubowej inicjacji nieśmiałego młodzieńca, w której za przewodnika robi stokroć bardziej doświadczony matuzalem. Będący osią "Black Balleriny" skit równie dobrze dostosowałby się do realiów jednego z odcinków dowolnej kreskówki dla dorosłych emitowanej przez amerykańskie Adult Swim. Podobnie jak powtarzana dwukrotnie w kawałku zwrotka, zbudowana z dwóch bardziej recytowanych na jednym wdechu niż śpiewanych, czterowersowych, wyraźnie seksistowskich strof. Prawdziwa eksplozja przebojowości, jak to zwykło bywać, przypada na refren. Tylko o co chodzi z tymi windami i producentami pomiędzy półnagimi tancerkami w Los Angeles? I co robią tutaj jednoznacznie kojarzące się z "Vegetables" Beach Boysów sample przegryzanych owoców lub warzyw? –Witold Tyczka

posłuchaj


KNOWER: I Must Be Dreaming

06KNOWER
I Must Be Dreaming
[self-released]

Gdy w 2013 roku Louis Cole i Genevieve Artadi pozwolili nam zerknąć przez dziurkę od klucza wrót przyszłości ("Załaduj wszechświat do działa. Wyceluj w mózg. Strzelaj"), naturalnym było postawienie pytania: "i co dalej"? Bo czy da się jeszcze bardziej? Czy jesteśmy na to w ogóle percepcyjnie gotowi? Jakoś nie mogłem uwierzyć w to, że nowa piosenka będzie opartym na dokładnie tych samych patentach odrzutem z Let Go. Uporczywie podkreślany aspekt czasowy albumu i instynktownie wyczuwalna "kinetyczność" materiału sugerowały, że ewolucja jest nieunikniona.

Kalifornijczycy postanowili trochę wyhamować, ale na szczęście pozostawili wiele elementów, którymi zdobyli nasze serca i dendryty. W tym przypadku jednak ich cudne akordy nie posłużyły jako tworzywo futurystycznego hełmu wykonanego z nieodkrytego jeszcze stopu metali, lecz zostały raczej splecione w kalejdoskopowy wianek. Knowerowy DeLorean tym razem przeniósł ich w nieznacznie bliższe nam czasy, lecz nadal jest to era, na którą warto czekać. –Piotr Ejsmont

posłuchaj


Nicky Sparkles: It's Your Life

05Nicky Sparkles
It's Your Life
[Other People]

W przypadku "It's Your Life" najprościej byłoby szepnąć kilka słów o wektorze mającym swój zwrot ku próbie doprowadzenia do revivalu melancholii lat osiemdziesiątych, dorzucić wzmiankę o pełnieniu podobnej funkcji co Blood Orange dwa lata temu, a na dokładkę przybliżyć kilka informacji z życia osobistego Nicholasa, zaanonsować udzielanie się w zespole Splash ("Don't Look Back", podobnież czołówka, tak przy okazji) czy opisać wzięcie pod wydawniczą strzechę przez Nicolasa Jaara. I owszem, gdybym miał okazję pisać o tym numerze w dniu jego premiery, to mniej więcej na takiej zasadzie budowałbym hierarchię podejmowanych wątków. Wtedy jednak tego nie zrobiłem i dzisiaj – z perspektywy czasu, po ochłonięciu, gdy nasza znajomość zaczyna pokrywać się coraz większą warstwą kurzu – dostrzegam pewną przewrotność w takim przebiegu sprawy. Pierwszy kontakt był bowiem całkowicie bez historii, bez *piąty numer na Strawberry Jam*, dziś zaś mówimy o kompletnym przeciwieństwie – z pełną odpowiedzialnością mogę napisać o efekcie szoku termicznego, trafieniu w sam środek tarczy mojej wrażliwości i dwudziestce, ba, dziesiątce singli roku.

