SPECJALNE - Wywiad

Wywiad z Lætitią Sadier

25 października 2010



Wywiad z Lætitią Sadier
z dnia 18 października 2010
autor: Łukasz Konatowicz

W paskudne październikowe popołudnie przy okazji jej występu na festiwalu Unsound 2010 w Krakowie udało mi się porozmawiać z Lætitią Sadier przed jej soundcheckiem. Wokalistka była zmęczona po siedmiogodzinnej podróży z Niemiec. Serio zmęczona. Każda kolejna minuta wywiadu wywołuje u mnie większe wyrzuty sumienia, widzę jak bardzo potrzeba jej chwili oddechu, chyba też snu. Z drugiej strony Sadier jest absolutnie czarującą rozmówczynią, nie stwarzającą barier. Zaskakujące, biorąc pod uwagę opadające powieki, jak uduchowiony ton przyjmuje, kiedy zaczyna wyjaśniać swoje podejście do życia. Wywiad został przeprowadzony w mrocznych okolicznościach przyrody i kończy się mrocznie, ale moją główną konkluzją pozostaje "ojej, ona jest taka miła".

Początkowo chciałem zapytać czy będzie więcej płyt Stereolab, ale kiedy tu szedłem zastanowiło mnie raczej czy będzie kiedyś następna płyta Monade. Stereolab to zespół, w którym jesteś, z Timem i innymi ludźmi, Monade miało być twoim własnym, osobistym projektem. Teraz ukazała się płyta, którą sygnujesz swoim nazwiskiem. Czym się dla ciebie różni ten projekt od Monade?

Różnica jest taka, że Monade stało się zespołem. Wyprowadziłam się z Bordeaux, a tam poniekąd była siedziba Monade. Później Marie [Merlet – przyp. ŁK] też się wyprowadziła. No i Monade właściwie narodziło się jednocześnie ze Stereolab. Wiesz, było stereo i było mono.

Ach, teraz to zauważyłem.

Ha, mnie zajęło trochę czasu, żeby to zauważyć. Wybrałam nazwę Monade i nawet nie wiedziałam.

Nie myślałaś początkowo o tej nazwie w taki sposób?

To był nieświadomy... nieświadomy... Monada to idea czegoś niepodzielnego. Ciekawe z Monade było to, że znaczenie nazwy się poszerzyło. No... bo wiesz... świat jest monadą. Jesteśmy niepodzielni... w kwestii materii i energii i w ogóle. To była ciekawa nazwa, którą wybrałam na śle... nie na ślepo...

Podświadomie?

Tak, dokładnie. Byłam nią zafascynowana, była tajemnicza. Ale potem mnie to uderzyło, kiedy byliśmy w Grecji. Sprzedawali tam karty, karty telefoniczne na pięćdziesiąt monad, na pięćdziesiąt jednostek. I teraz kiedy Stereolab trochę odeszło w cień, nie wiem na jak długo, nie wiem czy się jeszcze zejdziemy, mój chłopak już przez dłuższy czas mówił mi, że powinnam występować pod własnym nazwiskiem, nagrywać pod własnym nazwiskiem i mieć zdjęcie samej siebie na okładce.

I teraz masz! Całkiem stylowe zdjęcie.

O, podoba ci się?

Tak, tak jak powiedziałem jest stylowe. Jeśli taki efekt zamierzałaś osiągnąć, to udało się.

Dobrze, doooobrze!

Wygląda też dorośle [W tym miejscu chciałem już powiedzieć, że płyta wygląda, jak coś co można kupić mamie, ale gryzę się w język]. Wygląda na okładkę dojrzałego albumu. Nie wiem czy o to ci chodziło.

Chodziło mi o to... nie chciałam czegoś pozowanego. Nienawidzę pozowania, nienaturalności. Chciałam, żeby tam był ruch i żeby to wyglądało tak naturalnie, jak to możliwe, ale jednocześnie nie wyglądało bezpośrednio, żeby było tam trochę tajemniczości, żebyś musiał patrzeć wiele razy, żeby zrozumieć co się dzieje.

Chciałaś, żeby z muzyką było podobnie?

