PLAYLIST

Gang Gang Dance
"Side A"

2.5

A więc ile warty jest ten nowy ruch, ochrzczony przez niektórych outre-noisem? Chyba niewiele, skoro jakąkolwiek rolę odgrywa w nim formacja Gang Gang Dance. Dwudziestominutowy (rozbity na części) utwór składający się na pierwszą połowę ich tegorocznego self-titled to właściwie czysto formalny rozbudowany eksperyment, mający być może parę punktów stycznych z tym, co próbuje wnosić Animal Collective, ale kompozycyjnie plasujący się gdzieś z boku skali ocen. Niby fajnie, że możemy posłuchać tylu dziwnych dźwięków, tylko że w obrębie ponad kwadransa nie są one połączone nawet spójnym klimatem. Zniekształconym krzykom zarzynanych dzieci wtórują rozświdrowane improwizacje gitarowe i muzyczne piski, zasadzone na ściernych, chaotycznych skreczach i monotonnym rytualnym drummingu.

Ta psychodeliczna farsa nabiera formy dopiero po dziewięciu minutach rżnięcia tępej rozmytej impresji, kiedy to do walki rusza zwarta jazzowa sekcja i fantastyczny motyw pianina. Wrzaski schodzą wtedy na drugi plan, zagęszczając tło i budując napięcie. Krótkie, prężne wybuchy nadają fragmentowi intensywności godnej maniakalnego spazzcore'u. Po tej jeździe kawałek znowu dryfuje w pustą "atmosferyczność", przypominając najbardziej rozkojarzone momenty Here Comes The Indian. Znowu: czysta forma, zero treści. Nawarstwione dzwonienie, przeciągane świsty i transowe bicie narastają przez osiem długich minut nie prowadząc nawet do żadnego zwieńczenia. Ciekawe. Not. Wiele już rzeczy moje uszy słyszały. Zachwycanie się na tym etapie samymi poszukiwaniami w sferze sonicznej to jak podniecanie się filmowymi efektami specjalnymi w XXI wieku.

Michał Zagroba    
17 listopada 2004
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)