SPECJALNE - Ranking
20 najlepszych singli 2014

20 najlepszych singli 2014

17 stycznia 2015

Czas na ostateczne rozwiązanie kwestii najlepszych singli 2014 roku. Zapewniamy, że było nad czym się pochylać! Zresztą sprawdźcie sami.

Kitty: Marijuana

20Kitty
Marijuana
[self-released]

Odpaliłem przed chwilą opublikowany w 2012 roku przez Jeremy’ego Malvina (nagrywającego jako Chrome Sparks) kawałek "Marijuana". Mimo że intencją było jedynie doszukiwanie się korzeni zajebistości mojego ulubionego singla roku i pomoc w oszacowaniu sprawiedliwej dystrybucji pochwał przeznaczonych dla producenta i rapującej na jego pokładzie Kitty, więc od początku byłem nastawiony na to, że żadnej nawijki nie usłyszę, to w momencie gdy jej zabrakło, opanowała mnie chwilowa konsternacja. Bulgoczący od basu beat idealnie zgrywa się z falującymi nad nim linijkami Kathryn-Leigh Beckwith i, od kiedy pierwszy raz zostałem wystawiony na działanie wynikające z ich połączenia, najwyraźniej stały się dla mnie nierozerwalne. Kitty wykorzystuje walory warstwy instrumentalnej i w kulminacyjnym momencie nakłada na chwytliwie przygrywającą gitarę uzależniającą melodię, wzbogacając ją przy powtórzeniu tekstu hipnotyzującymi chórkami, czym wieńczy swój prawdopodobnie najbardziej udany w karierze refren.

Wyczucie do podkładów, regularność z jaką Kitty dostarcza nam znakomitych numerów oraz świeżość, jaką wniosła swoją muzyką na scenę sprawiają, że ciężko uwierzyć, że jej przygoda z rapem zaczęła się cztery lata temu, kiedy to pijana nagrała szyderczy kawałek zaadresowany do byłego chłopaka. Teraz jedyną przeszkodą na drodze do upragnionego kontraktu, o który upomina się w singlu otwierającym nasze tegoroczne zestawienie, jest chyba tylko przekładana w nieskończoność premiera debiutanckiego longplaya. Bo kiedy wreszcie się ukaże, będę przygotowany na zbieranie szczęki z podłogi.

Aha, jeśli nie znacie, to obadajcie przy okazji piosenkę, której sampel pojawia się na początku "marijuany" – zdecydowanie warto! –Piotr Ejsmont

posłuchaj


Sondre Lerche: Bad Law

19Sondre Lerche
Bad Law
[Sondre Lerche Music]

Znowu jest rano, znowu jest ten sam przystanek, bolą kości, kac i wszystkie dzisiejsze nadchodzące obowiązki i chęć pisania jak felietonistka-artystka z Wyborczej. "Bad Law" Sondre Lerche można właśnie opisywać takimi zdaniami, w których balansuje się na granicy okropnego i wstydliwego kiczu. Sam artysta swoimi najbardziej celnymi singlami działa podobnie: jeszcze moment i jedno potknięcie w kompozycji i to wszystko brzmiałoby jak nudny gitarowy pop z radia. Na szczęście tak nie jest, bo świetnemu refrenowi z pomocą przychodzą noise'owe wstawki i zaśpiewana falsetem linijka "It's a bad, bad law, Geronimo", gotowa do ciągłego nucenia. A emocjonalnie całość wciąż doskonale pasuje do tego porannego siedzenia na przystanku autobusowym z kacem. –Ryszard Gawroński

posłuchaj


passepied: Tokyo City Underground

18passepied
Tokyo City Underground
[Warner Music Japan]

