SPECJALNE - Ranking

20 najlepszych singli 2005

6 stycznia 2006



Skoro ponarzekaliśmy, to czas teraz trochę poświętować. Dosyć już tej spuszczonej głowy i biadolenia, bo nie było od powstania Porcys roku równie obfitującego w fenomenalne, bezbłędne single, co 2005. Zwiastowanie tego szaleństwa nastąpiło już w 2004 i wtedy po raz pierwszy obok podsumowania płyt spróbowaliśmy uporządkować nasze ulubione piosenki, ale w tym roku nie było ani cienia wątpliwości: singlom należał się regularny, osobny ranking – nawet dwukrotnie obszerniejszy niż płytom, aby nie uronić żadnej rewelacji. A było z czego wybierać! Poza ostateczną listę wypadły fantastycznie uzależniające kawałki takich wykonawców, jak Robyn, Kelly Clarkson, Lil' Love, Changes, Plastic Constellations, Saint Etienne, LCD Soundsystem, Animal Collective, Clientele, Jens Lekman, Robbie Williams, Missy Elliott, Kanye West, Franz Ferdinand, Ciara, Junior Senior, Cardigans, Russian Futurists, Le Concorde, R. Kelly, M.I.A., Richard Cheese, Five Mod Four, Vitalic, Maspyke, Coral, Sugababes, Marco Passarani, Pharrell, Of Montreal, Isolée, White Rose Movement i wielu innych, a także solidny zastęp kolejnych tracków autorstwa tych, którzy dostąpili zaszczytu obecności w Top 20. Gdyby się uprzeć, to można by w sumie cały 2005 (btw w drodze wyjątku uwzględniliśmy parę tune'ów z późnego 2004, przedtem bez szans na takie zestawienie) spędzić na siedzeniu przy kompie i układaniu aktualnych hitów w miksy, susząc z tego powodu zęby w geście uciechy. Przekonajcie się dlaczego.

[Uwaga: 10 Najlepszych Singli to ostatnia część 5-dniowego podsumowania roku 2005. Porcys odchodzi na trzytygodniowy urlop. Regularne updejty powrócą w poniedziałek, 30 stycznia. W międzyczasie, aby wejść na stronę główną serwisu, kliknij tu.]



20Common
Go!
[Geffen]

Moje pierwsze zetknięcie z "Go!" zaowocowało czymś na kształt fascynacji i zaciekawienia jednocześnie. Bo to było wcześnie rano, a mi się wydało że to jakiś nowy singiel Kanyego. Dopiero kilka tygodni później, zupełnie przypadkowo, uświadomił mnie kumpel, że to nowy Common jest. Żeby było śmieszniej, tego samego dnia drugi raz trafiłem na kawałek i dopiero wtedy tak na serio zachwyciłem się jaki leciutki podkład i jaki miękki flow, zarówno Commona, jak również wspomnianego już przeze mnie Westa. W ogóle zdaje się, że Kanye nie robi tutaj niczego, czym w mniejszym bądź większym stopniu nie imponowałby już wcześniej, a jednak udaje mu się tutaj usnuć taki delikatny i błogi podkład, że naprawdę można odpłynąć. Poza tym świetnie wypada w refrenie, pozbawiony jakiejkolwiek spinki czy poważki, zwyczajnie i na luzie wyrzucając z siebie słowa, doskonale buduje wyborny klimacik kawałka. Pełniący tutaj wbrew pozorom główną rolę Common również prezentuje się ze swej najlepszej strony. Swobodny i wyraźnie zrelaksowany, widać że świetnie się czuje w oprawie, którą mu przygotował West. A oprócz tego trzeba zauważyć, że facet złożył tutaj jedne z najlepszych liryków minionego roku, więc tym bardziej szacun mu się należy. Sama współpraca wypada kolesiom znakomicie; to właśnie dzięki ich zgraniu "Go!" płynie sobie tak przyjemnie, że aż żal chwyta gdy utwór się kończy. Całe szczęście jest jeszcze funkcja "repeat". –Łukasz Halicki



19McEnroe And Birdapres
Nothing Is Cool
[2004, Peanuts & Corn]

