SPECJALNE - Ranking

20 najlepszych singli 2005

6 stycznia 2006




10Basement Jaxx
Oh My Gosh
[XL]

Basement Jaxx znowu puszczają do nas oczko. Nawet dwa oczka puszczają. Wiadomo jak ich kawałki działają na publiczność – temat "elytarnego" erotyzmu z wyższej półki wyczerpał Borys w swoim playliście dostatecznie chyba. Nie napiszę nic odkrywczego. Słucham takiego "Oh My Gosh" i widzę duszny klubik (banał pierwszy) z tłumem prezentujących swoje piękne wnętrze dziewcząt (nie zdziwiłabym się gdyby jedna z nich była studentką jednoczesnych studiów matematyczno-ekonomicznych UW) oraz dorównujących im, nazwijmy to "entuzjazmem", kolesi z gatunku "świetna fryzura, fajne ciuchy, spoko gadka". Wszyscy w klubie znaleźli się w jednym celu (truizm) – powiedzmy, żeby mieć z kim potem chodzić na wystawy francuskich impresjonistów – toteż impreza pięknie się kręci. Z głośników słodko i seksownie głupiutkim głosem laska chwali się koleżankom nowym adoratorem. Flirting flirting. Myślę sobie, kurcze, znowu wysmażyli kawałek przy którym gorące laski od Londynu po Suwałki będą potrząsać pomponami ku uciesze obserwujących je kolesi (banał drugi). I wtedy zobaczyłam video.

Prawdę mówiąc po poprzednich klipach duetu panów mówiących najseksowniejszym akcentem ever, wszystkiego można się było spodziewać (weźmy takie "Where's Your Head At" czy mistrzowski teledysk "Lucky Star"). No i masz: pulchna pani w wieku, w którym ekstrawagancją jest pokazać się bez moherowego (modne słowo) swetra na plecach opowiada innym paniom robiąc na drutach, jak pewien pan w tym samym wieku (i swoją drogą czadowych bamboszach) zaczepiał ją przy stołówce. Zamiast gorących lasek i alkoholu – gimnastyka dla tetryków i herbata. Hm. Nie w klimacie? Hej, przecież to nie tak, ze BJ zafundowali nam zajebistego drinka i serwują go teraz w termosie! Dochodzimy do sedna sprawy. Definicja kawałka, który broni się sam i sam w sobie jest HOT. Kolesie nie potrzebują baunsujących lasek, żeby dostarczyć takiej ilości erotycznego poweru, jakiego nie zaznacie oglądając bez przerwy na siku klipy jednej roznegliżowanej Kylie (dostanie mi się za to...) czy całej drużyny kręcących tyłkami i bardzo zdeterminowanych Pussycat Dolls. I chociaż nowych i zaskakujących nawet jak na siebie patentów goście tu nie zaprezentowali (raczej klasyka w klimacie Rooty), to i tak wiadomo, że nawet ich najprostszy singiel bije na głowę wszystkie szitowe "imprezowe" kawałki rodem z MTV. I "Oh My Gosh" wyjątkiem tutaj nie jest, ale potwierdza regułę. I o to chodzi. A jak komuś brak prawdziwych muzycznych innowacji, to niech sobie zapuści Bacha. –Monika Gruszka



09Common
Be
[Geffen]

