SPECJALNE - Wywiad

Wywiad z Joey'em Burnsem

29 listopada 2010



Wywiad z Joey'em Burnsem z Calexico
z dnia 18 listopada 2010
autor: Jan Błaszczak


Po tegorocznym koncercie Calexico jestem przekonany, że Ars Cameralis jest jednym z najfajniejszych festiwali w Polsce. Tak, tak, "wytarta formuła", "hiperbola", "slogan" – powie ktoś. Tyle, że zauważycie, że ja nie twierdzę, że "najlepszy" czy "największy", po prostu "bardzo fajny". Z czego niby ta "fajność" wynika? A no z tego, że znów bardzo ciekawy line-up, dobre nagłośnienie w Hipnozie, wyprzedane bilety i publiczność darząca organizatorów zaufaniem. Zwłaszcza to ostatnie, zrobiło na mnie wrażenie, bowiem pośród zebranych na koncercie Calexico było wiele osób, których nie posądzałbym o znajomość muzyki Burnsa i Convertino, a ich obecność tłumaczył raczej przyzwyczajeniem do obecności na festiwalu o długiej tradycji. Po reakcjach wydaje mi się, że i za rok zaryzykują.

Jestem fanem Carried To Dust. W Katowicach Calexico, promując dwupłytową wersję Feast Of Wire, zagrało tylko jeden utwór z ostatniej płyty a i tak nie za bardzo chce mi się narzekać. Amerykanie zagrali w sześcioosobowym składzie. Oprócz gitar, kontrabasu i perkusji w Hipnozie rządziły trąbki, akordeon, wibrafon i inne, które wyleciały mi z głowy. Było dużo – czasem prawie funkowego – jammowania, pojawiały się covery (Arcade Fire, Love, Joy Division) i tradycyjna muzyka południa. Niby zbyt latynosko, jak na mój gust, ale gdy jest żar i groove, to o gustach się nie dyskutuje, tylko buja w te i we w te. Jednak zanim jeszcze nastąpiło huśtanie biodrami, wpadłem na zaplecze, by pogadać Joey'em Burnsem.

* * *


Kilkanaście lat temu postanowiłeś przeprowadzić się na południe – czy ta decyzja wpłynęła mocno na charakter muzyki, którą tworzysz?

W zasadzie to wychowałem się na południu – w Kalifornii, a siedemnaście lat temu przeniosłem się do Arizony, która leży całkiem niedaleko. Co prawda urodziłem się w Montrealu, ale większą część życia spędziłem na południu.

Od wielu lat mieszkasz blisko meksykańskiej granicy, którą zresztą często przekraczałeś – również, grywając z muzykami z południa oraz wplatając ich kulturę w swoją muzykę. Czy to obcowanie z innym światem: kulturowym, ekonomicznym, duchowym, miało wpływ na kształtowanie się Twojej osobowości?

Głównym efektem tych inspiracji jest to, że stałem się wielkim miłośnikiem różnych gatunków muzycznych i, po prostu, kultur. Myślę, że wiele z nich ma do zaoferowania znacznie więcej niż ludzie są w stanie przypuszczać. Podróżowanie zaś sprawia, że odkrywanie tej muzyki jest jeszcze bardziej ekscytujące, bo masz możliwość poznania tych wszystkich artystów. Do tej pory grywaliśmy na jednej scenie zarówno z muzykami z Afryki, jak i kanadyjskimi Innuitami… – niezwykle interesująco jest poznawać, a jeszcze bardziej grać z innymi artystami. Zwłaszcza w tak eksperymentatorskich okolicznościach, wynikających stąd, iż wiele folkowych festiwali zaciera granice, dając dużo większe możliwości niż tradycyjny rockowy koncert. Nie spotkałem się jeszcze z festiwalem rockowym, popowym czy punkowym, na którym muzycy występowaliby w spektakularnych, improwizowanych składach. Znam takie folkowe festiwale między innymi w Kanadzie i uważam je za świetny pomysł. Oczywiście, nikt tych muzyków do tego nie zmusza –sami są na tyle otwarci. W ten sposób graliśmy z artystami z Francji, Mali, Innuitami… naprawdę ekscytujące.

