INNE - PORCAST

Mehico
"Brazil"

Młoda scena bydgoska to istotny punkt na najnowszej mapie krajowej alternatywy, ale chociaż cenię zapał niezwykle serdecznych ludzi z George Dorn Screams i uznaję Lo-Fi Festival za pozytywną inicjatywę, to jednak do tej pory nie miałem żadnego powodu żeby się do niej jakoś bliżej "przytulić" – tamtejsza definicja "emo" niestety nie pokrywa się z moją, z 3Moonboys nic nie pamiętam, a longplej Dżordżów, poza tym jednym niesamowitym zaśpiewem wokalistki "My trousers are gone!", nie wydał mi się specjalnie interesujący. Kiedy więc ponad pół roku temu ktoś wręczył mi niepozorny digipack opatrzony wątpliwą nazwą "Mehico" i powiedział, że to side-project Jerzego Dorna – było dla mnie oczywiste, że jedno przesłuchanie w moim przypadku wystarczy. Na szczęście (w przeciwieństwie do niektórych recenzentów) nie podjąłem werdyktu *przed* zapoznaniem się z krążkiem. Zetknięcie zaowocowało małą fascynacją i okazało się, że do albumu Filu Filu wracałem wyjątkowo często. A teraz, patrząc na różne zestawienia najlepszych polskich płyt mijającego roku, wszędzie brakuje mi tego tytułu.

Szczególnie to zaskakujące, skoro w teorii Mehico zagospodarowali teren nasuwający sporo znaków zapytania. Ta "supergrupa" dwójki dziewcząt i trzech chłopców (nie każcie mi przybliżać zawiłości składu, kto skąd i na czym grał, a gra teraz – parę kliknięć i po problemie) uprawia bowiem skrzyżowanie chicagowsko-post-rockowej matematyki aranżacyjnej z demonstracyjnie pretensjonalnym stylem śpiewania wokalistki imieniem Małgorzata, której timbre głosu, teksty i angielska wymowa przywołują Novikę i też powinny być co najmniej przedmiotem dyskusji dla native speakerów. Ale na tych pozornie chwiejnych fundamentach formacja Mehico buduje niespodziewaną magię, operując przejrzystymi kontrastami między gęstą sekcją i rozłożonymi, błyszczącymi od echa akordami lub arpeggiami gitar, nad którymi króluje snujący niestrudzenie opowieść głos wspomnianej frontwomanki. Kawałki są do siebie niby podobne, ale każdy z nich ma szalenie inteligentny, choć lekki i przyswajalny przebieg. Balans między progresywnością, uczuciowością i piosenkowym konkretem sprawia, że nagle budzi się tu istna baśń.

Filu Filu to pozbawiona odstającego momentu całość i warto ją po prostu sobie kupić, ale otwierający track "Brazil" stanowi świetny przykład możliwości tej nowej, sensacyjnej siły w rodzimym "indie". Z początku obcujemy z regularną, choć odrobinę pociętą figurą rytmiczną. Lecz Mehico za nic mają schemat zwrotka-refren; wolą subtelnie rozwijać narrację, oplatając rozłożysty quasi-riff dwiema różnymi liniami melodycznymi wyjątkowo cicho jak na siebie skradającej się tutaj panny na mikrofonie. Dezorientujące zawieszenie pełni rolę pomostu, którym przedostajemy się do drugiej, epickiej odsłony utworu. Nostalgiczne pasaże gitar, porządkowane przez doskonały, zapętlony, dziwnie bujający hook basu, prowadzą do mini-zwieńczenia, ani przez chwilę nie wymykającego się spod kontroli wykonawczej czy koncepcyjnej. Gdyby Drivealone nie przesterowywał tak grubo wioseł i trochę jaśniej masterował swoje nagrania – mógłby zabrzmieć w ten sposób. I, och Boże, chyba nigdy wcześniej nie słyszałem bandu znad Wisły, którego tnący hook gitary skojarzyłby mi się z drugą częścią "Stars Are Projectors". To musi być znak.

posłuchaj »

Borys Dejnarowicz    
19 grudnia 2008
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)