PLAYLIST

Andy Stott
"Butterflies"

7.0

Mało entuzjastyczna recepcja najnowszych poczynań Stotta to dla mnie jedno z dziwniejszych zjawisk w dzisiejszym okołomuzycznym Internecie. No bo jak można się pieklić, znając dyskografię brytyjskiego producenta, że muzycznie podryfował on w rejony zdecydowanie sympatyczniejsze i dużo przystępniejsze? Wszak wszelkie znaki na niebie i ziemi jasno wskazywały na to, że Luxury Problems będzie jego ostatnim stricte "czwórkowym" krążkiem, a w głowie artysty do głosu coraz częściej zaczęły dochodzić inspiracje żywcem wyjęte z elementarza wyspiarskiego urban music. Co prawda przyzwyczajony do plemiennej transowości i duszności Passed Me By oraz (najczęściej używane określenie przy okazji analizy twórczości Stotta) klaustrofobiczności We Stay Together swój wydawniczy romans ze streetem rozpoczął od soundu całonocnych rejwów junglistów (podsumowaniem czego wspólny krążek z Milesem Whittakerem z Demdike Stare popełniony pod aliasem Andrea, a także seria silnie inspirowanych breakami dwustronnych singli zarejestrowanych w latach 2009/2010), ale niewiele mu było trzeba by do zadymionych klubów wpuścił trochę powietrza (Faith in Strangers), czy wreszcie wypełznął na miejski bruk i wszedł w korelację z dogasającym w blasku ledowych słupów oświetleniowych Nowym Jorku (teledysk "Butterflies").

#Dobrazmiana, jak już wspomniałem, zaświtała prawie dwie wiosny temu, kiedy to Andy postanowił poluzować nieco klamrę kompozycyjną spajającą dotychczasowe dzieła i tym samym nawet wśród dominujących przysadzistych beatów Faith in Strangers znalazło się trochę miejsca na ambientowo-drone'owy pasaż albo click-cutowy IDM. I właśnie z tego luzu zrodził się pierwszy tak wyraźny w jego karierze quasi-artpopowy utwór (tytułowy track z wokalami Alison Skidmore), który śmiało mógłby znaleźć się w setliście któregoś badającego soft-elektroniczne trendy BBC Radio 1's Residency hostowanego na przykład przez Kode9. "Butterflies" w obliczu "Faith In Strangers" jawi się więc zwieńczeniem poszukiwań prawdziwego groove'u późnowieczornych angielskich miast. Tutaj spotyka się kontemplacyjno-balkonowy synthowy wajb wyrastającego ze smutnego chillwave'u i witch house'u oOoOO z modnym peer-pressure-r&b Jamesa Blake'a, ale nie rwie się w stronę alternatywno-garażowych, podszytych soulem kompozycji tego drugiego, a nieśmiało zdradza żółto-magiczno-orkiestrowe inklinacje, gdyż tercet Sakamoto-Hosono-Takahasi miał ponoć niebotyczny wpływ na ostateczny kształt promowanego przez "Butterflies" Too Many Voices. A skoro Yellow Magic Orchestra, to i – w prostej linii – skojarzenia z ascetyczną, chłodną i niedorobioną wersją, i tak niedorobionego względem Last Exit, So This Is Goodbye Junior Boys. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko odpowiednio "udziwnionych" bębnów i może nutki nieoczywistości przemyconej za sprawą zloopowanych sampli perkusjonaliów, ale poza tym pięknie się ogląda, jak tramwaje, autobusy i auta tańczą na skrzyżowaniach nie tylko w rytm tanga, które nagminnie puszczam w samochodzie, a przemykają jakby gdzieś tyłem, z boku, niesione nowymi dźwiękami Stotta.

Witold Tyczka    
7 kwietnia 2016
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)