Nie, ale poważnie rzecz tkwi w tym, że Nicky sprawia tutaj wrażenie gościa takiego formatu, że choć znasz go na wylot, potrafisz wytypować jakimi środkami ekspresji ma zamiar operować w danym momencie, kogo uważa za idola, kim się inspiruje, prześledzisz dokładnie każdą zmarszczkę na jego twarzy, to i tak, bez względu na wynik zgadywanki, twoje przewidywania spalą na panewce. Boss. Po mniej więcej setnym przesłuchaniu myślisz sobie, że to falsetto brzmi, jakby było wykonywane przez zmartwychwstałego, przeniesionego do okresu swojego prime time MJa, że całość osadzona jest w dusznej lo-fi produkcji trochę w stylu Ariela Pinka, czyli niby gdzieś tam z tyłu głowy mają prawo kłębić się myśli o braku odkrywczości, ale przy tym nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek inny był w stanie zazębić te estetyki w tak ciekawy sposób. To jest właśnie istota – wszystko, każdy element, każdą pojedynczą sekundę już kiedyś słyszeliśmy, jednak nie w takiej konstelacji. Jeszcze ten kosmiczny klip... hołd oddany erze retro, disco, odblaskowe ciuchy, parkiet, moonwalking, przebieranie się w kobiece szmatki. Boss.[2] –Rafał Marek

posłuchaj


Shift K3Y: Touch

04Shift K3Y
Touch
[Sony]

Wieści, że ten gość jest synem Chaza Jankela, to najwyraźniej więcej niż ploty, co jest totalnie ekscytującym mnie faktem, bo przecież "Touch" to ewidentny spadkobierca rozbuchanych melodycznie hiciorów tatusia, takich jak "Without You" czy "Get Myself Together". Tylko dwa razy szybciej, co sprawia może wrażenie jakiegoś futuryzmu. Ale tu żadnego futuryzmu nie ma, bo to przecież dość typowy uk garage, powtórka z tak wspaniałych kawałków jak "Flowers" czy "Sweet Like Chocolate". Chodzi po prostu o cudowną melodię, właśnie z chazowym zacięciem, którą kocham od pierwszego usłyszenia i chyba od razu widziałem na miejscu pierwszym swojego rankingu. Gość sypie konkretami jak z rękawa, a ja, choć lubię tańczyć do uk house’u, to życzyłbym sobie czasem w klubach trochę więcej takich rasowych refrenów. Ten utwór i "All Them Boys" LIZ uważam za największe w 2014 roku parkietowe sztosy. –Kamil Babacz

posłuchaj


Moodymann feat. Andrés: Lyk U Use 2

03Moodymann feat. Andrés
Lyk U Use 2
[Mahogani]

Można sobie obejrzeć wywiad z Moodymannem, którego udziela w bielutkiej pościeli, błogosławiony między trzema roześmianymi czekoladkami. "Freeki Muthefucka" doskonale wie, co lubią kobiety i jak się pokazać z najbardziej atrakcyjnej strony. Nie znaczy to bynajmniej, że chciałby wykreować się na kogoś muzycznie porządniejszego czy bardziej przewidywalnego, niż wskazuje na to opinia kształtowana od pierwszego singla w 1994. Po co zrobić przyjemny i bezpieczny album, skoro można od początku do końca pastwić się na słuchaczu, od czasu do czasu dając mu wytchnienie w postaci bardziej przystępnych kawałków, a laski i tak piszczą. Tylko że wśród tych kilku pogromców parkietu rozsypanych po całym Moodymannie znajdują się prawdziwe objawienia, takie jak "Lyk U Use 2".

