PLAYLIST

Calvin Harris feat. Frank Ocean & Migos
"Slide"

7.0

"Slide" można rozkminiać na trzech, niezależnych od siebie płaszczyznach. Po pierwsze, jest to pierwszy tak poważy radiowy twór namaszczony niepodrabialnym stylem laidback'owej podśpiewywanki Franka Oceana traktującej, jak zwykle, o rzeczach w gruncie rzeczy przygnębiających. Ktoś wyrachowany, łaknący lifestyle'owego przepychu, włazi z butami w czyjeś życie. Ponuracka wizja, no ale osadzona na wybitnie zwiewnym podkładzie idealnym pod długie spacery pośród kolumnad jarosławieckich letniskowych ośrodków wypoczynkowych. Eska błyskawicznie chwyta temat, w Radio ZET już przebąkują o stylistycznej wolcie Calvina Harrisa, który serwuje utwór mogący się podobać również tym, którzy w samochodzie stymulują się Rhye na częstotliwości pozwalającej odbierać audycje ZET Chilli. Wkrótce szara gawiedź zacznie katować Blond, a ja przestanę być zaczepiany w komunikacji miejskiej i pytany o "tego dziwnego murzyna z włosami pofarbowanymi na zielono, który wygląda jakby wyszedł spod prysznica". Roztacza się przede mną bardzo optymistyczna wizja przyszłości, w której Ocean przeobraża się w drugiego Weeknda i zaczyna łapać należny mu prime time w mediach masowych. Tego typu współprace mainstreamowego oraz alt-mainstreamowego artysty zawsze w pewien sposób niosą kaganek oświaty i kształtują europejskie (zakładając, że rozpoznawalność FO w USA jest nieporównywalnie większa niż na Starym Kontynencie), dotąd nieukształtowane, gusta. Bombowo.

Po drugie: "Slide" czytane jako aluzja do twórczości własnej Harrisa. Niesłychanie dużo tutaj elementów nu-disco. Taka syntezatorowo-klawiszowa wyklejanka wydaje się być grzeczną, uładzoną i przede wszystkim utrzymaną "w dobrym smaku" wersją tego, co Szkot uprawiał na w latach 2006-2010. Wtedy też brał na tapet dyskotekówkę i house, ale uległ modzie na rozbrajający electroclash. I Created Disco miało tylko momenty, w których przeraźliwie wysoki ton synthów i dziko cięta perkusja kazała mi wyobrażać siebie tańczącego, a nie wiszącego pod sufitem na kawałku sznura zakończonego pętlą. Dziś jest inaczej – odgruzowana, uwspółcześniona (post-funk) wersja "starego" Harrisa robi z utalentowanego gościa, który znalazł się po złej stronie mody, potencjalnego producenta zajebiście dopracowanych dance-r&b hitów. Zamach na popularność, jak Daft Punk przed laty w podobnej estetyce.

Ostatnią kwestią wartą odnotowania jest fakt, iż Calvin do współpracy zaprosił Quavo oraz Offseta z Migos. Doskonały ruch managementu albo rapowa świadomość na poziomie redaktora Łacheckiego. Tak, czy owak dwójka z trójki najpopularniejszego na świecie dziś składu wersyfikatorów ukazuje swoje zupełnie inne oblicze. Culture tu nie ma, za to po uszach bije mierzonym od linijki truskulem. Środkowy palec dla wszystkich tych, którzy pocieszną formację z Georgii mieli za ekipę retard-trapowych jąkałów. "Slide" rozpatrywane na tych trzech płaszczyznach to klasyczny przykład sytuacji z gatunku "win-win(-win)". Stąd nie ma szans, by na górze figurowała ocena niższa od siódemki. Za rok będzie osiem, bo to najpewniej cholerny grower i casus "We Found Love" zarazem.

Witold Tyczka    
25 lutego 2017
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)