Przybliżanie muzyki z Azji, zwłaszcza gdy zrobili to już dla was lepiej ode mnie zorientowani koledzy, nikomu w tym momencie nie jest potrzebne. W całym tym tłumie mniejszych i większych zespołów znalazł się jednak ten odznaczający się nieszablonowością i dobrym klawiszem pięcioosobowy skład z Japonii, na który powinniście byli zwrócić w ubiegłym roku uwagę, bo dopuścił się w nim przynajmniej jednej rewelacyjnej rzeczy. Przechodząc swobodnie do istoty sprawy: "Tokyo City Underground" to tak genialnie chwytliwie rozpracowana piosenka, że szczęka opada. Począwszy od bezbłędnego uzupełniania się ścieżek, które niby to plumkają sobie niemrawo w zwrotkach, by z wejściem prechorusów ocknąć się z myślą rozbujania obdarzonego emocjonalną nadwyżką REFRENU, a skończywszy na dodatkowo wmiksowanych w tymże, niby nieopatrznych, ale nawleczonych na akordy zielonkawych, syntetycznych cymbałków, które to nagromadzenie wrażeń w delikatny sposób rozbijają. Przejrzystość tego układu jest moim ulubionym przejawem azjatyckiego grania A.D 2014. Gitara niby tkwi zduszona gdzieś pod perkusją, ale tam, gdzie ma wyjść z jakimś przełamującym chwytem i ożywić całość, jest jak na zawołanie. Do tego klawisze, czyli kunszt głównego rozgrywającego Narity Hanedy. Pociągnięcie na jednym dźwięku końcówki zwrotek, by potem móc górować nad wszystkim i to z dużym zapasem – no jakże to jest udane. A jest jeszcze opisany przez Wojciecha Chełmeckiego mostek, z tym że przełamanie drugiej zwrotki też jest nie od czapy przecież. TAK JAK MÓWIĘ: gdzie nie spojrzeć, utwór lśni i trochę szkoda, że album nie wyszedł w połowie tak porywająco. Ale co ja tu będę biadolił, skoro passepied wygotowali tym numerem nic innego jak emblemat dla wszystkich szanujących się słuchaczy popu. –Krzysztof Pytel

posłuchaj


Michelle Williams feat. Chief Wakil: Just Like You

17Michelle Williams feat. Chief Wakil
Just Like You
[E1]

Miast smyrać się po pupciach, chciałbym dla odmiany coś kontrowersyjnego. Ustalmy wpierw, że nie musicie przekonywać mnie do postaci Beyonce. Nie mam wątpliwości, że to jedna z najbardziej ikonicznych wokalistek w dziejach popu. I to od każdej możliwej strony. Kobieta jest utalentowana muzycznie i w dodatku obdarzona fantastycznym głosem, którym operuje z pełną maestrią. Ma śliczną buźkę, wspaniałe kobiece kształty i bije od niej jakaś doza autentyzmu, naturalności. Co oczywiście jest rockistowską bzdurą, ale znam dziewczyny, które obrażone na sztuczność i plastikowość wyglądu/image'u większości muzycznych celebrytek traktują B jako rodzaj ostatniego bastionu "prawdy" i "człowieczeństwa". W sumie nietrudno to zrozumieć, nawet zakładając sceptycznie, że telewizja kłamie, a ideały nie istnieją. Polecam relację z występu solistki na drugiej inauguracji Obamy, gdzie na przykład chwalono jej "perfekcyjne nozdrza". OCH DOBRZE.

I teraz w tym świetle chciałbym zgłosić dwa paradoksy. Po pierwsze, przy całej fascynacji Knowles jej ostatni >>HIT<<, który mnie jakoś szczególnie, emocjonalnie poruszył, został wydany… Yyy… Yyy… Tak z 9 lat temu. Zresztą było to "Deja Vu", które zgodnie z tytułem bardziej jechało na nostalgii za duetem mąż-żona w "Crazy In Love" niż wnosiło coś własnego. W tym sensie, że, jak wiecie, są te wszystkie blockbustery typu "Drunk In Love", "Single Ladies", numer z Shakirą czy "Ring the Alarm", w których promocję wpompowano miliony dolarów, zrobiono do nich ikoniczne, definiujące pewną erę w popkulturze wideoklipy i w efekcie tłumy szaleją na imprezie, kiedy tylko je odpalisz. Niestety żadnego z nich nigdy nie zostawiłem na repeacie, przeboje Beyonce wolę z etapu zespołowego, a solowo głównie cenię ją za to, że na B'Day, 4 i tej późnogrudniowej płycie z różowym napisem na czarnym tle nie bała się relatywnie eksperymentalnych ruchów produkcyjnych/bitowych, jak na swój gwiazdorski status.