Jeśli chodzi o muzykę, to fajnie, żeby była trochę tajemnicza, żeby trzeba było jej słuchać wiele razy. Nie myślałam o tym, ale oczywiście chcę osiągnąć coś takiego. Oczywiście, że nie chcę, żeby wszystko zostało odsłonięte po pierwszym przesłuchaniu. Jednak koncepcja muzyki byał taka, żeby była esencjonalna i żeby jej nie ozdabiać zbytnio, nie umieszczać zbyt wielu efektów. Żeby była tak surowa, jak to możliwe. I mimo, że i tak jest w miarę bogato zaaranżowana, z bębnami, basem, klawiszami, gitarą, śpiewem, chórami i całą resztą, to pomysł był taki, żeby skupić się na treści i żeby na albumie było tylko to, co jest absolutnie potrzebne.

Chciałaś nagrać minimalistyczną płytę?

Nie minimalistyczną. Żeby było jedynie to, co niezbędne. Nie staraliśmy się wzbogacać utworów, chcieliśmy dać się poprowadzić piosenkom i zatrzymywać się w takim momencie, w którym one już brzmią ok.

Twój głos jest bardzo rozpoznawalny. Od razu słychać, że to ty śpiewasz. I to łączy Stereolab i ten projekt. Ale i muzyka nie jest zupełnie oddalona od tego, z czym kojarzy się twoje nazwisko. Dla mnie twoja płyta brzmi trochę jak Stereolab bez tych wszystkich krautowych, jamowych, ciągnących się momentów, ograniczone do zwięzłych piosenek. Zgodziłabyś się z tym?

Kiedy pisałam piosenki, byłam zdumiona, że nie różnią się bardziej [od piosenek Stereolab]. Chodzi o to, że byłam tylko w jednej szkole muzycznej i to szkoła muzyczna Stereolab. Mam w środku zapisany wzór. Wzorzec. Ale to wzorzec, który stworzyliśmy z Timem

Wiesz, wydaje mi się, że nic tak wcześniej nie brzmiało. Są w brzmieniu Stereolab zaczerpnięte elementy, jak motorik i rytmika Velvet Underground, które są bardzo słyszalne. Ale nic przedtem nie brzmiało zupełnie tak jak Stereolab. To trochę niesamowite, że mieliście to od samego początku. Słuchałem niedawno Peng!, już w pierwszym utworze na waszej pierwszej płycie jest to brzmienie.

Chciałam, żeby The Trip bardziej się od tego różniło. Żeby, khhh [jak odgłos cięcia], odciąć się od przeszłości, ale tego się nie da zrobić. Znaczy, ja nie umiem tego zrobić. Jeśli chcę nabrać dystansu od przeszłości, będę musiała go przejść. Będę musiała przejść tę drogę. I to będzie wymagało czasu i wysiłku.

A chcesz to zrobić? Chcesz jeszcze nagrywać płyty przez kolejne... no nie wiem ile lat. Czy ten proces wciąż daję ci radość? Komponowanie, nagrywanie, potem trasy, które oczywiście potrafią być męczące. Pasjonuje cię to wciąż?

Tak, zdecydowanie. Zastanawiałam się, kiedy nagrałam... Kiedy pisałam materiał na The Trip... Wiesz, w mojej rodzinie zdarzyła się tragedia [samobójstwo młodszej siostry Lætitii – przyp. ŁK] , musiałam to jakoś wyrazić a pisanie piosenek to dobry sposób na to. Potrafi być terapeutyczne. Tak je wykorzystałam. Później nie wiedziałam czy będę mogła nagrać te piosenki i czy ktoś je wyda, czy będę miała na to pieniądze. Ale później pieniądze się pojawiły. A potem pojawili się Julien [Gasc, członek Stereolab – przyp. ŁK] i Emma [Mario, nagrywała z Monade – przyp. ŁK] . A potem Richard Swift [Amerykański muzyk, ulubieniec Jeffa Tweedy'ego z Wilco – przyp. ŁK] . A potem Yuuki [Matthews z Crystal Skulls; nie trzeba chyba tłumaczyć, że wszyscy ci muzycy grali na albumie Sadier – kolejny przyp. ŁK], jeden z najwspanialszych basistów, jakich słyszałam. To wszystko się zdarzyło i pomyślałam: dobra, poczekam aż wyjdzie płyta i zobaczę co dalej. I wtedy, haha, pojawił się Facebook. Ludzie pisali: przyjedź i zagraj tutaj, przyjedź i zagraj tam. Zagraj w Portugalii, zagraj w Ameryce Południowej.