Rzucić proszę okiem na listy indywidualne. Jędrzej Michalak, cyk. I co widać? Ano od góry do dołu same wymiatacze, tak jest, bez ściemniania wypełniaczami. A teraz spójrzcie na zbiór podsumowujący poglądy całego staffu. Coś tu tego... Gdzie się te dobra podziały? Brylantowe "Pocketful Of Money" Lekmana, wgniatające "Her, You And I" Changes? Niebotycznie cool utwór Someone Still Loves You Boris Yeltsin? Właśnie! Złodzieje! Moje hype'y i podjarki na nic się zdały, brać mnie olała. Tym więcej JADU i goryczy się ze mnie leje, że licząc na przychylność opatrzności, dokonałem mini-malwersacji. I nie oto kaman, że Commona nie kumam, nope. Zwyczajnie to "They Say" jest dla mnie kulminacyjnym (i bardziej singlowym) punktem Be, a nie kawałek tytułowy. Ale przytłaczająca większość to przy tym drugim mocniej doznaje, stąd wyjątkowo raz jeden grzeczniutko się podporządkowałem. I co mi przyszło z przeistoczenia się w Rywina Porcysu? Przysłowiowe gówno, bo żaden z wynalezionych przeze mnie p r z e z a j e b i s t y c h typów nie wbił do przekrojowej dwudziestki. Za mało się poświeciłem widocznie, bo tak na dobrą sprawę to "Be" również ląduje w kategorii pioseneczek, do których się wraca, and so on. Niechętnie, ale przyznaję, że intrygująco opatulający jazzowym feelingiem wstęp kontrabasu w połączeniu ze sprawną nawijką smyków i plumkaniem w basenie syntezatora to jest coś. Do wtrętów klawiszy również nic nie mam, NAWET admirując fakt dodawania przez nie pewnej głębi, delikatnego nalotu zadumanej poważki. Ale gdzie to się ma do czysto Foreignowej ekstazy "They Say"? Tu jakiś nieczysty lobbing był, silne powiązania biznesowe, zdaje się. –Jędrzej Michalak



08Michael Gray
The Weekend
[2004, Ultra]

"The Weekend" to w stu procentach popowy kawałek, bo zalicza się do tego genre wedle każdej możliwej definicji. Raz, że muzycznie dominują tu klimaty beztroskie, naiwne i radośnie imprezowe; dwa, że warstwa kompozycyjna opiera się głównie na prostocie ożywczych hooków; w końcu, kawałek wyraźnie przeznaczony jest dla mas, toteż podoba się praktycznie wszystkim: Michaela Graya można było usłyszeć w zeszłym roku w najprzeróżniejszych miejscach i okolicznościach, od hipsterskich domówek indie-elitystów po wiejskie dyskoteki na przedmieściach Rzeszowa. Może "Hey Ya!" to to jeszcze nie jest, ale uniwersalność przekazu docenić trzeba, skoro nawet ktoś taki jak ja (Kylie dziewczyna to nie moja drużyna) zalicza "The Weekend" do grona najfajniejszych muzycznych rzeczy, jakich się w roku ubiegłym słuchało. Krótko mówiąc: catchy, pomysłowo, futurystycznie i klubowo, ale z wielką klasą i smakiem. Czegóż chcieć więcej? –Patryk Mrozek



07Gwen Stefani
Hollaback Girl
[2004, Interscope]

Michał (24-12-2005 0:36)
zapuscilem se to twoje hollabackj
borys (24-12-2005 0:37)
"hollaback" to wiesz meta-singiel jesczze kiedys sie wypowiem o nim ale to jest na prace magisterska.
borys (24-12-2005 0:38)
byc moze najwazniejszy dla mnie utwor roku jesli chodzi o zmiany we mnie zachodzace jesli chodzi o percepcje muzyki.
Michał (24-12-2005 0:39)
faktycznie jest w tym moc, narracja jakas nowatorska choc ta zwrotka nie chwytliwa pozornie, nie-popowa, ale jak brekla ta melodia refrenu to ejst genialne i jednoczesnie zostaje ten bit nachalny niby doznalem troche
Michał (24-12-2005 0:39)
w pewnym sensie nowe formy zycia w mainstream popie
Ja (24-12-2005 0:40)
no ciesze sie ze to mowisz, bo nawet szatow sie poplakał ze nie ogarnia nowatorstwa