Aczkolwiek jeszcze większy paradoks polega na tym, że podczas gdy Beyonce, jako się rzekło, spełnia się bardziej w muzyce hardkoru niż w szlagierach, jakich chciałbym słuchać w nieskończoność z błogością w oczach, w tej kategorii sukcesywnie wyręczają ją byłe koleżanki z chyba najbardziej rozpoznawalnego, definitywnego składu Destiny's Child. Najpierw rok temu Kelly Rowland pod opieką Mike'a Willa błysnęła uzależniającym lamentem o uzależnieniu od wkładania języka w cipkę, który zasłużenie otwierał naszą dychę singli za 2013. A teraz zaatakowała Michelle Williams, z pomocą kumpla i wyłącznego producenta swojej czwartej płyty Journey to Freedom, Harmony'ego Samuelsa, którego warsztat możecie kojarzyć z ubiegłorocznego cukiereczka Ariany Grande, "The Way", bo to przede wszystkim on stał za tym mariahcareyowskim sztosidłem.

Na papierze to nawet nie SINGEL, a zwykły album track ze środka longplaya, okraszony mizerną, wymuszoną wstawką niejakiego Chiefa Wakila ("good kid from a mad city, I ain't Kendrick" – słabe to było, ziom). W praktyce jednak "Just Like You" to porcja septymowego downtempo-synth-r&b, wręcz nieskazitelnie skrojonego pod uśrednione porcysowe gusta. Cholera, należałoby zapytać twórcę fanpage'a Znacie to z Vivy i MTV, skąd mam takie skojarzenia, ale kiedy Michelle po słowach "I really wanna live inside…" schodzi z linią wokalu w dół na "…of your heart where love resides" (inteligencja tego zejścia!) to czuję się, jakby był rok 2005, 2006, może 2007, a ja siedziałbym w podwarszawskim domu nieopodal lasu i edytował komentarze do podsumowania roku na Porcys. Jeśli już współczesne piosenki muszą tak sztywno trzymać się sekwencji czterech powtarzanych do znudzenia akordów, to niech to zawsze będzie TAK ŁADNA sekwencja, a przestanę narzekać.

PS: Na koniec ciekawostka: w closerze rzeczonego albumu Michelle niepostrzeżenie spotkały się wszystkie trzy główne bohaterki tego komencika i zaśpiewały nowoczesne quasi-gospel między innymi o tym, że, z grubsza ujmując, "there's hope, it's in Jesus". Niestety nie jest to reunion na miarę Pharrellowskiego "Nuclear" sprzed 2 lat, wyszło coś generycznego, czym nie powinniście sobie zawracać głowy. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj


Jensen Sportag: Let The Queen Be The Boss

16Jensen Sportag
Let The Queen Be The Boss
[Cascine]

W ogólnym rozrachunku cyniczny ze mnie gałgan, ale i mnie zdarza się majaczyć, zwłaszcza pod wpływem silnych wzruszeń, a takich z pewnością wielokrotnie dostarczyło mi Stealth of Days. Ta niezwykła płyta zaburzyła harmonię mojego potencjalnego wyczucia estetycznego, dyskretnie wzbogaciła model już i tak nabrzmiałych oczekiwań względem muzyki. "Let The Queen Be The Boss" to wspaniały suplement do jej ezoterycznej tułaczki po najśmielszych zakamarkach osobistych namiętności, refleksyjny triumf życia jensenowskiego neofity. "It ain’t philosophy, it’s hardcore POP" – takim rozczulającym serca poptymistów zdaniem duet reklamował utwór na swoim fejsbukowym profilu. I faktycznie, popowy pierwiastek jest tu zaakcentowany bardzo mocno, ale tym dwóm gamoniom nie w głowie było rezygnować przy tym z chimerycznie pozawijanych przebiegów akordowych i abstrakcyjnych mikro-motywów, które co i rusz multiplikują się i rozszczepiają, formując rozedrgane, osobliwie niedoprecyzowane struktury, tak bardzo zmuszające do coraz wnikliwszego penetrowania. Dzięki kompozycyjnej zręczności, głęboko humanistycznemu zacięciu i niesłychanemu wyczuciu, prowadzącym wprost do takich perełek jak ta, Jensen Sportag to jeden z niewielu współczesnych zespołów, którymi szczerze się fascynuję, którym jestem w stanie zadeklarować całkowitą uległość – a to już coś dla cynicznego gałgana. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