Pozostając przy podróżach: w Waszych utworach jest wiele odniesień do muzyki południowoamerykańskiej, podczas gdy odwiedziliście ten kontynent dopiero kilka lat temu?

Rzeczywiście, ostatnio byliśmy tam po raz pierwszy. Występowaliśmy w Chile i Argentynie jako Calexico, a potem wraz z Johnem udałem się na Kubę, by współpracować z hiszpańskim artystką – Amparo Sanchez. Wszystkie te wydarzenia zrobiły na mnie duże wrażenie.

Było tak jak się spodziewaliście, jak ujmowaliście to na płytach czy czasem musieliście stwierdzić: "o kurde, to miało wyglądać trochę inaczej!"?

Podróżując od wielu lat nauczyłem się, by nie mieć żadnych oczekiwań i po prostu być otwartym na to, czego doświadczę. Normalnie mógłbym się wściec, by dać do zrozumienia, że tutaj śpi człowiek, (rzeczywiście, kilka foteli obok, zawinięty w kurtki śpi jakiś jegomość) – on jest też ważną osobą w tym miejscu – ale nauczyłem się już, że czasami trafi się do zwariowanego supermarketu w Santiago de Chile i, po prostu, dzieją się różne rzeczy. Mówiąc o Santiago, muszę wspomnieć, że klub, w którym graliśmy znajdował się zaraz obok domku Pablo Nerudy, co było dla mnie wręcz niewiarygodne. Szybko skończyliśmy próbę i poszliśmy zwiedzić to miejsce, które okazało się oszałamiająco piękne. Na tym nie koniec, gdyż następnego dnia wyruszyliśmy do Valparaiso i trafiliśmy na kolejny z jego domów, który był jeszcze wspanialszy.

Właśnie, Valparaiso! W swoich tekstach często używasz nazw miejsc, postaci, symboli charakterystycznych dla innych kultur. Jak się czujesz, komunikując za pośrednictwem obcego języka, kodu?

Myślę, że to jeden z wymiarów moich inspiracji. Używanie innego języka oraz kluczowych dla niego słów pozwala mi uchwycić daną kulturę oraz – mam nadzieję – pomóc w tym słuchaczom. To część procesu, który ma na celu przybliżanie innych kultur. Niezwykle ważne jest jednak to, aby robić to z szacunkiem i uznaniem dla tych wszystkich wspomnianych miejsc oraz postaci. Przykładem niech będzie Victor Jara – bardzo ważna postać, której historia jest tragiczna a jej kontynuacja wciąż nie wygląda dobrze. Uważam więc, że należy przypominać o Desaparecidos – zaginionych podczas chilijskiego przewrotu w 1973 roku. Nawet jeśli staram się skupiać na pozytywnych aspektach opowiadanych historii, to niestety trzeba pamiętać, że niektóre z nich mają również swoją ciemną stronę.

Rozmawiamy o Ameryce Łacińskiej, Ameryce Południowej – nie uważasz, że, podczas gdy muzyka Afryki znalazła się ostatnio w centrum zainteresowania, artyści reprezentujący kultury, choćby geograficznie, bliższe Stanom są mocno niedoceniani, pomijani?

Nie czuję się na siłach, aby odpowiedzieć na to pytanie (w tym momencie otwierają się pobliskie drzwi – z pomieszczenia dobiegają do nas dźwięki latynoskiej muzyki) , ale posłuchaj właśnie jesteśmy świadkami lekcji salsy. Sądzę, że muzyka latynoska uzyskała międzynarodowy rozgłos za sprawą eksplozji popularności Buena Vista Social Club w 1999 roku. Bardzo się cieszę, że miałem przyjemność poniekąd być świadkiem tego zdarzenia i oglądać tych muzyków "na żywo". Ibrahim Ferrer, Ruben Gonzales to nieprawdopodobni muzycy, którzy są żyjącym mostem do historii kubańskiej piosenki. Wydaje mi się, że kwestia popularności danego regionu, to sprawa cykliczna. Zresztą tak samo dzieje się w muzyce popularnej: na topie jest rock, później elektronika, później dance, znowu Guitar Hero itd. Tylko, że dziś za sprawą internetu każdy może wybrać swoją ścieżkę i nią podążać. Z pewnością są to dobre czasy dla fanów muzyki.

