SPECJALNE - Ranking

20 najlepszych singli 2011

15 stycznia 2012



10Flight Facilities feat. Jess Higgs
Foreign Language
[Future Classic]

Mityczny fenomen dziesiątek piosenek, nagrywanych przez Ariela Pinka na kilometrach taśm, polegał – jak sądzę – między innymi na tym, że zapewne każda z zarejestrowanych przez niego kaset mogłaby obiec lo-fi półświatek jako muzyczny found footage i byłaby to w jakiś sposób prawda. Duet Flight Facilities do singlowej wielkiej mistyfikacji przymierza się średnio rok, ale efekt przyprawia o bojaźń i drżenie, gdy pomyśleć, że coś takiego hurtowo nagrywał ojciec z podprowadzonej cudownym sposobem Vivy, że to być może zalega gdzieś wśród stosów VHS- ów na strychu, i że fun tego kalibru udźwignie nie żaden odpicowany klub, lecz tylko rasowa retrodyskoteka z tańcem synchronicznym w koronie atrakcji. –Karolina Miszczak

posłuchaj »



09Coreys
Lady In A White Dress
[white label]

Jeśli redaktor Łachecki ma rację z tą muzyką użytkową, to ten utwór zapewne idealnie nadawałby się do wyznawania miłości. Ktoś kąśliwie mógłby teraz rzucić, że chyba do Paddy'ego McAloona, ale jedynie człowiek bez serca zdobyłby się w obliczu tej wzruszającej piosenki na taką niegodziwość. Nic nie poradzę na to, że gdy słucham tego syntezatorowego dziełka meksykańskiego no-name, to bez przerwy ocieram łzy, a to po nieco rozczarowującym longpleju Diogenes Club, a to po tych wszystkich kobietach mojego życia, którym czas do spółki z prozą dnia codziennego strącił z głowy nimb. Pytanie tylko czy one kiedykolwiek faktycznie istniały, pewnie nie, jednak w towarzystwie ''Lady In A White Dress'' jestem gotów w to uwierzyć.

W ogóle, żeby nie było tak melodramatycznie jak w tym podniosłym refrenie, to czytałem jakiś czas temu we Frondzie, że niewieście upodobanie względem spodni jest lubieżne i ogólnie mało katolickie, na uwagę zasługuje fakt, że ów felieton pisany był przez ciężarną matkę. Co prawda daleko mi do mizoginii, ale dziewczyny noście sukienki, może wtedy rzeczywiście częściej będę składał ręce do modlitwy, a i możliwe, że w przyszłości ktoś nagra o was utwór, i to taki z listy rocznej Porcys. Mój tata ma "Piękniejszą" K.A.S.Y., ja mam Coreys i sylwestrowe, małe szczęścia. –Wojciech Sawicki

posłuchaj »



08Madi Diaz
Down We Go (Jensen Sportag's Trust Fall Remix)
[Cascine]

Jensen Sportag ewidentnie lubują się w opadających, podbitych akordami refrenach. Dość powiedzieć, że niespecjalnie ten tutaj różni się od refrenu "Jareaux". Tym razem jednak już raczej nie Wham, a prędzej nastrój połamanego, wycofanego italo, rozbijanego w drobny pył, z wejściem pełnego ekstrawertyzmu refrenu. Jeśli miałbym bawić się w muzycznego psychologa, to stwierdziłbym, że ten utwór ma co najmniej problemy ze stabilnością emocjonalną – długo duszone emocje skutkują nagłym wybuchem. Dobrze, że ten wybuch jest nie niszczycielski, a raczej otumania pięknem. Zawieszanie melodii, tego rodzaju skoki napięć to zabiegi, które nadają popowym piosenkom nie tylko klasy, ale też powodują, że bardziej frapuje nas ich opowieść. Może dlatego ten remix porusza bardziej, niż sympatyczny swoją drogą folkowy oryginał. Niby kulturowo dajemy większe prawo pomocy przy autoekspresji tradycyjnym instrumentom, a nie syntezatorom, ale właśnie dlatego jest to piosenka Jensen Sportag: jak ktoś palce sobie połamał na rozmaitych klawiszach, to jego życie emocjonalne może zawrzeć się w synthach, popowych piosenkach o problemach w związkach i tworzeniu z cudzych opowieści swojej własnej wizji świata. Miłości uczymy się z popkultury. Swoją drogą mocno analogiczny utwór do remiksu "Hold Me So Tight" popełnionego przez Cansecos. –Kamil Babacz

posłuchaj »



07Afro Kolektyw
Wiążę Sobie Krawat
[Universal]

