PLAYLIST
Veronicas
"Lolita"
O siostrach Origliasso jeszcze u nas nie było, a uważam, że
jest co przybliżać! To, że są fajnymi typiarami, widać na pierwszy rzut
oka, ale muzycznie też zdarzyło im się parę razy zagościć na dłużej
w naszych głowach. Mówię tu chyba głównie za siebie i redaktora Babacza,
bo jakiś czas temu zaczęliśmy się nawet zastanawiać nad
dalszymi losami sióstr. Bo to, co nagrały do tej pory, to nie są złe rzeczy,
powiedzmy to sobie od razu.
Debiut The Secret Life Of... z 2005 roku to album, do którego
swoje dołożyli tacy gracze jak Max Martin i Dr Luke, więc
"ja powiem szczerze panie redaktorze, uczciwie powiem tu państwu": singlowo –
bomba! "4Ever", jakaś teen-popowa wariacja na
temat "Since You Been Gone" skrzyżowanego z najlepszym utworem nie
napisanym nigdy przez Avril, wciąż sprawia mi tyle radości, ile miałem
słuchając ten utwór "na bieżąco", będąc gówniarzem. Podobnie jest z "Revolution", które jedzie jak szalone i wciąż
trochę nie ogarniam, jak taki numer mógł wyjść spod ręki Chantal
Kreviazuk, głównej dostarczycielki adult-nudziarstwa w ostatnich
latach. Ale album tracki też czesały tam mocno – uroczo naiwne
"Heavily Broken" czy cover Tracy Bonham na koniec – to wszystko
solidne granie warte sprawdzenia.
Na wydanym dwa lata później Hook Me Up też było ciekawie, choć
muzycznie niebezpiecznie skręciło to w stronę takiego trochę
emo-synthpopu, chwilami zdecydowanie nie z mojej drużyny. Ale kto
potrafi oprzeć się przebojowości "Untouched", niech pierwszy rzuci kamień.
Przerysowany jest ten numer jak mało co, ale zażera też jak mało co w
mainstreamowym popie ostatnich lat.
Gorzej, że od tamtego momentu zrobiło się o Veronicas cicho i ta cisza
bywała interpretowana na wiele sposobów. Nic to, teraz wreszcie mamy
konkret – trzeci album sióstr ukaże się na początku przyszłego roku i
prawdopodobnie będzie nosił tytuł Life On Mars. "Lolita", jego
zapowiedź, to kawałek, który jest dla mnie największą zagwozdką
ostatnich dni. Trochę nie wiem, co o nim myśleć – z jednej strony może
to trochę "roboci pop" w podobie tego, co proponowała nam ostatnio
Britney, z drugiej – mam jakiś problem z takimi bezwstydnymi
electro-hookami w popie. Z trzeciej strony – niby coraz bardziej
pochwalam tego typu eksperymenty, ale z czwartej – no nie wiem, gryzie
mi się to odrobinę z tym przegiętym emo-wokalem. Z piątej – niby
przewidywalny jest ten "dubstepowy breakdown", ale z szóstej - wciąż
pozostaje całkiem świeży na tle tego, co słyszałem od paru innych
współczesnych tuzów. Sami widzicie, wielość perspektyw skutecznie
przysłania mi optykę, jestem rozdarty, jak dawno nie byłem. Nieważne,
fakty są bezwzględne – to jeden z najciekawszych popowych numerów
jakie ostatnio słyszałem.