McEnroe, kanadyjski biały producent i MC, za swoje największe osiągnięcie uważający to, że jest w stanie skonsumować sześć mich płatków śniadaniowych nie wymiotując, stoi na czele undergroundowego labela Peanuts & Corn, parającego się przede wszystkim twórczością prześmiewczą. Ton ironiczny zdominował również kolaborację Mcenroe'a z lokalną hip-hopową mini-legendą sceny Vancouver, Birdapresem, brzmiącą krótkimi momentami czarnawo, innym razem przypominającą rapujące Beta Band, a przede wszystkim wypełnioną słabiackimi cheapiastymi samplami i wygłupami na mikrofonie. Kawałek tytułowy to zdecydowanie najlepsza, hebanowa chwila longpleja. W sprincie na stówkę numer o dwie długości dystansuje własne towarzystwo przyciężkawych białaśnych komedyjek. Jedzie super lotny track cudownym, luzackim, świergoczącym tematem, naturalnie zgrabnie zespolonym w ultymatywny, relaksujący hook za pomocą groovu klawiszy osrebrzonego bardzo trafną interwencją harfy. Wypływa to cudo inicjalnie, a później w roli przewodniej w refrenie, eksponując gładką, kołyszącą melodię obecną głęboko, podskórnie na całej szerokości podkładu.

Miękki bas i szeleszczące bity uzupełniają obraz perfekcyjnej ścieżki dźwiękowej na koniec wakacji, hitu przeciętnego nastolatka stojącego przed perspektywą "back to school", powrotu do nie lubianego gmachu i uszczypliwości ze strony trendy kolegów. Raz – wymiękam jak przy pozytywnych bałnsowych zabijaczach Blackaliciousa, a świeżość vibe'u jakby jeszcze większa albo przynajmniej bardziej uniwersalna (nieobecny afro element soul / r'n'b, świetna kompozycja bez wyraźnej jednoznacznej proweniencji), więc żegnamy się ze stresem. Dwa – płynie z tej piosenki pół żartobliwe przesłanie "nothing is cool", zasadzone w starych filozoficznych prawdach "wszystko jest jednością" oraz "każda moda przemija". Konkluzja zdecydowanie sofistyczna: "You wanna be up on what's fresh and what rules / Then talk about nothing 'cause nothing is cool". –Michał Zagroba



18Maximo Park
Postcard Of A Painting
[Warp]

"Postcard Of A Painting" to utrzymany w nurcie new-wave revival typowo brytyjski hicior. Najistotniejszy jest tu genialnie napędzający cały kawałek efektowny riff, kolejna reinkarnacja nieśmiertelnie świeżej rytmiki "This Charming Man" (jego skręcający w brzuchu powrót na wysokości 1:30 przyprawił mnie ostatnio o kilka krępujących spojrzeń w miejskim autobusie – naprawdę ciężko się było powstrzymać od fizycznego doznawania). Rozwalają też zaśpiewane z angielskim bossostwem teksty w stylu "Your eyes / Are big when they're so close", kreatywne przejścia na perkusji, chwytliwe arpeggio w refrenie, melodyjny mostek i ślicznie "papające" w tle, żeńskopodobne chórki. W ten sposób otrzymaliśmy ponad dwie minuty samej treści. No a teraz krótko i zwięźle: MA.SA.KRA. –Paweł Greczyn



17Clor
Love + Pain
[EMI]

"Jeden z nowofalowych singli roku" – jak obwieszczał Jędrzej w swoim wrześniowym playliście – to faktycznie perełka na tle rockowej słabizny z Wysp. Precyzyjna, bardzo mechaniczna sekcja; zwrotka nerwowa (obijające się o uszy Devo, XTC, Gang Of Four czy Duran Duran) i wybuchowy, nieco glamowy refren. Niby nic wielkiego, ale muzycy (w końcu między innymi sidemani Roots Manuvy – więc pierwszymi lepszymi szarpidrutami nie są) grają z wyczuciem, bez przerysowania. I jeszcze piękna końcówka. Nowofalowy singiel roku 2005 albo po prostu – na potrzeby składanki singli – dobry gitarowy przerywnik między bardziej wymiatającymi kawałkami r'n'b. –Piotr Kowalczyk



16TV On The Radio
Dry Drunk Emperor
[TV On The Radio]