Trudno wyobrazić sobie bardziej efektowną inaugurację nowego oblicza Afro Kolektywu – pop-punkowy hit z superenergetycznym, krzykliwym refrenem, jakiego nie wymyśli nigdy zespół Hurt, ale o brzmieniu kojarzącym się bardziej z Sea And Cake czy czymś równie subtelnym. Szczególnie bacznie polecam się wsłuchać w takie majstersztyki jak wirujący mostek w połowie trzeciej minuty i zwrócić uwagę na doskonałą autoironię fragmentu "Kontynuując tę jakże cenną myśl". Tekstowo „Krawat” to zresztą, obok "Czarno Widzę" i "Nikt Tego Nie Wiedział ", esencja całej tej zdystansowanej postawy pt. "apoteoza nieudacznictwa", jaka towarzyszy „podmiotowi lirycznemu” od debiutu. Nie pamiętam kiedy ostatni raz aplikowałem repeata z takim zapałem. –Michał Zagroba

posłuchaj »



06Azealia Banks
212
[Azealia Banks]

Lubię sobie czasami dostać po mordzie. Jak ten cwaniak białasek, na którego Azealia krzyczy przy murze i któremu oczka się błyszczą z zadowolenia. „212” daje mi to, czego jakoś nie mogła mi dać Uffie, może dlatego, że Azealia jest taka uśmiechnięta i żywotna. Gada jak automat. Tam gdzie coraz częściej chęć bycia pierwszym jest przysłonięta znużeniem, Azealia Banks porywa, krzyczy i jest tyyyle chuligańskiego zadowolenia w tym numerze. Na przebojowym, perfekcyjnie wybębnionym podkładzie z samplowaną szmirą zostałem skradziony codziennym zatrudnieniom, by poczuć świeżość nie tyle najnowszych adresów www, co tej dynamiki, która dzieje się poza oczami twitterów i której jedynie skrawki są tam umieszczane w ramach naturalnej autopromocji ludzi z taką energią jak Azealia. Obawiam się, że czarnawa muzyka dla hipsterów nie zdobyła się dotąd na taką przebojowość i o ile w Odd Future’ach i A$AP-ach często jednak za dużo widzi mi się neostrady, o tyle tu wszystko jest tak naturalnie energetyczne, że mam już podbite te oczy, którymi wodzę za klipem, a uszy pełne kwiatów. Bo śpiew też się do kawałka zmieścił, no i świetnie. –Radek Pulkowski

posłuchaj »



05Francis And The Lights / Inc.
Eiffel Tower
[white label]

Najmocarnieszy wyciskacz łez zeszłego roku. Think tanki wśród braci nie znają granic, jeśli chodzi o ostrożne obchodzenie się z instrumentarium. Posługują się nim z mistrzowską zdawkowością i, by czasem żadnemu z dźwięków nie stała się krzywda, szykują dla nich miękką, lekko tłumiącą wyściółkę. Do pościelowej intymności, niezmąconej chaosem tego świata, zostaje zwabiony zaznaczający się nieco inną bajką Starlite, by Incowa jakość mogła zaskoczyć na funkującej, delikatnie falującej motoryce. Frazy o zjawiskach atmosferycznych, porach dnia, najromantyczniejszych pocztówkach, ani razu nie omskają się w przejrzałą emocjonalność, lecz balansują tuż tuż na granicy, zatracając się w czymś, co można chyba nazwać niewysłowionym pięknem. Zresztą,nawet gdyby się coś chciało w tej kwestii, ilekroć słyszę "will you wait till then?" lekko unoszące się na siąpiącym basie, to mam zacisk na krtani. Matecznik wobec szarówy życia, kruszący na miał gangsterskie serca. –Magda Janicka

posłuchaj »



04Friends
I'm His Girl
[Young Turks]

I znów przyszło mi wyjadać resztki po Patryku (swoim skromnym pisarstwem potrafi czasem powiedzieć WSZYSTKO, skubany), więc ja chciałabym kilka słów o Samanthcie, za pozwoleniem. Kurcze, dziewczyna uosabia wszystko, czym nie jestem, a chciałabym być: nienachalną uwodzicielką gdzieś w pół drogi między kobiecością a dziewczęcością, pewną siebie zdobywczynią świata, złodziejką uwagi wszystkich wokół, samą słodyczą. Ukradłabym jej naturalność, luz, nieskrępowanie, miejsce zamieszkania, sarnie oczy, kości policzkowe, pieprzyk nad ustami i sweter w indiańskie wzory, mimo że tylko do spania. Zwykle jeśli laska zazdrości, to hejtuje, ale ja nie mogę znaleźć w sobie nawet cienia nienawiści, wręcz przeciwnie, bo gdy znów zacinam się boleśnie na pytaniu kim jestem, lubię sobie przypomnieć, że jest gdzieś taka "nie pierwsza lepsza laska", która już to wie i całkiem jej z tym dobrze. A kawałek? Bez niej pewnie by dla mnie nie istniał. Ale nie istniałby też bez tego basu, uroczo nieporadnego rapu, dalekiej od wtórności retromanii, czy wreszcie zabójczego refrenu, przez który gibam się na repeacie od października. –Luiza Bielińska

posłuchaj »