* * *

Szatow (18-11-2005 0:37)
smutne jest to ze mnie te kibordy w efrenie jakiejs gwen stefani rozpierdalają... jakby.... ze gdyby zycie mialo sens to sluchalbym takiej muzyki... jakby no te kibordy no.. one mi wyjasniaja czemu nigdy nie bede szczesliwy... i to w jakims takim szicie kompletnym... .. nierozumie...
borys (18-11-2005 0:37)
powiedz ktory numer?
borys (18-11-2005 0:37)
"hollaback girl"?
Szatow (18-11-2005 0:38)
no ten z bananas
borys (18-11-2005 0:38)
HAHAHHAHA
borys (18-11-2005 0:38)
HAHHAHAHAH
borys (18-11-2005 0:38)
BOOOOOSSSSSSSSSSSS
borys (18-11-2005 0:38)
no oczywiste gowniany numer ktory za ktoryms przesluchaniem ujawnia swoja GENIALNOSC
borys (18-11-2005 0:38)
oczywiste keybordy............
borys (18-11-2005 0:40)
arpeggio tych zimnych syntezatorów...
borys (18-11-2005 0:41)
i potem ta plama rozjeżdżająca się..
Szatow (18-11-2005 0:42)
ale jakby ZE MI SIE KUR WA CHCE- PŁA- KAĆ! no kurde no błagam... niemoge
no....
Szatow (18-11-2005 0:43)
(pomijam ze to jest dla mnie nowatorskie , ale to na serio ze jakis rapujacy wokal i bit i nagle keybordy zmieniaja obraz o 540stopni... )
Szatow (18-11-2005 0:44)
załamka.. niewazne.
borys (18-11-2005 0:44)
no wiem ale jak ja doznaje ze ty to TEŻ widzisz jakie to zajebiste. sadzilem, ze uznasz za gowno.
Szatow (18-11-2005 0:45)
no, sęk w tym ze to JEST gówno.. ale jakby... no.... kurde....
Szatow (18-11-2005 0:46)
(w ogole zakochany bylem w niej w czasach wczesnego no doubt)
borys (18-11-2005 0:47)
(o, lol, nie wiedzialem. dla mnie zawsze oblesna)
Szatow (18-11-2005 0:48)
nie wiem ja tam wole takie z podstawowki.
borys (18-11-2005 0:48)
młode.
Szatow (18-11-2005 0:51)
(jeszcze co do gwen to smieszne ze cenzurowana wersja jest ajniejsza od tej z "shit" bo jest takie urwanie frazy nietypowe)
borys (18-11-2005 0:52)
o, uslyszalem to w glowie. niezle musi byc. –Kuba Czubak, Borys Dejnarowicz & Michał Zagroba



06Jennifer Lopez
Get Right
[Epic]

Rich Harrison potrafi czytać w gwiazdach. Pewnej nocy zdumiony dociekł, że ułamek świdrującej impresji waltorni Maceo Parkera z "Soul Power '74" (1988, James Brown's Funky People, Pt. 2) w księdze przeznaczenia figuruje jako pełnoprawny riff, w dodatku przy kawałku "Get Right". Świadomy doniosłości odkrycia wyrezał ową sekundę. Powielił wielokrotnie, a siłom nadprzyrodzonym powierzył wykończenie. Zesłane z niebios aniołki natchnęły J. Lo, wraz z Rudainą Haddad i E'Anną Crawley, wskazując drogę do uwolnienia. Misterna harmonia tria backgroundowych wokali, klinczująca mięknące w oczach serce, to sekretny, największy skarb tego singla. Jenniferka zapodaje nie trzymającą się kupy, niepełnosprawną opowiastkę, wciągającą niczym fabuła Pociągu Z Forsą. Oderwany od codziennego pośpiechu, ciepły mostek z oszczędnym plumkaniem pianina i szemrającą perką uspokaja rozbujany refren i zwrotki. Na koniec dzieci aniołków nie wytrzymały i same dośpiewały outro. –Jacek Kinowski



05Antony And The Johnsons
Hope There's Someone
[Secretly Canadian]

Co stanie się z moim ciałem kiedy umrę? Czy zaopiekujesz się mną, obejmiesz mnie raz jeszcze, złożysz na moich wystygłych wargach pocałunek? Czy spocznę w trumnie wyłożonej białym atłasem, zanurzony w kwiatach, z różem na pobladłych ze strachu policzkach? Czy, bezbronny, zostanę wydany na pastwę kruków, skalpeli? Zostanie po mnie czarny fortepian, trochę zdjęć i ta elegia, którą Ci dedykuję. Boję się. To może stać się nagle, przypadkiem, nawet dziś lub jutro, czy Ty w ogóle zdajesz sobie z tego sprawę!? Boję się, że gdy na wieko spadną pierwsze grudy ziemi, zacznę panikować, dusić się i nie ujrzę już światła. Wczoraj we śnie byłem świadkiem obrzędu, duchów obcowania. Wokół mnie dusze wychodziły z ciał, zawodziły śpiewnie, odrywały się od ciał z bólem, krzycząc wznosiły się i niknęły w powietrzu. Odtworzenie tego efektu w studio nieoczekiwanie powiodło się; miałem zamiar śpiewać dalej, przedłużyć łagodne vibrato, nagle jednak zdecydowałem się przeciąć narrację ostatnich chwil gwałtownym, minorowym arpeggio na fortepianie, z którego wyłania się cichuteńka melodia na klawikordzie. Wiedziony instynktem uderzałem w klawisze coraz mocniej, melodia potężniała, rosła i wtedy krzyknąłem, a w zasadzie zaintonowałem żałobną, cerkiewną inkantację, którą w produkcji rozprowadziłem na sześć osobnych, wykwitających z siebie ścieżek otaczających słuchacza ze wszech stron. Finał wbija w ziemię. Dalej jest tylko cisza. –Tomasz Gwara