QT: Hey QT

15QT
Hey QT
[XL]

Podczas odbywającego się w zeszłą niedzielę w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej finisażu wystawy "Ustawienia prywatności. Sztuka po Internecie", na którym wystąpiła trójka przedstawicieli PC Music – Felicita, Kane West i Finn Diesel – najczęściej granym utworem było właśnie "Hey QT". Pomimo tego, że podpisana pod nim wokalistka formalnie do grupy wykonawców związanych z londyńskim labelem nie należy, to przez ostatnie sześć miesięcy; w czasie, kiedy szaleństwo wokół PC Music przybrało rozmiary chyba nieprzewidziane nawet przez największych fanatyków, piosenka zdążyła stać się swego rodzaju oficjalnym hymnem wytwórni i formą jej wizytówki – pierwszego istotnego punktu, na który spóźnieni z ogarnianiem całej tej obsesji słuchacze natrafiali w początkowych internetowych poszukiwaniach. O całym ładunku symbolicznym PC Music, który czytelny jest również i tutaj – krytyce kapitalistycznego fetyszu markowych produktów, graniu kodami najbardziej wstydliwych rubieży kultury popularnej – pisał już w swoim artykule Patryk, więc od siebie dodam tylko jedną rzecz: jeżeli któryś utwór otworzy A. G. Cookowi i Sophie drogę do mainstreamu, to nie będzie to jeden z singli Hannah Diamond, ale właśnie współpraca z QT. Ten drugi producent zdążył już współpracować z Madonną – wyciek wersji demo Rebel Heart pokazuje, że raczej bez spektakularnych rezultatów, ale niezbadane są gusta chartsów i być może o "Hey QT" za kilka lat będziemy pamiętać, jako o tracku, który "ustawił" cały rok 2015 w mainstreamowym popie. –Jakub Wencel

posłuchaj


Tinashe: 2 On

14Tinashe feat. Schoolboy Q
2 On
[RCA]

Pamiętacie "Me & U" Cassie? Dziewczę tak zalotnie flirtowało, bawiąc się niedomówieniami. U niejednego z porcysowych młodzieńców ten kawałek wzbudził rumieńce ekscytacji... To już przeszłość. Teraz jesteśmy starzy, jeszcze bardziej zblazowani i potrzebujemy mocniejszych wrażeń. Tinashe zdaje się to rozumieć doskonale, bo jej flirt przybiera zdecydowanie śmielsze oblicze, być może to nawet nie jest już flirt. Właściwie to skąd ja mogę wiedzieć, co to jest? Te słowa są dla mnie za trudne, takie młodzieżowe, slang jakiś. Wiem tylko, że młoda robi dobrą muzykę, nieźle tańczy i chyba zaprasza mnie do zabawy. I że czuję dziwną ekscytację, przypominającą mi stare, dobre czasy. –Krzysztof Michalak

posłuchaj


Air Life: Tell Me Anything

13Air Life
Tell Me Anything
[New Professor]