Miniony rok na pewno zostanie zapamiętany jako rok klęsk żywiołowych. Tsunami w Azji czy huragany w USA przynosiły niewyobrażalne szkody, ale także poruszały wyobraźnię muzyków. Nie tylko polskich na szczęście. Przykładem "Dry Drunk Emperor" TVOTR, dedykowany ofiarom Katriny, w którym politycznemu zaangażowaniu i tekstowemu antybushyzmowi nie udało się przysłonić siły muzycznej. W tej piosence zachwyca bowiem wszystko: wspaniale kreatywna partia bębnów z charakterystycznym drive'm różnorakich blach; mnogość skontrastowanych partii gitarowych; długość linii melodycznej; jakość linii melodycznej; niepowtarzalny sound zespołu. Kluczem do sukcesu okazał się fakt, że TV On The Radio w końcu udało się w opublikowanym własnym sumptem (via internet) numerze połączyć swe ponadprzeciętnie oryginalne brzmienie z ponadczasową treścią muzyczną (co z resztą wypunktował w swoim wyczerpującym i nie zostawiającym nic ciekawego do napisania playliście Patryk). Przez bite sześć i pół minuty nasze uszy mają okazję kwitnąć ("więdnąć"), podróżując swobodnie pomiędzy kolejnymi warstwami muzycznej tkanki utworu. A biorąc pod uwagę pewną patetyczność czy wręcz monumentalność tego utworu, możemy śmiało nazwać go niezal-rockowym hymnem roku, z akcentem na słowo "hymn". –Piotr Piechota



15Róisín Murphy
Sow Into You
[Echo]

"Sow Into You" to numer, którego nie spodziewałbym się po Róisín. Po pierwsze słyszalna we wstępie (choć nie tylko) fascynacja skandynawskimi wokalistkami (Björk to oczywistość, ja tam jeszcze gdzieś w tle Stinę Nordenstam słyszę). Aczkolwiek w porównaniu z dwiema wymienionymi paniami Róisín ma nieskończenie więcej luzu, co w kolejnych taktach zdaje się bardzo skutecznie eksploatować. Misternie ułożony z kolejnych partii instrumentalnych oraz sampli muzyczny bałagan wydaje się jedynie pobudzać jej kreatywność, co paradoksalnie nie oddala jednak wokalistki od żadnego z biegunów, wokół których koncentruje się idea tego numeru: liryczności i taneczności. Tyleż to zapewne zasługa Róisín, co Matthew Herberta. Jestem w stanie sobie wyobrazić niekończące się konflikty czuwającego nad transcendentalną materią artystycznej spójności MH z rozbrykaną, niesubordynowaną panią Murphy. I to czuć w tym numerze – coś jak "rozstajemy się w nienawiści, ale stworzyliśmy coś naprawdę fajnego". Choć oboje to profesjonaliści, więc nienawiść też brzmi tu profesjonalnie niczym w czarnym PR rodem z polskiej polityki (no, ten...). Rezultat: jeden z dwóch kawałków na niezłej (dobra, to nie do końca w sumie moja drużyna) płycie, których chce mi się słuchać na repeacie. –Marcin Wyszyński



14Serena Maneesh
Un-Deux
[Honeymilk]

Serena Maneesh jako kolejny generator idei MBV sprawdza się doskonale. Niespodziewanie, bezczelnie, powinni zasłużyć na lincz, z kilku stron przynajmniej. Ech, impertynenci: ta dzisiejsza młodzież rozwydrzona taka. Krytyka powinna rozmontować, od tego są, a nie od grzebania w transgresjach. Na co ja podatki płacę. SM wychodzą naprzeciw oczekiwaniom w czasach, kiedy cokolwiek nowego nam się już nie podoba, jako dowód na wystarczalność błyskotliwego lawirowania we własnym epigoństwie by usatysfakcjonować odbiorców. Ależ tak! Dojdziemy kiedyś do momentu, w którym niczego więcej od muzyki nie będzie konieczności wymagać. Kiedyś spotkałem się z przebiegiem pewnego procesu decyzyjnego, który zakładał, że jakich inspiracji byśmy nie uwzględniali przy zakładaniu bandu, jakich post-punkowych machin nie aranżowali, to i tak skończy się na zaprogramowaniu perki według schematu tupania O'Ciosoiga z Isn't Anything, rozmywaniu tonacji głoskowych na wyższych rejestrach i przepychaniem się w nawarstwianiu gęstości tekstur gitarowych. Działo się by. W każdym razie norweska załoga w "Un-Deux" bez nerwów łączy estetykę słonecznego popu z hałasem ("róbcie haAAałaaas!" i zarzęził przester, zarządzając urokliwość linii melodycznej). Tak ładnie w zwrotkach, tak gęsto i sinusoidalnie we wszelakich kluczowych przejściach a wokal nie dość, że pokryty, to jeszcze wystawiony pod sufit. Noise-pop, dream-pop: shoegaze. W dwie minuty! –Mateusz Jędras