04Snoop Dogg feat. Justin Timberlake
Signs
[2004, Star Trak]

– Snoop?
– Mrhmpf?
– Justin przy aparacie, mam sprawę. Jest jeden koleś, kompletnie głuchy dude, z Polski...
– Where the fuck is that, my white nigga?
– Kurczę, przyjacielu, who cares about Polska?! Nie wiem. Ale przecież nie o tym mówię. Postać jego głuchoty, że nie załapał "Cry Me A River", nie doznał przy "Rock Your Body", nie mówiąc już o innych moich znakomitych singlach. "Senorita" anybody?
– Yhmpf...
– Więc potrzebuję czegoś naprawdę, no naprawdę. Żeby to pięć razy dziennie na repeacie zostawiał. Żeby wymiatało to bardzo na świeżości, wiesz. I want to kick his biały, chudy ass.
– Ya, think I got what you need... Fresh melodies, catchy rhymes. Yeah, one delightful chorus for you, one cooler-than-school chorus for me. "I'm not sure what I see...", para pa pa, papa. Yeah.
– No, dobrze brzmi, powiedz więcej.
– Short trumpets, smooth pizzicatos and all this subtle stuff built on power beat. Well, I don't like to boast, but that's a masterpiece, my friend.
– Ha, it's gonna be a Number One on everybody's hit-list!
– But there's one problem, Justin. You'll have to say "fuck" in this song...
– Fuck, no!
– ...
– Well, ok. –Piotr Piechota



03Game feat. 50 Cent
Hate It Or Love It
[Interscope]

To ciekawe jak 50 Cent sprawia, że Game brzmi jak gość we własnych piosenkach, a jednocześnie nie udało mu się bez niego wydać w 2005 singla w połowie tak dobrego jak "How We Do" czy przede wszystkim "Hate It Or Love It". Ten drugi to najbardziej ujmująca za serce rzecz w zeszłorocznej cyrkulacji piosenek na MTV. Podkład (basik i harmonia – reminiscencja "Długości Dźwięku" Myslo, heh) jest tu piękny i słoneczny, z soulowymi zawodzeniami w tle. 50 naprawdę pokazuję, że potrafi być świetny. Przy warczącym Gamie wydaje się niemal wyrafinowany ze swoim soczystym flow. Poza tym tylko przez te trzy minuty czuję autentyczną sympatię do tego kolesia, który zamiast otaczać się laskami, wspomina tu trudne dzieciństwo (jak mu kradną rower, kręci mi się łezka w oku). Jest jeszcze wejście w refrenie – to jak bez żadnego wysiłku 50 atakuje hip-hopowym hookiem roku. A Game jest w porządku (kocha mamę i słucha Marvina). –Łukasz Konatowicz



02Róisín Murphy
If We're In Love
[Echo]

