PLAYLIST

Splash
"Don't Look Back"

7.5

Kiedy w 2012 Porcys obwieścił ludowi "Ever Before", byłem prawdopodobnie w trakcie najbardziej intensywnego i zajawkogennego (a pewnie i kluczowego w procesie formowania moich upodobań) okresu wchłaniania muzyki w całym swoim dotychczasowym życiu. I co tu dużo gadać – ten kawałek przywalił mi prosto w beret z impetem przewyższającym najzacniejsze rajdy Arjena Robbena. Ale co, ale jak, ale gdzie ja jestem, ale gdzie ja LECĘ? Brooklyński jeszcze wtedy Splash nie tylko wydał mi się produktem skrojonym wprost pod Porcys – on wydał mi się produktem skrojonych wprost pod absurdalną dyskusję "po co w ogóle tworzyć muzykę pop". Przebojowość, finezja, erudycja, lekko kiczowate, choć świadome, roxymusicowe podejście do tematu kreacji, czerpanie z najwspanialszych kart w glazurowej talii ejtisowego panteonu i przede wszystkim potężny, potężny hook w refrenie – i co Ty na to, antyfanie człowieczeństwa?

Wyśmienitym jest ten moment, w którym zasiane hen hen w przeszłości ziarenka zaczynają kiełkować, kiedy kliknięty w animuszu doznania czegoś lajk na fejsie czy follow na SoundCloudzie pokornie zwraca zainwestowane pokłady nadziei. Splash kazali czekać na swój kolejny ruch bardzo długo, ale nieuczciwym byłoby powiedzieć, że w tym czasie próżnowali. Podczas swojej dwuletniej absencji, zespół zdążył nagrać osobliwy teledysk do "Ever Before", przeprowadzić się z do Los Angeles, nasiąknąć klimatem pinkowego freak-światka, zbić z nim piątki (wystarczy wspomnieć o enigmatycznym projekcie Nicky Sparkles, za którym stoi – jak się okazuje – Nick Schneider, rudzielec ze Splash; jego "It’s Your Life", jeden z przebojów kwietniowej rezerwy, sam w sobie powinien z automatu włączyć skojarzenia z tą ferajną, a dodajmy, że autorką teledysku jest sama Geneva Jacuzzi) i założyć swoją własną, hypnagogiczną wytwórnię tripper disc. Jest, wreszcie jest, ten wyczekiwany nowy utwór i chociaż nie do końca czegoś takiego spodziewałem się, to i tak zamiata dokumentnie.

Można by leniwie zrzucić "Don’t Look Back" na barki coraz śmielszych rubieży grupy po terenach najntisowego r&b. Napisać, że zajebiste, że wszyscy pamiętamy co się stało, gdy ostatni raz urzędujący w LA zespół o ewidentnym kunszcie piosenkopisarskim przeskoczył z ejtisów do najntisów (dla przypomnienia – konsekwencją było 10.0 na Porcysie, krystalicznie piękny tekst Wojtka i dożywotni szacun na dzielni dla sprawców zamieszania) i że z rozrzewnieniem czekamy na takie kalifornijskie déjà vu. Wszystko prawda, ale średnio oddaje to specyfikę kawałka, przy którym Książę z obleśnym uśmieszkiem poszerza listę dłużników, inc. wspominają czasy "Swear", brodaty Paddy za zasłoną grubych szkieł przymruża oczy, a Krell zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, jaki jest mały. To ukryty za mgiełką lo-fi, naszpikowany niepozornymi hookami sophisti-r&b jam, ze wspaniale rozpisanymi przeplatankami wokali, wirującym basem i hipnotycznym, zniewalającym bitem. W przyszłym roku po cichu liczę na płytę i nie ukrywam, że jaram się strasznie.

Wojciech Chełmecki    
25 sierpnia 2014
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)