PLAYLIST

Justin Timberlake
"SexyBack" / "My Love"

5.0

"SexyBack" to trochę niewypał. Owszem, forma samego singla dosyć nietypowa, co automatycznie czyni go niesamowicie wyrazistym, pozwalając tym samym na podbój list przebojów i rankingów sprzedaży, jednak wydaje się, że w tym przypadku Timbaland odrobinę przedobrzył. Refren niby bardzo fajny – idealnie zgrane wokale, świetna rytmika, wszystko podkreślone doszlifowaną do ostatniego szczegółu produkcją. Gorzej jest już z tym co się dzieje bezpośrednio przed czy po nim. Męczą mnie te dźwięki. Brak tu tej lekkości, którą wyczuwało się w absolutnie każdym fragmencie Justified, jest za to dziwnie sztuczne brzmienie, które zdaje się zupełnie nie pasować do Timberlake'a. Jego przetworzony wokal, gadki Timbalanda, plus szaleńcze tempo całości sprawiają, że się trochę w tym wszystkim gubię. Zdecydowanie nie tego oczekiwałem od singla, który miał zwiastować popowy album roku.

Na szczęście "My Love" jako tako ratuje sytuację Timberlake'a, informując tym samym że może warto by było sięgnąć po FutureSex/LoveSounds. Najpierw zaliczamy milutkie wprowadzenie w postaci "Let Me Talk To You", by po niespełna dwóch minutach zaznać gęstych, wijących się syntezatorów, typowo dla Timbalanda spowolnionego beatu oraz pojawiającego się tu i ówdzie genialnego beatboxu. Justin jedzie ze swoim falsetem i już wiadomo, że to jest to. "If I wrote you a symphony / Just to say how much you mean to me / [What would you do]". Można by spekulować czy utwór nie jest przypadkiem poważnym wyznaniem miłości do Cameron, chociaż równie dobrze może być to sprytny chwyt skierowany w stronę zapatrzonych w Timberlake'a fanek. Nie zmienia to jednak faktu, że tekst jest wyjątkowo zgrabny i inteligentny, a podkreślenie go odpowiednimi obrazkami na klipie dodatkowo dodaje mu uroku.

Trzeba przyznać, że "My Love" zachwyca przede wszystkim mnogością szczegółów powtykanych przez Timbalanda praktycznie gdzie się tylko dało na całej długości utworu. Wszystkie te pochowane gdzieś w tle smaczki (klawisze, beatbox, wokale) podkreślają wielowarstwową strukturę podkładu, czyniąc z niego małe dzieło sztuki i jednocześnie prawdopodobnie jedno z największych dokonań Timbalanda. Niby wszystkie te elementy już pojawiały się we wcześniejszych jego produkcjach, jednak zapodana tu konfiguracja sprawia wrażenie wyjątkowo dopracowanej i przemyślanej.

Kolejna, i już ostatnia, postać pojawiająca się w utworze to T.I.. Ten ze swoim rapem doskonale wpasowuje się w kawałek, który jakby nie patrzeć, trochę mija się ze stylistyką którą reprezentuje Harris. Jego pojawienie się tutaj nie funkcjonuje na zasadzie: "dajmy jakiegoś rapującego kolesia dla urozmaicenie kawałka", lecz jego obecność należy raczej traktować jako naturalny składnik utworu.

Ciężko mi tym samym wskazać na jakieś braki, niedoróbki czy słabe momenty utworu. Z każdym przesłuchaniem zastanawiam się czy aby ta ocena nie powinna być wyższa. Ale niech już zostanie, najwyżej się zweryfikuje przy okazji listy rocznej.

Łukasz Halicki    
27 października 2006
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)