Droga Róisín! Kocham cię w tej chwili! Kocham cię za to, że udostępniłaś mi tak wielopłaszczyznowy numer, który jednocześnie wchłaniam skórą jak nawilżający balsam. Dzięki niemu na maksa uwierzyłem, że jestem jakże inteligentnym, wytrawnym słuchaczem o wysublimowanym guście, skoro potrafię z utworu o złożoności polifonicznego dzieła sztuki czerpać przyjemność porównywalną do całowania "z języczkiem". Ta futuro-ballada jest zarówno romantyczna/melancholijna, sexy as hell, oraz figlarna/komediowa, i w każdym z tych wcieleń jest autentyczna. A w ramach bonusu nie emanuje wcale pseudo-ambicjami, tylko zwartym i napiętym (choć paradoksalnie zrelaksowanym!), wściekle zaraźliwym i unikalnym obliczem (powiem ci w tajemnicy, ciii, że statystycznie słuchałem jej najczęściej w 2005, czasem po kilkanaście razy z rzędu – tylko nie wygadaj się Amerie i Gwen). Nigdy nie zachwycało mnie Moloko i ten wasz mariaż z Matthew to najlepsza rzecz jaka się wam obojgu mogła przytrafić. Gość umie masjtrować bity, tja. Around The House jak se nie zapuszczę raz na miesiąc to choruję. Kręcą mnie podobne kraksy wyrazistych osobowości. Jesteś w tym tandemie tym, czym zimne oblicze Nico dla gorących songów Reeda. Ale pojechałem! Podejrzewam symbiozę na zasadzie credibility-mezaliansu: ty zyskałaś poklask u niezali, a on zarobił kasę na swoje pojebane, anty-globalistyczne projekty. Ale szczerze mówiąc chuj mnie to obchodzi, bo liczy się efekt. Aż przejdę na rewers kartki, bo z przejęcia zapisałem już awers.

Liczy się efekt, uhm, where were we? Aha, wiem. Wytłumacz mi skarbie – o co tu biega muzycznie? Czy ty się bodaj nie gubisz w tej kubistycznej, pogmatwanej konstrukcji? Och cóż za subtelna gra z formą piosenki popowej i roszada funkcji: wpierw zwrotki z refrenem, później refrenu ze zwrotką. Strasznie doznaję. Ulubiona moja faza to właśnie po chorusie, od 1:15. Para rosnących czterodźwięków midi-saksofonu chodzi mi po głowie już pół roku, każdego dnia. A linia wokalu podnieca imaginacją: każda fraza zakłada inne skoki nutowe i podziały, przy kapitalnym utrzymaniu ścisłej dyscypliny rytmicznej. I ty myślisz, że ja się nabiorę na te anegdoty sprzedawane dziennikarzom – że przed karierą miałaś zero doświadczenia i śpiewałaś do dezodorantu wycierając się po kąpieli? Jeśli serio, to winszuję największego skoku umiejętności w dziejach wokalistyki, ponieważ obecnie mieciesz z precyzją artykulacji i wyczuciem melodii, które ci pozwalają zarzucić brak kompetencji Zapendowskiej. (I tak nie znasz.) Normalnie wkradają się sławne diwy jazzowe w sposobie twojego operowania głosem, ale czynisz to kotku z takim od-niechcenia luzem, że jesteś cool. A propos, trzy grosze o tekstach, ty ruda Irlandko jedna. "Like I do just sleep all day" – otóż to, wyjęłaś mi po prostu z ust (ekhm). "Last night I / I think I / I dreamt a beautiful song / But when I woke / The birds had flown / And it was gone" – też tak miewam. Dzięki ponadto za tytułowy, jakże logiczny aforyzm: teraz wiem już jak to kulturalnie wyperswadować dziewczynie, gdy się opiera. Hihi. –Borys Dejnarowicz



01Amerie
1 Thing
[Columbia]

Oglądając w tym sezonie mecze Barcelony odnosi się wrażenie, że dystans między Ronaldinho a resztą futbolistów odpowiada przepaści dzielącej szpanującego na podwórku "zawodowca" od niezobowiązująco pykających gałkę kopaczy-amatorów, przysłowiowych Pawłów Walusiów. Obczajcie te kocie ruchy. Kolo czyni ze sportowej koorydynacji sztukę, a przy tym jest kurde najświeższy, najbardziej dynamiczny na boisku i Casillas może się podrapać po tyłku kiedy Ronaldinho zostawia za sobą Carlosa bezradnego jak małe dziecko, o Helguerze nie wspominając nawet, bo jego mina po tym zwodzie Gaucho mówiła wszystko, wyrażając zwyczajnie poczucie własnej małości w obliczu sił, których nie rozumie. Nie tylko zawartość melaniny w skórze łączy zwyciężczynię naszego rankingu z laureatem Złotej Piłki, lecz właśnie na przykład ośmieszanie konkurencji. Borys rzekł mi kiedyś – ten utwór jest ważniejszy, niż wszystkie tegoroczne płyty. ("Taki jest twardy".)