Z prędkością 185 bitów na minutę i przyspieszonym oddechem przelewa się czara miłosnej goryczy i przybiera formę najdoskonalszego popowo-funkowego kawałka. Moody odpłaca się aktem muzycznego zeszmacenia i chyba tyko wspierająca produkcja Andrés powstrzymuje dźwięki przed obłędem. Znajomy mieszkaniec Detroit osadza jego hipnotyzujący wokal wyrażający pytania, błagania i szyderstwa na stabilnym, tłustym basie. Sample budują klimat narastającego obłędu, który mimo wszystko jest tą jaśniejszą stroną Moodymanna, bliższą "Millionaire" Kelis i André 3000 niż innym kawałkom albumu, które oscylują w okolicach techno i acid house’u. 3:40 to moment, w którym, słuchając kolażu smyczków, chórków, perkusji i basu, tępo patrzę w ścianę i czuję zasłużone sponiewieranie. Ale i zaproszenie do dalszego odsłuchu, z głową na obleśnym, białym podkoszulku Moodymanna z okładki. –Monika Riegel

posłuchaj


Maxo: Snow Other

02Maxo
Snow Other
[PC Music]

BOHATER ROKU, albo: DO NIEGO NALEŻAŁ TEN ROK. Tak naprawdę to ten brodacz jest największym wymiataczem (sorry A. G., sorry Hannah, sorry GFOTY) stajni PC Music — bez wątpienia najmodniejszego labelu 2014 roku. Owa oficyna co chwilę rzucała najbardziej pojebanymi, a czasami zupełnie pokurwionymi post-internetowymi wiązkami dźwięków, do których trochę nie do końca pasuje słowo "singiel" (przynajmniej PC Music dość konsekwentnie oddala się od pola semantycznego tego wyrazu, lub, co bardziej mi pasuje, poszerza je). A dzieje się tak za sprawą zwłaszcza "Snow Other", najbardziej transparentnego przykładu tego, że Maxo — mający predylekcję do zabaw chiptune'owymi melodyjkami, które umiejętnie godzi z pokiereszowanymi, niebezpiecznie nowoczesnymi teksturami, "songwritingiem" na modłę KNOWER oraz z przeszłymi trendami, uchodzącymi za powiew świeżości kilka lat temu (porównania do Maxa Tundry nie wzięły się z dupy) — troszeczkę rozsadza całą grę. Jeśli więc gdzieś szukać "nowej muzyki" (pozdro Aphex), to właśnie w tym maksymalistycznym, skrajnie modernistycznym post-net-prog-popowym manifeście –Tomasz Skowyra

posłuchaj


Thomas: Shy

01Thomas
Shy
[self-released]

Pomimo upływu lat pewne rzeczy się nie zmieniają. Każdego roku staramy się wyznaczyć jak najwięcej zjawisk, które przede wszystkim rokują na przyszłość. Niewątpliwy profetyzm takich utworów jak znajdujące się na tej liście "Hey QT" czy "I Must Be Dreaming" ekscytuje jak nic innego, skłania do kwestionowania własnej muzycznej wrażliwości, pozwala raczej z nadzieją patrzeć w przyszłość popu itd. – ale w końcowym rozrachunku wychodzi na to, że naszymi ulubionymi piosenkami pozostają te najpełniej spełniające definicję konserwatywnych. Inc., Ballet School czy w końcu tegoroczny zwycięzca naszego rankingu singli – Thomas – mogą nie mieć ze sobą wiele wspólnego muzycznie, ale wszystkie te projekty nawiązują do pewnej ozłoconej historycznie tradycji.

Gdy słucham "Shy", wyobrażam sobie, że tak brzmi właśnie muzyka wypływająca z niewyrażonej wcześniej fantazji, łączącej wszystkie wielkie nurty i wariacje ejtisowego r'n'b. Niewyrażonej wcześniej; ale napisanej, nagranej i wydanej w 2014 roku. "Shy", przy całej swojej bezpretensjonalności, zmusza do zastanawiania się nad funkcjonalnością naszego aparatu recepcji muzyki popularnej – silnie "zhistoryzowanego", często zmieniającego swoje upodobania, ale momentalnie potrafiącego rozpoznać, która muzyka jest "nowoczesna", która "futurystyczna", a która "archaiczna". Thomas sprawia, że te podziały się całkowicie załamują. To nie żaden hołd dla idoli przeszłości, ale dzielona z nimi wrażliwość powracająca w całej swojej sile. –Jakub Wencel

posłuchaj


#20-11    #10-01

Listy indywidualne

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)