13Jamiroquai
Seven Days In Sunny June
[Sony BMG]

Już początek budzi strach, gdy Jamiroquai czadzi nas banałem stonowanego i absolutnie wygładzonego komercyjnego bedroom-popu. Zanim zaczynam się na dobre zastanawiać, dlaczego odczuwane odurzenie koi, zza pleców wychyla się i dybie na moją potylicę mostek. Mostek-stręczyciel, mostek-strzał w dziesiątkę. Nieco dalej mu do szablonów; co prawda pianinko celuje w nas trzema ledwie akordami (z każdego pada po kilkanaście strzałów), ale z napięciem radzi sobie precyzyjnie niczym Leon Zawodowiec – samemu je tworzy. nie dając się w żadnym razie nadmiernie ponieść. I tak właśnie płyną sobie te cztery minuty, od strony formalnej innowacyjności nie oferując absolutnie niczego. Tym większe zasługi dla, tej, hih, no wiecie. Ekhem. Psttt. Ksz-ksz, fiu fiu, MELODII, tajemniczej siły nadającej każdemu tutejszemu dźwiękowi wykwintności, sprawiającej, że wszystko się bezbłędnie uzupełnia i trzyma za ręce oraz kupy. Choć tak na dobrą sprawę, to "wszystko" niczym specjalnym nie jest, zwłaszcza tyle lat po Stevie Wonderze. Możecie wyśmiewać na forach i przy kotlecie w domu przenikliwość powyższej analizy, ale prycham na to: pewnego dnia może staniecie oko w oko z "Seven Days In Sunny June" i zobaczycie se, oj zobaczycie. –Jędrzej Michalak



12Gorillaz
Dare
[Virgin]

"Dare" to chyba najbardziej taneczny beat tego roku wśród popowych przebojów, imprezowy do kwadratu. Bazujący głównie na maksymalnie uwypuklonym basie, równomiernie dającym po uszach, a jedynie gdzieś w tle pomyka sobie jeszcze całkiem przyjemny motyw klawiszowy. Odnotować należy również fantastycznie wypadające wokale; zmiany ról, przejścia, wejścia i te sprawy, naprawdę świetnie to Gorylom wyszło. Nóżki same idą w ruch, wystukując ten najprostszy z możliwych rytmów, a bajecznie prosty refren automatycznie zapisuje się w komórkach pamięci. Żadnego kombinowania czy silenia się na oryginalność, bo przecież nie po to stworzono ten projekt. Animowana ekipa postawiła na optymalną prostotę, tworząc tym samym jeden z najbardziej charakterystycznych singli roku (ktoś nie słyszał "Dare"?). Na całe szczęście udało się zespołowi uniknąć banału oraz popadania w schematy, co poprzednio już się im zdarzało – "Dare" ani nie męczy, ani nie nudzi, a kolejne przesłuchania absolutnie utworowi nie szkodzą. Albarn świetnie się bawi i pokazuje nam jaki z niego boss. Co za koleś! –Łukasz Halicki



11Roll Deep
The Avenue
[Relentless]

Nie jest to rodzaj hip-hopu, w którym ktoś mamrocze coś o numerze swojego bloku. Tu jest ten podkład, "Heartache Avenue" (najdłuższy sample świata?), a wokal, jak by to powiedzieć, jest jak jeszcze jeden dźwięk, a nie jak będąca gdzieś z boku przeszkadzająca grime'owa nawijka, posępna do sztuczek suczek apostrofa. Tego tu nie znajdziecie, to jest w ogóle inny gatunek; ci, co tamte rzeczy śpiewają, pomylili chyba rubryki w tabeli, przesłyszeli się, więc to wyłączcie, bo to powoduje szkody, potem może być trudno przekonująco o świetnym kawałku hip-hopowym napisać, w którym zważa się na to, że ma być fajnie, że ma być wycieczka do wesołego miasteczka i że ma być rytm. Haha, słuszne i właściwie temat wyczerpujące było zauważenie w plejliście o "The Avenue" idealnego wejścia wokalu. Więc chyba trzeba już nie mówić, że bardziej nie lubię hip-hopu, skoro jest na przykład takie "Avenue". No, trzeba było od razu tak mówić. –Zosia Dąbrowska



#20-11    #10-1

Listy indywidualne

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)