Kawałek gładki i obły jak kostka oliwkowego mydła, sprężysty jak gąbka w odcieniu soczystej maliny i lekki jak pierzyna bąbelków mieniących się na ciepłej skórze. Ale uwaga, mydło łatwo wypuścić z rąk, a piana ulatnia się szybciej, niż by się chciało. Idąc tropem tej wyszukanej metafory: w równym stopniu nieodparty co niepozorny jest urok, którym uwodzi Air Life, dlatego pioruny w każdego, kto zignoruje sprawę. Tell Me Anything bez wątpienia bije po głowie, ale miękką aksamitną poduszką. Nieskrępowanie i pewne dostojeństwo całości - bach, klawiszowe solo, czy klawisz w ogóle - łup, groove drugiej połowy - jebs, i dla mnie cios numer jeden, wejście pierwszego refrenu, pod którym zdarza mi się nawet skulić. Niby regularne naparzanie, a jednak czuły pocałunek. Co ważne, druga propozycja kolektywu z L.A. budzi przypuszczenia, że nic tu nie wydarzyło się przez przypadek, zatem pokładam nadzieję i nie lubię rozczarowań. –Luiza Bielińska

posłuchaj


Juan Maclean: Here I Am

12Juan Maclean
Here I Am
[DFA]

"Here I Am" amerykańskiego muzyka Johna MacLeana to dla mnie największe pozytywne zaskoczenie tego roku. Nie da się ukryć, że jego muzyczna działalność to jedna wielka sinusoida charakteryzująca się mniej lub bardziej spektakularnymi momentami. Owszem, warto tutaj oczywiście wspomnieć, że zanurzony w moroderowym sosie debiutancki album Less Than Human oraz singiel "Happy House" to rzeczy generalnie udane, ale zawsze, że tak powiem, czegoś mu brakowało. Tym razem jest jednak inaczej, bo "Here I Am" góruje nad pozostałymi trackami z In a Dream niczym K2 nad pozostałymi szczytami Karakorum. Lśniące bity i połyskliwe serpentyny syntezatorów rodem z najlepszych sztosów nu-disco zgrywają się z seksownym wokalem Nancy Whang, idealnie wyzywając na klubowy pojedynek takie sztosy, jak chociażby "Down in L.A." czy "Day Of Mine (Ludicrous Idiots)", ale to moim zdaniem wciąż mało. Zauważcie, jak to wszystko jest pięknie skrojone i podane, jak idealnie wykalkulowane (w pozytywnym tego słowa znaczeniu rzecz jasna), jak "nóżka przyjemnie chodzi". I choć skojarzenia z Luomo i Herbertem nasuwają się same, to "Here I Am" jest prywatnym zwycięstwem MacLeana i dowodem na to, że DFA może z siebie jeszcze coś rewelacyjnego wykrzesać. –Jacek Marczuk

posłuchaj


Ariana Grande feat. Iggy Azalea: Problem

11Ariana Grande feat. Iggy Azalea
Problem
[Republic]

"Problem" to utwór, który przypomniał mi o wszystkich poptymistycznych ideałach sierpnia. Jakimś cudem przez moment znów mam 16 lat i próbuję przekładać radiowy pop na to, jak wtedy rozumiałem i czułem muzykę. Rzeczywiście jest w tej piosence coś łączącego ją z przebojami złotej ery typu "1 Thing", "Crazy In Love" czy "Get Right". Zaraźliwy hook saksofonu, szeptanki Big Seana czy idealnie skrojona produkcja niezawodnego Maksa Martina to tylko kilka elementów składających się na sukces. Celowo nie wymieniam tu Ariany, bo nie mam poczucia, żeby jakoś zawłaszczała ten utwór, ale niewątpliwie "robi robotę". Może chwilami zbyt efekciarską, ale wciąż to najlepsza kieszonkowa Mariah, jaką obecnie dysponujemy. Jedyne zastrzeżenia mam do randomowej nawijki Iggy. Mam wręcz wrażenie, że z gościnnym udziałem Azealii Banks czy Nicki Minaj byłby to tak zwany INSTANT KLASYK i utwór z okolic samego szczytu skali, a tak jest to "tylko" wspaniały singiel, który z pewnością prędko nam się nie znudzi. –Kacper Bartosiak

posłuchaj


#20-11    #10-01

Listy indywidualne

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)