Facebook potrafi rozpraszać, kiedy chcesz się na czymś skupić...

W tym wypadku Facebook był bardzo pomocny. Doprowadził do tego, że ciągle grałam koncerty.

To właściwe takie trochę punkowe mieć tak bezpośredni kontakt ze swoimi fanami, nie być jakimś oddalonym artystą.

Tak. Czasami można dokonywać świadomych wyborów, planować, ale ja uważam, że, jak powiedział John Lennon, planujesz coś, a potem wydarza się życie. W tym wypadku nie miałam planu, ale życie się wydarzyło. Zadecydowało, że wracam do muzyki. Którą oczywiście kocham.

Zastanawiałem się też nad wyborem coverów na albumie. Oczywiście wszyscy znają "Summertime", dwie pozostałe piosenki już niekoniecznie. Czy te kawałki mają dla ciebie jakieś szczególne znaczenie?

"Un Soir, Un Chien" Les Rita Mitsouko – to popularny zespół we Francji, przynajmniej z czasem stał się popularny – to jedna z moich ulubionych piosenek wszech czasów. Zrobiłam po prostu sobie samej przyjemność. To było stuprocentowo samolubne. "By The Sea" to już bardziej małe ćwiczenie. Wiesz, żaden z tych coverów nie jest całkiem na poważnie. Znasz oryginał "By The Sea"?

Tak.

Jest raczej mroczny, powolny, nastrojowy. Pomyślałam – zabawne, słyszę w tym ładną popową piosenkę.

Wendy & Bonnie nie wyglądały jak mroczne artystki...

Były bardzo młode, miały chyba koło czternastu lat.

Wyszło to trochę tak, jakbyś nagrała tę piosenkę w wersji odpowiedniej dla imidżu oryginalnych wykonawczyń.

Tak, zabawne.

A czemu "Summertime"?

'"Summertime" po prostu się pojawiło. Zagrałam dwa akordy, później zaczęłam do nich śpiewać "Summertime" i brzmiało dobrze.

Nie chcę, żeby to zabrzmiało obraźliwie, ale myślałaś, że światu potrzebna jest kolejna wersja "Summertime"?

Zdecydowanie nie. To było ćwiczenie w kontrolowaniu ego. Ja, Lætitia Sadier, moje ego nigdy nie zgodziłoby się na cover "Summertime" na mojej płycie. Nawet o tym nie myśl. Ale ta piosenka się po prostu przydarzyła. Jakoś tam została nagrana. Nie zajęło to dużo czasu, jest bardzo prosta. Zabawne do jakiej samokontroli pobudza ta piosenka... Powiedziałam – chcę, żeby to weszło na płytę. Nie zawsze się to udaje, ale lubię być w życiu prowadzona, nie chcę, żeby moje ego wszystko kontrolowało. Ta piosenka chciała się znaleźć na płycie, powiedziałam więc w końcu – no to wchodź na tę płytę.

Mówisz o unikaniu kontroli, a The Trip brzmi właśnie tak powściągliwie. Jest bardzo zwięzła. Swoją drogą, to słucha się jej trochę jak płyty z kołysankami. Chciałaś, żeby to była taka wieczorno-nocna płyta?

Chciałam, żeby była łagodna. Często przekonuje się, że życie nie traktuje nas łagodnie. Zauważam też, szczególnie dzisiaj, na świecie ponurą, faszystowską tendencję, skoro mówimy o kontroli. Bardzo nie lubię naszego prezydenta, Sarkozy'ego. Robi okropne rzeczy. Nałożył zakaz na płytę mojej przyjaciółki, Brigitte Fontaine.

Za co?

Są na niej piosenki o Romach i Rumunach, piosenki o tym co się dzieje we francuskim społeczeństwie. W jednej piosence zupełnie go zniszczyła. Zapałał do niej osobistą niechęcią. Zdecydował, że nie będzie tego w żadnej telewizji ani radiu publicznym.

Da się w ogóle coś takiego zrobić w demokratycznym państwie?

Mais oui, oui oui. Ono zresztą nie jest demokratyczne. Czuję to dzisiaj.

Pogoda też trochę nastraja do takich myśli.

Tak.

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)