Przyjechaliście do Katowic w większym składzie. No właśnie – czy większym? Zastanawiam się jaki jest status Calexico: można powiedzieć, że zespół to Ty i John, a reszta to tymczasowi członkowie, z drugiej strony niektórzy z nich są "tymczasowi" od wielu, wielu lat.

Rzeczywiście, muzycy, z którymi dziś przyjechaliśmy podróżują z nami od 1999 roku – przeszło dziesięć lat – masa czasu. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni a ich wkład jest niezwykle znaczący. Wciąż jednak wraz z Johnem staramy się funkcjonować jako liderzy zespołu i realizować nasze kolejne pomysły. Myślę, że tym, co pozwala zespołowi przetrwać jest fakt, że pracujemy również nad innymi, pobocznymi projektami: nagrywamy soundtracki, współpracujemy z innymi artystami – singer-songwriterami z Ameryki i nie tylko – wszystkie te zajęcia pozwalają nam zbudować wszechświat, w którym żyjemy.

W takim razie, jak powstają kompozycje: piszecie je we dwójkę i później aranżujecie na cały zespół?

Tak, zazwyczaj piszę piosenki z Johnem, choć Jacob (Venezuela – przypomina J.B.) napisał jeden utwór na naszą ostatnią płytę – "Inspiration", który opowiada o inspiracji jaką jeden przyjaciel może być dla drugiego i jest to jedna z moich ulubionych piosenek na Carried To Dust. Jest napisana po hiszpańsku, ponieważ Jacob ma meksykańskie korzenie.

Sporo na Waszych płytach bilingwalnych utworów, jak sobie z tym radzisz?

Spróbowałem kiedyś napisać piosenkę po francusku – przyniosło mi to wiele trudu i prawdopodobnie już więcej się na to nie porwę.

A hiszpański?

Trochę znam, ale wciąż muszę się bardzo wiele nauczyć – ale czy to właśnie nie świadomość tego, że jest jeszcze tyle do poznania, nauczenia się, jest w tym wszystkim najbardziej ekscytująca? Dlatego staram się mieć otwarty umysł i otwarte serce.

Na Waszej ostatniej płycie pojawiają się też znane postacie amerykańskiego rocka, americany: Seam Beam, Douglas McCombs…

Słyszałem, że ma się tutaj niedługo pojawić!

Tak, w ramach tego samego festiwalu. Czy pojawienie się tych postaci może pozwalać nam przypuszczać, że tęsknicie trochę za "amerykańskim" graniem i na najbliższej płycie podążycie tym tropem?

Uwielbiam muzykę Beama, więc świetnie było z nim współpracować, ale na tej płycie pojawiają się też hiszpańskojęzyczni artyści: Amparo Sanchez, Jairo Zavala – który gra na gitarze i współkomponował utwór "Victor Jara's Hands" – myślę więc, że Carried To Dust jest pod tym względem zbalansowane, choć z pewnością – różnorodne. Takie podejście nam odpowiada. Jest dla nas naturalne. Mam nadzieję, że podoba się także tym, którzy nas słuchają. Mamy ogromne szczęście, że możemy tak grać od wielu lat i byłoby wspaniale móc robić to dalej.

Jak bardzo przydaje się klasyczne muzyczne wykształcenie, w tworzeniu muzyki takiej, jaką gra Calexico?