03Alania
Sexy On
[white label]

"Sexy On" to w dużym stopniu bliźniak kawałka Friends, z tym, że po rozdzieleniu w dzieciństwie oba utwory wychowywały się w trochę innych dzielnicach wielkiej metropolii. Gdyby do utworu Alanii nakręcić teledysk, wyglądałby pewnie podobnie do "I'm His Girl"; zamiast członków Brooklyńskiej bohemy pojawiliby się w nim jednak Kanye, Lupe Fiasco i plejada zdolnych footworkowców (dziewczyna reprezentuje Chicago). Co pozostałoby bez zmian to nie-do-końca-feministyczny swag wyzwolonej panny na mieście, uwodzącej pewnością siebie i samym zadziornym spojrzeniem. Muzyka tymczasem pogłębia tylko metaforę dwóch stron monety – tak jak nowojorczycy odwołują się do wszystkich toposów grania dla "niezależnych", białych liberałów, tak Alania korzysta z całej dostępnej spuścizny czarnej mainstreamowej maszyny do zarabiania pieniędzy. Producent kawałka, Blair Taylor, rośnie też na godnego następcę Richa Harrisona, czyli autora podkładu zarówno do "Crazy In Love" jak i "1 Thing", których "Sexy On" jest w pewnym sensie hybrydą. Nie jarałem się tak bardzo singlem R&B od czasu "Me & You" Cassie. –Patryk Mrozek

posłuchaj »



02Tyler, the Creator
Yonkers
[XL]

Na początku było "Yonkers". Nie, nie było.

Wiadomo, wcześniej był Earl, był Bastard, były inne rzeczy."Yonkers" okazało się jednak być dla Tylera jego "Limit To Your Love". Wiecie jak to jest – najpierw lekki feedback idący w kierunku Los Angeles z dość nieoczekiwanych dla was miejsc, a potem nagła konstatacja faktu, że połowa waszych znajomych jara się OFWGKTA.

"Yonkers" to takie "Limit To Your Love? "Yonkers" nie ma nic wspólnego z "Limit To Your Love". Tyler nie odbija od swoich zwykłych klimatów. Wciąż mało technicznie nawija o byciu pojebem i dokłada do tego powypełniany ciężkimi akordami bit który nawet jego własne, pokurwione standardy każą zakwalifikować jako mało przystępny. Jest słabo, słabo. Zrozumiałbym może, gdyby typek wybił się na takim "Seven". Ale na tym czymś?

Żadnym zaskoczeniem nie jest że to właśnie "Yonkers" okazało się być przełomowe – przecież nie ma innego kawałka w tak świetnej, skondensowanej formie dostarczającego esencję Tylera i jego, nomen omen, kreacji. Bycia "not that great of a rapper, but as a whole, pretty cool". Układania ciekawszych progresji niż 99% bitmejkerów. To oczywiste, że padło właśnie na mistrzowskie "Yonkers".

Tyler to rocznik 91. Ja też jestem rocznik 91. Zazdroszczę mu. Zazdroszczę mu że pisze takie linijki jak ta o golden retriverach w ciąży. Że ma zajebisty pomysł na siebie (proszę cię, przecież Nicki Minaj jest już ciekawsza w swoich wcieleniach). Że z czerstwych dialogów z samym sobą potrafi wykrzesać takie napięcie (idź posłuchać MF Dooma i naucz się rapować, typie). Że ma kolosalny dystans, o którym pisał Filip w play'u (też potrafię się zdissować!). Zazdroszczę mu odwagi w poruszaniu kontrowersyjnych tematów (bez komentarza).

Kiedy Tyler rapuje "I'm not gay/ I just wanna boogie to some Marvin", rozumiem go jak nikt. I rozumiem też, że jestem tylko "blogging faggot hipster", który chciał napisać tekst z konceptem i który zaraz zasłużenie dostanie widłami, więc chyba już sobie pójdę.