Hegemonia "1 Thing" w bieżącej muzyce, więc również wśród singli, nie podlegała żadnej dyskusji, albowiem każdy element piłkarskiego rzemiosła znalazł doskonałą realizację w dziełku Amerie / Harrisona. Bębny roku (przygotowanie motoryczne), pAAsja "It's this one thing that got me trippin'!" (zatem cechy wolicjonalne, jak mawiają trenerzy), najbardziej wyraziste zajebiste smaczki ever, czyli wymyślone bez wątpienia w przypływie szału twórczego "knock, knock, knock, knock, knock oh" (brzmiące jak tradycyjne "na na na na na oh") i przeplatanka melodii "oh oh oh" z onomatopeicznym "ding dong ding dong ding", ilustrująca wers: "Memories just keep ringing bells". Znaczy wiecie, zauważam niedobór nacechowanych dodatnio epitetów w leksykonie wyrazów pochwalnych, kiedy zastanawiam się nad każdą śrubką konstrukcji tego jumbo jeta, pomijając w ogóle potęgę całości. Nie żartuję teraz. Objawienie anielskiego backgroundu i chórków w mostku, a kilkanaście sekund później kawalkada "ochów"... Ja jebię, tego nie przewidziałem. Co ona w klubie gra?

Aha, kult "1 Thing" spowodował nawet, że sobie nabyłem w przypływie ekstazy doznawczej "czarne" wydanie. Strona A zawiera klasyczną wersję podstawową, instrumentalną (figlarne, syntezatorowe wstawki w środku) i popis a capella naszej heroiny (delektowanie się kolażem ścieżek jej mocarnego, żywiołowego, tętniącego głosu to istna uczta dla trąbki Eustachiusza). Strona B natomiast to mixy hip-hopowe, z gościnnym udziałem Eve i BG, ale te (odpowiednio – żeńska i męska) rapowanki psują rasowość: najlepiej kopie numer wtedy, gdy Amerie zostaje sama "w teatrze dusz", przygotowanym starannie przez maestro studia Richa (zdobywcy pewnego oskara za rok 2005 w kategorii "producent" – niżej check jeszcze miejsce 6). Walory estetyczne winylowej edycji – można się z bliska pogapić na ogromne foto Amerie. Potężna bogini stoi tyłem, rozciągając czekoladowe, naoiliwione nogi okute w buty ze złota i bezczelnie wypinając na obiektyw opięte białymi bokserkami (!!) pośladki. Kadr uchwycił jej głowę, tułów i rozwiane kruczoczarne włosy w ruchu. Ta okładka zostanie w popkulturze.

I przy okazji powraca redakcyjna dyskusja: czy Amerie w ogóle – zostawiając na boku artystyczną genialność jej kolaboracji z Harrisonem – jest gorącą cizią, czy nie? Jak sądzicie? Bo u nas zdania podzielone. Dolne partie (mmm kabaretki w klipie...) generalnie bez zarzutu, ale osobiście za newralgiczny punkt jej wizerunku jako szprychy uważam przesadnie umięśnione i proporcjonalne rysy twarzy, cokolwiek chłopięce. I to spojrzenie z covera: nie tyle wyniosłe, co zwycięskie, panujące. Ale ona ma to prawo – nagrała track o większej wartości niż wszystkie albumy z 2005 razem wzięte, połykający za jednym zamachem "Prom Night Party", "Bang!", "Mbgate" (by sięgnąć ku Porcys 100 Singles 2000-2004) i masę innych ekscytujących, wyprzedzających epokę hiciorów. Stąd chyba przepaść punktowa do następnej pozycji w naszym głosowaniu. Analogia z uniwersalnym urokiem "Hey Ya!" adekwatna – każda lista singli '05 która nie daje "1 Thing" na samym topie jest, nieuchronnie, oszustwem. –Michał Zagroba & Borys Dejnarowicz



#20-11    #10-1

Listy indywidualne

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)