Wydaję mi się, że odrobinę pomaga. Wszystko, czego możesz się dowiedzieć o muzyce: komponowaniu, frazowaniu, teorii, szkoleniu słuchu, jest częścią tego języka. Języka, który ma przecież uzdrawiające właściwości. Wiedza pozwala Ci mieć szerszy obraz i skupiać się na wszystkich detalach, motywach, frazach, aranżacjach, orkiestracjach i balansowaniu ich wszystkich – niezależnie od tego, jaki styl muzyczny reprezentujesz. To niezbędne umiejętności. W moim przypadku było tak, że od początku wiedziałem, że pomimo studiowania klasyki nie będę się nią zajmował zawodowo. Niemniej jednak doceniam jej wartość – także tej współczesnej, bardziej eksperymentalnej. Ekscytują mnie ansamble typu Kronos Quartet a także – o właśnie – kocham muzykę Góreckiego. Ostatnio słyszałem o nim w ogólnonarodowych wiadomościach – amerykańskie media bardzo się nim interesują, pewnie dlatego, że skomponował jedną niezwykle popularną u nas symfonię. Sęk w tym, że uwielbiam wiele różnych gatunków muzycznych, co sprawia, że czasem nie wiem, co sam chcę powiedzieć, czym sam powinienem się zająć. Prawda jest taka, że wszyscy bardzo się zmieniamy w naszych dążeniach…

A widziałbyś się w roli twórcy tradycyjnej, klasycznej kompozycji?

W zasadzie to mieliśmy już kiedyś taką ideę fixe i zaaranżowaliśmy siedem piosenek na siedemdziesięcioosobową orkiestrę symfoniczną, jednak wciąż myślę, że dobrze byłoby napisać jeszcze kilka takich utworów. Wtedy moglibyśmy odwiedzić Katowice czy Warszawę i wystąpić w sali koncertowej z miejscową orkiestrą. Myślę, że byłoby to ciekawe dla widowni, ponieważ wtedy dopiero mogłaby się wyjawić struktura aranżacyjna tych utworów, która osobiście bardzo mnie ekscytuje w studio, ale schodzi na drugi plan w jazzowym klubie, gdzie ważniejsza jest bezpośredniość, intymność i głębia. Wszystko to wynika oczywiście z charakteru, wielkości miejsca – myślę że gdybyśmy przenieśli to na większą scenę z odpowiednim ensemble, to uzyskalibyśmy zupełnie inną perspektywę. Muszę przyznać, że do moich ulubionych występów należy tegoroczny, kiedy towarzyszyła nam Orkiestra Symfoniczna z Louisville. Marzyłem o takich występach w czasach, gdy chodziłem do szkoły i w pewnym sensie jest to dla mnie powrót do tego brzmienia, do tego środowiska. Kombinacja obu światów.

W Ameryce znajduje się wiele miejsc, które aż kipią od najróżniejszych kulturalnych inicjatyw. Arizona nie wydaje mi się być żadnych z nich. Czy, pracując na uboczu, nie ciężej o inspiracje?

Jest w tym coś fajnego – taka bezpieczna strefa. Oczywiście w Tuscon, również trochę się dzieje. Nowy Meksyk, Santa Fe – południe potrafi inspirować, czego przykładem są na przykład prace Giorgio O'Keefe. Tuscon jest także takim "żywym" miejscem, które posiada wspaniałą historię, sięgającą naprawdę odległych czasów. Tym, co ostatnio najmocniej poruszyło lokalną społeczność jest nowa polityka imigracyjna, która sprawiła, że artyści znów zaczęli być aktywni w wyrażaniu swoich postulatów. Jest to, bezwątpienia, trudny czas dla Amerykanów o meksykańskim pochodzeniu, tym bardziej motywujący artystów.

Tym lepiej, że jesteście stamtąd i mogę mieć jakieś pozytywne skojarzenia z regionem. Chyba pierwsze od czasów Charlesa Barkley'a.

(śmiech) Zobaczymy, co LeBron James pokaże w tym roku w Miami. To będzie dopiero interesujący sezon. Sam wychowałem się w Los Angeles, więc od lat jestem fanem Lakersów.

Jak Jack Nicholson.

Taak! Nie chciałbym grać przeciwko Lakersom, gdy na trybunach siedzi Jack Nicholson. Jest znany z tego, że dość mocno się angażuje.

Skoro tak, to jakie plany na nadchodzący rok?

Nagrywamy płytę, będzie jeszcze w 2011 roku.

BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)