Pokonany. –Marcin Sonnenberg

posłuchaj »



01Iza Lach
Futro
[EMI]

Gdyby wierny czytelnik Porcys przespał cały rok 2011 w kompletnej hibernacji, a potem nagle zbudził się i przełączył odbiornik na niniejsze podsumowanie, to w sumie pierwsze miejsce w rankingu singli powiedziałoby mu sporo o tym, co się działo. W kategorii open (drugi raz, po "Najważniejszym Dniu" Much w 2006) wygrywa polska piosenka – bo i był to dla środowiska blogo-serwiso-sfery czas mniej lub bardziej ewidentnej rehabilitacji "polskości" w muzyce. Znów wygrywa wałek klawiszowo-bitowy, bo i z naszej perspektywy gitary nadal przechodzą kryzys kreatywności, z którego być może nigdy już się nie wydźwigną – procentowo synth-pop w kilkunastu smakach dominuje w zawartości updejtów. Po raz pierwszy wygrywa utwór, który nie był wybrany przez wytwórnię do promowania longplaya i póki co nie doczekał się klipu (do "Which Song" Jacobsa zrobili po fakcie). Bo i też od paru dobrych lat nominalna singlowość nie ma żadnego znaczenia – podobnie jak nie mają znaczenia precyzyjne tracklisty większości albumów. Słuchacze od lat sami sobie układają takie playlisty, jakie chcą i repeatują te tracki, które im się najlepiej repeatuje – więc nasz #1 za 2011 to takie symboliczne przypieczętowanie wciąż narastającej, choć niemłodej już tendencji. I wreszcie: wygrywa Iza, istna "Porcys darling" od debiutu, miesiącami męczona na twitterze przez konkretnych redaktorów o konkretnych nazwiskach, zresztą z serdecznością i wzajemnością. "To musiało się tak skończyć", że nawiążę do zeszłorocznego zwycięzcy, też zresztą wymownego dla jakichś procesów, nieważne.

Ale "to były dane statystyczne" (Zydorowicz komentujący finał PZP w '92 – ...), a "Futro", choć pękające w szwach od meta-znaczeń, to po prostu "zajekurwafajny" tune, zdolny pogodzić gusta tych kilkunastu głosujących osób, na co dzień bawiących się w recenzowanie. I jej jedyny, który doceniają nawet sceptycy – ileż razy słyszałem, że "ogólnie Iza przehajp, ale ten numer że cośtam 'nie po to wspinam się...' – rządzi". Rzeczywiście – "Futro" to w przeciwieństwie do reszty dotychczasowego dorobku songwriterki rzecz eksponująca jakąśtam "autorskość", a nie zaledwie realizująca (świetnie, ale jednak) rzemiosło wedle jasno zdefiniowanych szablonów. Bo jaki tu niby mamy szablon? Były porównania do polskiego trip-hopu z 90s (Pati Yang?), były do Furii Futrzaków, ja sam byłem w jebanym Sokole i dosłyszałem się w tym RH z 00s, ale w środek tarczy nieoczekiwanie strzelił anonimowy koment z recki na Screenagers, zestawiający "Futro" z Eno circa Another Green World. Tak, o tę analogię aż proszą się legendarne już, głośniejsze w miksie od wokalu (!), nerwowe interwencje fortepianu; błaga o nie też frippowskie anty-solo rozwibrowanego wiosła, delikatnie świdrujący analogowy kosmische-syntezator czy figlarny rym "powinnam" / "winna", tak bliski fonetycznym gierkom Briana.

Co więcej, "Futro" (dokładnie jak pseudopiosenki z Another Green World!) to akademicki pop, w którym oba aspekty są niepozorne i trudne do wykrycia. To downtempo-skarga dziewczyny, która "miewała problemy na egzaminie z kompozycji", że zacytuję samą zainteresowaną. Bo na pięciolinii to wcale nie jest powtarzane do znudzenia C, e, F, C i znowu C, e, F, C i znowu C, e, F, C. Tam rozgrywa się inteligentny pochód wzwyż, co wyraźniej jeszcze niż w studyjnym oryginale słychać w tej akustycznej wersji outdoor (a nawet widać, jeśli przyjrzymy się jak Iza układa paluszki na tej harmoszce, a chłopcy na pudłówkach). W tym kontekście nie dziwi, że EMI ujawniało dziennikarzom "Futro" jako pierwszy fragment do odsłuchu na trzy miesiące przed premierą albumu. To właśnie utwór z cyklu "patrzcie, ona jest Artystką, cóż za niesamowity progres!", do pochwalenia się erudytom – a nie haczyk, na który dałyby się złapać masy. Bardzo staranna i świadoma strategia marketingowa. Przy szeroko zakrojonym apetycie na mainstream co innego daje się na oficjalnego radiowego singla, do czego innego robi się teledysk pod MTV, a co innego wygrywa singla roku na Porcys. –Borys Dejnarowicz

posłuchaj »


#20–11 #10–1

Listy indywidualne

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)